Nie było niespodzianki w hali Staples Center, gdzie Los Angeles Lakers podejmowali San Antonio Spurs. Goście wygrali 93:80 praktycznie bez większego wysiłku i aktualni legitymują się bilansem 5-3. Z kolei gracze z Miasta Aniołów notują najgorszy bilans w historii swojej organizacji, ponieważ wygrali tylko jedno spotkanie i aż osiem przegrali.
Jednym z głównych problemów LA Lakers było do tej pory to, że rywale często już na początku spotkania uzyskiwali kilka punktów przewagi. Teraz Jeziorowcy od początku zagrali na pełnej koncentracji, dobrze w obronie i mądrze w ataku. Kobe Bryant błyszczał w defensywie (2 bloki i przechwyt), a Jeremy Lin spokojnie rozgrywał. W połowie kwarty Gregg Popovich poprosił o przerwę na żądanie i na parkiecie jego podopieczni zaczęli wyglądać zdecydowanie lepiej. Do zabawnej sytuacji doszło na sekundę przed końcem kwarty, kiedy to znakomity ball fake zaprezentował Kobe Bryant i w konsekwencji został sfaulowany przez Danny’ego Greena… na środku boiska. Kobe trafił trzy rzuty, ale Lakersi przegrywali 22:29 po dwunastu minutach. Klasa mistrzów, którzy nawet przy średnim występie wypracowali sobie niewielką na tym etapie przewagę.
Przed drugą kwartą trener gości odpowiedział na dwa pytania, używając łącznie czterech słów – klasyka. Popovich miał jednak powody do zadowolenia, bo jego koszykarze złapali odpowiedni rytm i zaczęli grać swoje. Szczególnie dobrze byli dysponowani na dystansie (6/9), a dodatkowe podania to już ich znak firmowy. Dobrze w ofensywie spisywał się Kawhi Leonard, który z kolei w obronie był przesunięty na pozycję jeden i dwa, gdzie udało mu się zanotować parę przechwytów. Pod koniec kwarty Jeziorowcy zaliczyli run 9:2, ale przerwał go Tim Duncan, który przekroczył granicę 25 tysięcy punktów w karierze. Do przerwy Spurs prowadzili 47:35. Nie był to dobry mecz Bryanta, który pudłował na potęgę i nie był w stanie wydatnie pomóc drużynie w starciu z mistrzami.
Strzelecka niemoc lidera Lakersów trwała także w drugiej połowie. Ostatecznie Kobe zakończył pojedynek z 1 celnym rzutem na 14 oddanych prób! Kibice w Staples Center nie byli świadkami blowoutu, ale zawodnicy San Antonio konsekwentnie trzymali gospodarzy na bezpieczny dystans punktowy. Zostało jednak przekroczone magiczne 30 minut gry (a dokładnie 31 minut), które zanotował Tony Parker.
W połowie czwartej kwarty przewaga Spurs wynosiła już 26 punktów (62:88) i było jasne, że Kobe Bryant i spółka nie zdołają sięgnąć po drugie zwycięstwo w tym sezonie. Siłą gości znów był kolektyw. Najskuteczniejszym graczem okazał się Cory Joseph, który zdobył 14 punktów. San Antonio, co akurat nie powinno nikogo dziwić, zanotowało również więcej asyst w tym spotkaniu – 28:17. Ostatecznie Spurs wygrali spokojnie 93:80 i można powiedzieć, że był to dla nich dobry trening, bo ich zwycięstwo nie było ani przez moment zagrożone. Z kolei Lakersi notują najgorszy start w historii (bilans 1-8) i nie zapowiada się, aby miało dojść do nagłej zmiany tej sytuacji. Biedny Kobe Bryant.
Los Angeles Lakers (1-8) – San Antonio Spurs (5-3) 80:93
(22:29, 13:18, 22:21, 23:25)
Lakers: Boozer 19 (8 zb.), Lin 15, Hill 10 (11 zb.), Bryant 9, Clarkson 8, Johnson 6, Davis 6, Kelly 5, Sacre 2
Spurs: Joseph 14, Duncan 13 (11 zb.), Leonard 12, Parker 11 (9 as.), Bonner 10, Green 9, Ginobili 9 (8 as.), Diaw 7, Baynes 4, Ayres 2, Daye 2
Biedny Kobe, tylko 14 rzutow
Kobe to akurat biedny nie jest ;)