Chyba nikt przed sezonem nie mógł się spodziewać tego, że mecz pomiędzy Sacramento Kings a New Orleans Pelicans będzie spotkaniem dnia. Niemal każdy chciał obejrzeć w pojedynku drużyn dwóch najlepszych młodych wysokich ligi – DeMarcusa Cousinsa i Anthony’ego Davisa, którzy już w tym roku podbijają ligę i jedyne czego brakuje im w byciu „superstar” to seryjnych zwycięstw drużyny.
Do spotkania doszło w Sacramento, gdzie zawodnicy z Luizjany przyjechali rozegrać mecz w back-t0-back po porażce w stanie Oregon, z miejscowymi Trail Blazers. Obydwie ekipy mogły pochwalić się podobnymi bilansami (5-4 NOP, 6-4 SAC) i nie trzeba było ukrywać, że ten mecz każda z drużyn miała zaznaczona specjalnym kolorem w terminarzu.
New Orleans Pelicans kolejny mecz z rzędu wyszła w osłabionej piątce, bez Omera Asika, którego nieobecność odbiła się już noc wcześniej, gdy bronić trzeba było wysokich Blazers. Tym razem sprawa nie miała być prostsza, bowiem DeMarcusem Cousinsem miał zająć się Alexis Ajinca, który do najlepszych obrońców nie należy. Przed Anthonym Davisem miała to być ciężka przeprawa i granie momentami za dwóch w pomalowanym. Dla Kings natomiast wystąpił Rudy Gay, którego obecność w meczu stała na kilka godzin przed rozpoczęciem pod znakiem zapytania.
Drużyna gospodarzy od początku wykorzystywała braki Omera Asika w trumnie i słabą obronę środkowego Pelicans. Punkty z dużą łatwością zdobyć mogli zarówno Cousins jak i Thompson, a przy tym zatrzymali Pellies na słabej skuteczności z gry. Dużą przewagę wzrostową Kings mieli również na pozycji niskiego skrzydłowego, gdzie problemy z utrzymaniem Gay’a miał Tyreke Evans. Wszystko to przyczyniło się do szybkie runu 16-0.
Dopiero w drugiej połowie pierwszej kwarty kilka punktów z rzędu Anthony’ego Davisa zakończyło fatalną serię strzelecką zawodników Monty’ego Williamsa. Ostatecznie kwartą skończyła się prowadzaniem Kings 27 – 20.
Drugą kwartę lepiej otwarli rezerwowi Pelicans. Nieźle spisywał się Luke Babbitt, który trafił zza łuku i popisał się dwoma blokami na debiutancie Stauskasie. Celnie z dystansu po dwóch pudłach z rzędu zagrał również Ryan Anderson i przyjezdni gonili wynik. W kilkanaście sekund pięć „oczek” z rzędu trafił Eric Gordon, co dało na tablicy wyników remis na 7 minut do końca pierwszej połowy.
Swojego dnia nie miał wciąż jednak Anderson, który przestrzelił kolejne trzy próby z rzędu na dystansie. Kings szybko wykorzystali słabą skuteczność i wyszli po raz kolejny na chwilę na 12-punktowe prowadzenie. Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 54 – 45 dla gospodarzy. Świetną robotę wykonywał Darren Collison, Jason Thompson i standardowo DeMarcus Cousins. Dla Pelicans wynik trzymał niemalże w pojedynkę Davis, który nie otrzymywał potrzebnej pomocy ze strony takich zawodników jak Tyreke Evans czy Jrue Holiday.
Drugą połowę zawodnicy Mike Malone’a otwarli trzema głupi stratami co doprowadziło do małego runu Pels i powrotu do remisowego wyniku, 59 – 59. Świetnie zaczął grać Tyreke Evans, który zdobył 7 punktów, wywalczył zbiórkę w ofensywie, którą zamienił na świetną asystę do ustawionego na dystansie Ericka Gordona.
Po mocno rwanej grze Kings, która była spowodowana bardzo dobrą obroną Pelicans to przyjezdni wyszli na prowadzenie. Sacramento miało problemy w wykorzystywaniu przewag w matchupach, gdzie dla przykładu, dwie akcje z rzędu przegrał Rudy Gay z Gordonem, a Darren Collison nie wykorzystał chwiejnego na przeciwko siebie Ryan Andersona, który za to w następnych sytuacjach trafił z wolnej pozycji „za trzy” trzy razy z rzędu. Defensywa Mike’a Malone’a powoli zaczęła przypominać tę Davida Blatta, gdy zawodnicy kompletnie zapominali o kryciu Ryno, a ten torturował ich na dystansie. Sytuację ratował wówczas jeszcze DeMarcus Cousins, który zagrał back-to-back akcje 2+1, a pomiędzy tym popisał się blokiem w kontrze na Holiday’u, ale Kings poza nim grali po prostu przede wszystkim fatalnie w defensywie. Po kilku świetnie wykorzystanych i rozpisanych zagrywkach Pelicans wyszli na prowadzenie 76 – 69 po trzeciej kwarcie.
W czwartej kwarcie chwilę odpoczynku dostał Anthony Davis i szybko wykorzystał to przede wszystkim Rudy Gay, który wbijał się pod kosz, a tam nie miał żadnych problemów w zdobywaniu punktów i wymuszaniu faulów na Alexisie Ajincy, więc po zaledwie 2 minutach spędzonych na ławce Monty Williams postanowił przywrócić na parkiet AD wobec malejącej przewagi (z 10 do 3). Świetnie spisywał się też Omri Casspi, który robił niemal wszystko dla swojej drużyny.
Wystarczyły jednak zaledwie dwie straty z rzędu Pellies aby Kings poczuli, że ten mecz wciąż jest do wygrania i skrócili przewagę do zaledwie 3 punktów na minutę przed końcem. Hero-ball zagrał jednak Tyreke Evans, który po indywidualnej akcji zdobył punkty na DeMarcusie Cousinsie. Kings chwilę później popełnili stratę i byli zmuszeni do popełnienie faulu. Na linii stanął Anthony Davis i wykorzystał jedną próbę na dwie możliwe wyprowadzając zespół z Nowego Orleanu na 6-punktowe prowadzenie.
Drużyna Monty’ego Williamsa utrzymała już prowadzenie do ostatniego gwizdka i ostatecznie na tablicy świetlnej otrzymaliśmy wynik 106 – 100 dla New Orleans Pelicans. Dzięki takiemu rozstrzygnięciu ekipa z Luizjany znalazła się już na 6. pozycji Konferencji Zachodniej, a Sacramento Kings wypadli poza czołową ósemkę.
Pelicans – Anthony Davis (28 pkt, 9 zb, 3 blk, 2 przech), Ryan Anderson (22 pkt, 4 zb), Jrue Holiday (9 pkt, 9 ast, 2 przech), Tyreke Evans (18 pkt, 6 zb, 5 ast), Eric Gordon (17 pkt, 4 ast).
Kings – DeMarcus Cousins (24 pkt, 17 zb, 2 blk), Rudy Gay (15 pkt, 4 zb, 5 ast), Jason Thompson (15 pkt, 9 zb), Darren Collison (13 pkt, 11 ast), Omri Casspi (13 pkt, 5 zb, 2 ast), Carl Landry (8 pkt, 9 zb).