Portoryko 77:73 Filipiny
W czwartym spotkaniu na Mistrzostwach spotkały się drużyny, które nie zaznały jeszcze smaku zwycięstwa. Trzeba powiedzieć, że teoretycznie najsłabsze zespoły w grupie stworzyły znakomite widowisko. Po pierwszej kwarcie wysokie, momentami dwucyfrowe prowadzenie objęła drużyna z Ameryki (najwyższe na początku drugiej kwarty 29-15). Dzielił i rządził Andray Blatche, który w pierwszej połowie miał fantastyczne 15 punktów, 7 zbiorek (w całym meczu 25 – 14). Mniej więcej od trzeciej minuty drugiej kwarty Portoryko rzuciło się do odrabiania strat. Rewelacyjne spotkanie rozgrywał J.J. Barea. Do przerwy Filipiny wygrywały 44-39.
W drugiej połowie prawdziwe show pokazał Barea, który był nie do zatrzymania. Filipińczycy nie potrafili też zatrzymać przeciwników na dystansie. Gracze Portoryko zaliczyli aż 11 rzutów zza łuku, co okazało się decydujące. Co prawda po trójce Blatche’a na 3:37 do końca zawodnicy z Azji prowadzili 70-67. Chwilę później trójką odpowiedział jednak niezawodny Barea. W ostatnich trzech minutach zmęczony Blatche (grał dzisiaj 37 minut) zaliczył kilka nieprzemyślanych akcji i stratę (w jednej akcji nie popisali się sędziowie nie odgwizdując ewidentnego przewinienia). Od stanu 70-67 Azjaci zdobyli zaledwie 3 punkty. Z drugiej strony w ostatnich 4 minutach aż 10 punktów było udziałem filigranowego mistrza NBA z 2011. Barea absolutnie zasłużył na miano MVP spotkania i z dorobkiem 30 punktów jest czołowym strzelcem tych mistrzostw. Tym samym pierwsze zwycięstwo w tym turnieju zaliczyli gracze Portoryko.
Senegal 46:81 Argentyna
Przed meczem spodziewałem się trudnej przeprawy biało-niebieskich. Senegal zdążył już ograć Chorwatów i stać się czarnym koniem tej grupy. Tymczasem Argentyńczycy przejechali się jak walec po drużynie z Czarnego Lądu. Do przerwy było 41-24 dla Argentyny. Trzecia kwarta wlała jeszcze nadzieję w serca Senegalczyków (Senegal wygrał ją 14-12), ale w ostatniej kwarcie oglądaliśmy koncert Albicelestes. Gracze z Argentyny urządzili sobie prawdziwą strzelnicę z dystansu. Trafiali Herrmann, Gutierrez, Prigioni. Dość powiedzieć, że w tej kwarcie zawodnicy z Ameryki Południowej znokautowali swoich przeciwników 28-8.
Kluczem do tak okazałego zwycięstwa było ograniczenie Gorgui Dienga, który zdobył zaledwie 11 punktów przy słabej skuteczności z gry 4/12, 8 zbiórek, gdy w poprzednich trzech spotkaniach notował średnie 22 punktów i 11.7 zbiórek. W drużynie Argentyny tradycyjnie najskuteczniejszy był Luis Scola – 22 punkty i 14 zbiórek. Argentyńczycy fantastycznie dzielili się piłką na obwodzie i nie przesadzam, ale czasami do złudzenia przypominało to grę San Antonio Spurs. Czyste pozycje były praktycznie w każdej akcji. Z 28 rzutów za trzy Albicelestes trafili „tylko” 12 (42%).
Grecja 76:65 Chorwacja
Przed meczem tylko Grecy mogli szczycić się mianem „niepokonanych”. Chorwaci po przegranej z Senegalem musieli to spotkanie wygrać chcąc uniknąć czwartego miejsca i konfrontacji z Hiszpanią w następnej rundzie. Mecz otworzył się nadspodziewanie łatwo dla Greków. Po wyraźnie wygranej drugiej kwarcie zawodnicy Hellady wygrywali 36-23. Początek trzeciej kwarty zapowiadał prawdziwy blow-out, bo Grecy prowadzili już 44-25, ale sygnał do walki dał Bogdanovic trafiając dwa razy z rzędu za trzy. Chorwaci przebudzili się i po rzucie Sarica za trzy doprowadzili nawet do 8 punktów straty na nieco ponad 4 minuty do końca. Grecy wykorzystali jednak niefrasobliwości w rotacjach Chorwatów i pewnie dowieźli przewagę do końca.
Ekipa Grecji imponowała dzisiaj zespołowością. Dwójka Kaimakoglou i Papanikolau zdobyła po 14 punktów. Po raz kolejny zawiódł Ante Tomic (9 punktów i 9 zbiórek), z którym rywalizację pod koszem wygrał tym razem Giannis Bourousis (13 punktów, 10 zbiórek). Obrona strefowa Chorwatów pozostawiała bardzo wiele do życzenia i niestety Grecy rozrywali ją dzisiaj niemiłosiernie. Chorwatom nie pomogła nawet dobra dyspozycja Bogdanovica, zdobywcy 20 punktów. Tym samym o awans do najlepszej ósemki będzie bardzo trudno. Grecy zaś jutro zmierzą się z Argentyną w meczu o pierwsze miejsce w grupie.