Washington Wizards chcieli po raz 11. uszczęśliwić swoją publiczność zwycięstwem w tym sezonie, jednak na ich drodze stanęła bardzo wymagająca, drużyna z zachodniej części NBA. Los Angeles Clippers mieli na swoim koncie dziewięć kolejnych wygranych meczów, ale tym razem cały mecz gonili gospodarzy, którzy spokojnie kontrolowali wynik i dowieźli do końca korzystny rezultat. Marcin Gortat i jego koledzy poradzili sobie z jedną z najlepszych ekip w NBA, wygrywając z nią 104-96.
Wizards rozpoczęli mecz z przytupem, rozprowadzając szybko piłkę po obwodzie i wchodząc pod kosz, odrzucając piłkę najczęściej na półdystans. Clippers w dużej mierze odpowiedzieli tym samym, jednak byli mniej skuteczni w swoich próbach. Cała pierwsza piątka Czarodziejów była bardzo aktywna od pierwszych minut i zaowocowało to szybkim, lecz skromnym prowadzeniem Wizards. Gortat bardzo dobrze odnajdywał się we współpracy z Krisem Humphriesem i szybko zdobył 6 punktów, w tym 2 po alley-oopie od Paula Pierce’a. W połowie pierwszej kwarty musiał jednak zejść na ławkę z powodu dwóch fauli. Jednak nawet dziura po Gortacie została załatana przez Nene, a prowadzenie Wizards urosło do 11 punktów. W tym czasie, gdy Washington szalał pod koszem gości, Clippers męczyli się strasznie w prowadzeniu gry, oddając dość trudne rzuty z półdystansu i dalekiego dystansu. Nawet gwiazdy, a więc Blake Griffin i Chris Paul nie byli w swojej najlepszej dyspozycji. Po zejściu podstawowego składu Wizards ich ławka utrzymała przewagę do 30-21.
Początek drugiej kwarty wyglądał podobnie jak cała pierwsza, a więc oglądaliśmy Clippers, gubiących się w ataku. Na ich szczęście, przestój przydarzył się także gospodarzom. Taka sytuacja utrzymywała się jednak zaledwie 2-3 minuty, po czym Wizards ponownie uderzyli. Fantastycznie walczyli na tablicach na zdecydowanie większej intensywności od swoich przeciwników, co pozwoliło im odskoczyć na 15 punktów. Czujnie zachował się jednak Chris Paul, umiejętnie zwalniając grę i zmniejszając różnicę do 9 „oczek”. Powoli wracała także defensywa gości, co dało już zaledwie 6-punktowe prowadzenie Wizards. Czarodzieje grali w tej części meczu bardzo nieuważnie, jednak po powrocie podstawowych zawodników wszystko wróciło do normy. 9 kolejnych punktów bez odpowiedzi gości i 15 punktów prowadzenia przed przerwą – oto kapitał, którymi dysponowali Wizards przed drugą połową.
Po przerwie, Clippers wyszli na parkiet z nieco większą energią, co przejawiało się szczególnie w defensywie własnego kosza. Przez pierwsze 3 minuty, Wizards nie potrafili znaleźć drogi do kosza. Dopiero trójka Bradleya Beala zakończyła tę suszę punktową. Bardzo dużo piłek kierowanych było do Blake’a Griffina, który jednak nie grał najlepszego spotkania. Czarodzieje bardzo szybko obudzili się z krótkiej drzemki, odbudowując swoją bezpieczną przewagę. Po raz kolejny dali się pokazać z dobrej, walecznej strony, ratując piłki, które wielu zawodników zostawiłaby, by wyleciały na aut. Prowadzenie Wizards wzrosło do 16 „oczek”, a generał na parkiecie, a więc Chris Paul był niewidoczny, nie przeprowadzając prawie w ogóle jakichkolwiek zagrywek i notując 6 strat. Niestety dla Clippers brakowało na boisku DeAndre Jordana, który siedział z czterema faulami i ponownie goście operowali głównie na 4-5 metrze od kosza. Przewaga Wizards powiększała się systematycznie, aż doszła do 18 punktów. Wtedy to dość nieoczekiwanie pojawił się na boisku Hedo Turkoglu, trafił dwie trójki z rzędu i dał impuls do powrotu. Końcówka kwarty należała jednak znowu do gospodarzy, którzy wspaniale obracali piłkę po obwodzie. Marcin Gortat zdobył w tej odsłonie 12 punktów, a Blake Griffin zmniejszył nieco dystans przed ostatnią częścią meczu, trafiając równo z syreną.
