Drużyna Memphis Grizzlies bez wątpienia zalicza bardzo efektowny początek sezonu (bilans 12-2). Nikt nie może poddać w wątpliwość tego, że jest to solidna ekipa, ale AŻ taki dobry bilans na starcie rozgrywek może być małym zaskoczeniem. Z kolei Los Angeles Clippers wciąż szukają swojej tożsamości z Riversem na ławce. Trwa to trochę długo i przyznam szczerze, że przed sezonem bardziej bym się spodziewał mocnego uderzenia ze strony zespołu z Miasta Aniołów. Pojedynek obu ekip w Memphis zakończył się zwycięstwem gospodarzy 107:91, a bohaterem został Marc Gasol.
Pierwsza kwarta była bardzo wyrównana, a drużyny często zmieniały się na prowadzeniu. Bardzo obiecująco rozpoczął pojedynek Matt Barnes, który w pierwszej odsłonie zdobył 9 punktów. Problem w tym, że do końca spotkania nie zapunktował już ani razu. Ot, cały Matt. Z drugiej strony mieliśmy Marca Gasola, który już w pierwszej kwarcie zdobył 12 „oczek” i w przeciwieństwie do swojego rywala, dominował przez całe spotkanie. Hiszpan robił to zarówno w ataku, jak i w obronie, a zadanie miał trudne, bo ja nie chciałbym się przepychać z DeAndre Jordanem. Delikatną przewagę po pierwszych 12 minutach mieli gospodarze, którzy prowadzili 26:21.
Druga kwarta rozpoczęła się od trwającej prawie 3 minuty niemocy strzeleckiej obu ekip. Przerwał ją Kosta Koufos, zdobywając swoje pierwsze i ostatnie punkty w tym spotkaniu. Sporo był fragmentów, gdzie żaden z zespołów nie potrafił znaleźć drogi do kosza, ale zdecydowanie lepiej w takich sytuacjach radzili sobie gospodarze, którzy w pewnym momencie osiągnęli nawet 15 punktów przewagi (43:28). Wciąż na parkiecie brylował Marc Gasol, który do przerwy miał na koncie 20 punktów (8/10 z gry). Słabo w ten mecz wszedł Chris Paul, który dopiero pod koniec drugiej części gry zaczął przejmować inicjatywę w ekipie gości. Do przerwy Grizzlies potrafili utrzymać swoją przewagę i prowadzili 53:40.
W trzeciej kwarcie rozpoczął się festiwal ofensywny obu drużyn. Głównie mowa tutaj o rzutach z dystansu. Trafiali Redick, Paul, Udrih, Lee i łącznie kibice w FedEx Forum obejrzeli siedem trafień z dystansu w tej kwarcie. W ekipie z Los Angeles grę na swoje barki wziął duet Paul (13 punktów) – Redick (11 punktów), ale Memphis w tym sezonie gra świetnie jako drużyna, szczególnie u siebie (bilans 8-0) i gospodarze nie pozwolili na zbliżenie się Clippers. Gracze Doca Riversa wreszcie zagrali na swoim poziomie w ataku, ale to wciąż było mało. Ostatecznie kwarta znów padła łupem gospodarzy, którzy zwyciężyli 35:32.
Na początku czwartej kwarty przewaga gospodarzy wzrosła do 20 punktów (92:72) i o jakimkolwiek odrobieniu strat przez Clippers można było zapomnieć. Zawodnicy Grizzlies zaliczyli łącznie run 25:8 (trwający jeszcze od trzeciej kwarty), trafiając kilka rzutów z dystansu. Gości nie było stać na jeszcze jeden zryw i ostatnie 12 minut zakończyło się remisem 19:19, a więc gracze z Miasta Aniołów nie wygrali z Memphis ani jednej kwarty. Duża w tym zasługa Marca Gasola (30 pkt i 12 zb.). Blake Griffin i DeAndre Jordan wypadli przy nim baaardzo słabo. Świetna gra zespołowa Grizzlies, dobra w defensywie i bilans 12-2 na starcie sezonu mówi wszystko. W ekipie Clippers nie było tego dnia lidera z prawdziwego zdarzenia. Na razie Doc Rivers ze swoimi podopiecznymi nie jest w najwyższej formie i słaby bilans 7-5 plasuję tę ekipę w tym momencie poza Playoffs.
Memphis Grizzlies (12-2) – Los Angeles Clippers (7-5) 107:91
(26:21, 27:19, 35:32, 19:19)
Grizzlies: Gasol 30 (12 zb.), Lee 13, Allen 12, Udrih 11, Pondexter 11, Randolph 10 (8 zb.), Leuer 9, Conley 7 (7 as.), Carter 2, Koufos 2
Clippers: Paul 22, Crawford 19, Redick 15, Griffin 12, Barnes 9, Hawes 5 (10 zb.), Davis 4, Turkoglu 3, Jordan 2
Nie przepadam za Clippersami(szczególnie za ich front courtem – Joradn który tylko skacze i Griffin który skacze tylko wtedy kiedy jest szansa na wsad, żeby zaistnieć w TOP 10) więc miło mi się oglądało jak miśki spokojnie i systematycznie miążdzą ich pod koszami, do tego Allen z Conleyem to najlepsza para defensorów na obwodzie w lidze. Panowie z LAC powinni obowiązkowo oglądać przez 2-3h godziny filmy z nagraniami meczów Grizzlies żeby się nauczyć jak ustawiać się do zbiórek i jak zastawiać kosz. Do tego skąd LAC wzięli pomysł, żeby Jordan nie wychodził spod kosza do krycia Gasola? Najbardziej zaskoczony był chyba sam Gasol, który trafiał rzut za rzutem z pół dystansu, bez obrońcy w promieniu 2-3 metrów.
Ciekawe jak długo Memphis zachowa taką formę
Nie wiem czy można tak na 100% stwierdzić, że akurat Allen z Conleyem są najlepszą parą obwodowych graczy defensywnych.
Można do nich porównać parę Green – Leonard z SA (obecni mistrzowie)
albo parę Ariza – Beverly (na razie naprawdę skuteczni defensorzy)
a i gdyby „matrix” nie był w matrixie to dodoałbym parę Lebron z Marionem (na razie im nie idzie, ale potencjał defensywny mają )
A wiesz co znaczy obwód?
Liczyłem, że Doc Rivers obudzi Clippersów, ale to chyba misja niemożliwa :). Jedyna opcja to całkowita przebudowa- wymiany za Griffina, Jordana zawodników, którym się chce i potrafią grać w defensywie. Zaryzykuję twierdzenie, że nawet nasz jedynak w nba jest lepszy od tych dwóch mocno przereklamowanych gości. Szkoda tylko Chrisa Paula…
Też się zgadzam ta drużyna perspektyw nie ma… Niby potencjał jest. Ciekaw jestem ile Jordan kasy dostanie bo w tym sezonie wygląda na minimalne wynagrodzenie
Wiem co to oznacza obwód – którzy gracze wymienieni przeze mnie nie są graczami obwodowymi?
Ariza to SF jeszcze od biedy można go uznać. Ale już LBJ i Matrix to gracze na 3/4 więc ciężko mówić o obwodzie
Chciałem oficjalnie posypać łepetynę popiołem, za to że przed sezonem nie wierzyłem w Miśki i stawiałem ich poza PO. Done
Lebron i Marion to gracze z pozycji SF, obecnie grają LBJ na SF, a Marion na SG – więc grają na obwodzie,
LBJ może grać na PF ale nie jest silnym skrzydłowym już prędzej jest point forwardem;)