Rakiety lepsze od Mavs w derbach Teksasu

Rozpędzeni Dallas Mavericks przyjechali minionej nocy do Toyota Center, aby zmierzyć się z ekipą Rockets. Osłabieni ostatnimi czasy gospodarze zaliczyli dwie porażki z rzędu, natomiast Mavs zaaplikowali w poprzednim meczu LA Lakers aż 140 punktów. Faworyzowani goście niespodziewanie jednak ulegli  Houstończykom po wyrównanej i pełnej emocji końcówce meczu.

Bez Dwighta Howarda i Terrenca Jonesa przystąpili do sobotniego spotkania podopieczni Kevina McHale’a. Jakby tego było mało to w czwartej kwarcie wczorajszego meczu parkiet musiał opuścić Pat Beverly, co pokazuje skalę osłabień Rakiet, ale mimo to udało się im wczoraj wygrać.

Po trzech minutach meczu lekką przewagę zaczęli zyskiwać Rockets. Ogromna w tym zasługa Pata Beverly’ego, który co rusz aplikował swym rywalom celne trójki. Równie aktywny był James Harden, który jak na lidera przystało wiódł prym w akcjach ofensywnych swego zespołu. Kiedy Mavs przenieśli ciężar gry w ataku na graczy podkoszowych, wówczas to oni zyskali prowadzenie, co jednak okazało się chwilowym epizodem w pierwszych 12 minutach, gdyż ostatecznie tę część gry oba zespoły zakończyły solidarnym remisem.

Druga kwarta natomiast dzięki dwójce europejskich graczy: Motiejunas – Papanikolau, przyniosła ponowne prowadzenie ekipy z H-Town. Kolejne trójki Beverly’ego oraz „Jeta” Terry’ego wywindowały wynik +11 na korzyść gospodarzy. W tym samym czasie Mavs zaliczali kolejne straty i niecelne rzuty. W końcówce I połowy punktował James Harden kończąc tę część gry z wynikiem 18 oczek i tym samym Rakiety utrzymały oscylujące w granicach 10 pkt prowadzenie (51:60)

Trzecia kwarta to kolejne mocne uderzenie ze strony ekipy Kevina McHale’a. Głównie dzięki Jamesowi Hardenowi i jego punktom, a także dzięki nieporadności w ofensywie gości z Dallas Rakiety były lepsze w pewnym momencie o 18 punktów. Jak się okazało indolencja w ataku przeniosła się w kolejnych minutach na Rockets.

Czwarta kwarta to gonitwa Mavs, a jak na ich nazwę przystało, to powinna być to ich mocna strona. Faktycznie tez tak było, co potwierdzały kolejne wydarzenia na boisku. Głównym bohaterem był JJ Barea, którego kolejne punkty powodowały, że prowadzenie oponentów systematycznie topniało. Na 5:27 min przed końcem finalnej kwarty na prowadzenie wywindował gości Harris. Następnie punkty Barea’y i Ellisa powiększyły prowadzenie Mavs do 6 oczek.

Rakiety odzyskały chyba swą „tożsamość boiskową” na 90 sekund przed końcem, gdyż wcześniej wyglądali jak bokser, który niedawno dostał potężny cios i lekko zamroczony snuje się asekuracyjnie w ringu.  Tutaj brawa należą się Hardenowi, który wytrzymał ciśnienie i w kluczowych momentach trafiał do kosza. Dzięki temu Rakiety odzyskały korzystny wynik, a ostatecznie wygrać całe spotkanie 95:92.

O ile Harden wytrzymał presję, to tego samego nie można powiedzieć o  Monta Ellisie, który zawodził w końcówce. Jego straty i niecelne rzuty przełożyły się na okazję dla Rakiet, które właśnie „brodacz” zamieniał na punkty. Warto podkreślić dobrą grę w obronie Hardena, który w końcówce wymusił błąd szarżującego Ellisa.

Mecz ten był pierwszym starciem Chandlera Parsonsa z jego byłym zespołem – Rockets. Tym samym warto porównać jego osiągnięcia w starciu z jego następcą (poprzednikiem), a więc Trevorem Arizą. Jeśli ktoś oczekiwał po tym meczu odpowiedzi na pytanie czy Parsons jest lepszy od Arizy lub być może jest odwrotnie, to musi zaczekać do następnego starcia tych drużyn, gdyż obaj zagrali słabe zawody. Ariza zakończył mecz z 7 pkt trafiając na 10 prób tylko dwukrotnie (1/8 za 3 pkt). Parsons był lepszy o jeden punkt – grając na nieco lepszej skuteczności (3 na 9 – ale nie trafił żadnego z 5 oddanych rzutów zza łuku).

Parsons mógł zostać bohaterem spotkania, ale jego trójka równo z końcową syreną nie trafiła celu.

W drugiej połowie na telebimie pokazano krótki przerywnik filmowy podsumowujący czas, jaki Parsons spędził w Houston. Wielu kibiców w tym momencie wstało i biło brawo obecnemu zawodnikowi Dallas.

Rockets wobec braku Howarda uciekali z rzutami na dystans i półdystans. Oddali aż 46 rzutów za 3 (w całym meczu oddali 82 rzutu) z czego trafili ich 15 (najwięcej celnych trójek zaliczył Pat Beverly – 6.

Mavs natomiast skrzętnie korzystali z okazji, jaką dawała im absencja „Supermana” i większość punktów zdobywali z „pomalowanego”. Niemalże połowę (44 z 90) ich dorobku stanowią bowiem punkty ze strefy podkoszowej. Jak się ostatecznie okazało było to zbyt mało tego dnia na Rakiety.

DALLAS MAVERICKS (10-4) – HOUSTON ROCKETS (10-3) 92:95

(29:29, 22:31, 17:17, 24:18)

M. Ellis 17 pkt, B. Wright 14 pkt, T. Chandler 13 (10 zb) – J. Harden 32 pkt, P. Beverly 20 pkt, D. Motiejunas 14 pkt (12 zb).

Komentarze do wpisu: “Rakiety lepsze od Mavs w derbach Teksasu

  1. Czy Papanikolaou rzuca za karę lewą ręką czy to jego wiodąca dłoń? Oglądałem drugi pełny mecz rakiet w tym sezonie i drugi raz ten gość rzuca w obręcz parzącym, gorącym kartoflem. 2 Airballe to za dużo a 2/11 to dramat.

  2. Obstawiłem Mavs w naszej zabawie i już witałem się z gąską…Słabo zagrali końcówkę. Zwłaszcza Nowitzki.

  3. Nikt w Dallas dzisiaj nie miał dnia. Dirk,Konta i Parsons ceglili na potęgę. Myślę ze drugi taki mecz im sie prędko nie zdarzy. Pechowa porażka w końcówce a sam mecz był bardzo ciekawy

Comments are closed.