Pod nieobecność Johna Walla, grę Czarodziei prowadził Andre Miller i trzeba przyznać, że godnie zastąpił młodego gwiazdora swojej drużyny przez te kilka minut. Wizards ponownie powiększyli różnicę do 18 punktów, jednak chwila przestoju, kilka zmarnowanych posiadań i już zrobiło się 11 „oczek” przewagi. Do gry wrócił John Wall, ale grał nieco bez ładu i składu. Wydawało się, że Clippers przystąpią powoli do odrabiania strat, ale jeśli tak było, to zrobili to zdecydowanie za wolno. Bradley Beal przejął inicjatywę w czwartej kwarcie, zdobywając w niej 11 punktów (łącznie 29), a podstawowi gracze Wizards wymuszali na gościach z LA rzuty przez ręce. Na około 4 minuty przed końcem Clippers próbowali jeszcze nieco agresywniejszej obrony, jednak na nic się to nie zdało. Doc Rivers zrobił dla wielu rzecz niezrozumiałą, a więc posadził na ławce swoich najlepszych graczy na 2 minuty przed końcem, kiedy teoretycznie jeszcze można było powalczyć.
Jego Clippers mają jednak przed sobą jutrzejsze spotkanie z Milwaukee i Doc chciał chyba dać odpocząć swojej pierwszej piątce, która i tak nie rozgrywała nadzwyczajnych zawodów. Washington Wizards są teraz 11-2 w domu, co jest ich najlepszym startem we własnej hali w całej historii organizacji. Drużyna Marcina Gortata będzie miała okazję wyśrubować rekord, bowiem przed nimi spotkania przeciwko Utah w niedzielę i Minnesocie we wtorek, które odbędą się również w stołecznym Verizon Center.
Los Angeles Clippers (16-6) – Washington Wizards (16-6) 96:104
(21:30, 21:27, 25:23, 29:24)
Clippers: Paul 19 (7 zb., 6 as., 6 strat), Griffin 14, Crawford 12 (2/13), Barnes 11 (6 zb.), Jordan 11 (8 zb.), Redick 10, Davis 5, Wilcox 3, Farmar 2, Udoh 2, Hawes 1, Cunningham 0
Wizards: Beal 29 (4/7 za trzy), Gortat 18 (8/10), Pierce 11 (5 zb., 5 as.), Humphries 11 (8 zb.), Wall 10 (11 as.), Nene 9 (5 zb.), Butler 8, Seraphin 4 (7 zb.), Miller 2, Porter 2, Temple 0, Blair 0
Gortat znowu 4Q na ławie, o tyle dziwnie, że miał właśnie 12p w 3Q. Ktoś wyjaśni czemu Wittman ostatnio wyżej cenii Kardashiana w końcówkach? Przecież Gort jest od niego wyraźnie lepszy i w obronie i w ataku, może poza zbiórkami. Rozumiem granie niską piątką, ale Humphries ani nie ciska za trzy ani z póldystansu, więc nie do końca łapię czemu miałby być lepszy w takim setupie od Gortata.
@gratek Gortat jest skuteczniejszy od Krisa w obronie pomalowanego ( a także p&r), niestety słabiej od Krisa broni midrange ( Kris jest większym zagrożeniem dla rzucających z mid i long range ze względu na długie ręce, które potrafią bardzo utrudnić rzut), więc przy niskiej piątce przeciwników, nastawionych na rzuty, wydaje się trafniejszym wyborem.
Mnie bardziej niepokoi fakt, niskiej ilości zbiórek Marcina. Okej, ogromna praca jaką wykonuje, by inni mogli zbierać łatwe piłki jest nieoceniona, ale przy samej walce o zbiórki, bardzo często przegrywa walkę o piłki stykowe.
Gortat ma dłuzsze łapska od Humpsa (wingspan +3″ na korzyść MG).
Griffin nie jest aż tak dużym zagrożeniem z mid-range żeby układać pod to obronę (a cyngiel też raczej ma wolny więc jest szansa doskoczyć).
Nie mówiąc już o DAJ, który 3 metry od kosza nie istnieje.
Powodem gorszej obrony mid+ range jest też fakt, żę Gortat ma za zadanie w większym stopniu pilnować dziury i asekurować.
Przy niskim ustawieniu LAL z Griffinem na 5, wciąż uważam, że Gort jest w tej sytuacji lepszym obrońcą od Humpsa.
Ostatnio Gortat jest rewelacyjny jak na razie według chyba najlepsza 5 na wschodzie:)
Stawiam , że Marcin zmieni klub przed trade-deadline .:)
Niby po co i dlaczego?