Wspaniała seria Golden State Warriors wydaje się nie mieć końca. Szesnaste zwycięstwo z rzędu Wojownicy zdobyli, pokonując na wyjeździe New Orleans Pelicans po dogrywce 128:122. Nie był to łatwy mecz dla gości, którym widmo porażki zajrzało w oczy podczas czwartej kwarty. W dogrywce po prostu „pozamiatał” Stephen Curry.
Warriors już na początku meczu startowali z uprzywilejowanej pozycji, ponieważ było wiadomo, że na parkiecie zabraknie Anthony’ego Davisa, a zastąpił go Ryan Anderson. Po drugiej stronie oczywiście brak Davida Lee (już dłuższy czas) i Andrew Boguta. W wyjściowym składzie zagrał Festus Ezeli, a obok niego Draymond Green, więc siły pod koszem były wyrównane. Od początku spotkania goście byli dobrze dysponowani i po „trójce” Curry’ego i wyniku 4:9 trener gospodarzy, Monty Williams, musiał poprosić o przerwę na żądanie.
Rozgrywający Golden State na parkiecie czuł się świetnie (3/4 z dystansu) i to był zły znak dla Pelicans. Pod nieobecność Davisa większy ciężar gry na siebie musieli wziąć Jrue Holiday i Tyreke Evans, którzy raz po raz penetrowali strefę podkoszową Warriors lub rzucali z półdystansu. Gracze z Nowego Orleanu zaczęli odrabiać straty, doprowadzając do remisu 21:21, zaliczając przy tym run 7:0. Steve Kerr musiał zareagować na taki obrót spraw i poprosił o przerwę. Gospodarze wpadli jednak w dobry rytm w końcówce i po pierwszej kwarcie prowadzili 31:28.
Następna faza gry to oczywiście czas dla rezerwowych zawodników, ale żadna z ekip nie potrafiła wypracować sobie bezpiecznej przewagi. Przez dobrych kilka minut mieliśmy do czynienia z gorszą ofensywą obu drużyn. Wtedy na pomoc przyszli Curry i Thompson, którzy trafili z dystansu i Warriors zaliczyli run 10:2 (41:45). Monty Williams z miną w stylu: „Jak ja mam ich powstrzymać?” poprosił o przerwę. Do końca drugiej kwarty już nie mógł ich powstrzymać. Goście wypracowali sobie prowadzenie 60:51 i tak zakończyli pierwszą połowę, rzucając 6/10 z dystansu, 51% z gry i 100% z rzutów wolnych.
Kilka razy Pelicans po zdobytym koszu mieli problemy z szybkim powrotem do obrony i tak Warriors zdobyli kilka łatwych punktów. Gospodarze na trzecią kwartę wyszli jednak z większym animuszem, zaliczając run 11:0 i doprowadzając do swojego prowadzenia 83:82. Na trybunach wrzawa, a na parkiecie Holiday i Evans grali fenomenalnie, wykorzystując przestój gości, którzy popełniali za dużo strat. Po trzeciej kwarcie mieliśmy remis 89:89 i czekające nas emocje przed ostatnią kwartą. Backcourty obu zespołów miały na koncie po 43 punkty, więc było wiadomo, do kogo należy ten mecz.
Jeśli chodzi o zawodników rezerwowych, to na wyróżnienie zasługuje na pewno Andre Iguodala (7/12 z gry, 20 punktów) i Dante Cunningham po drugiej stronie (6/7 z gry, 13 punktów, ważne trafienia). Tyreke Evans po „trójce” dał swojemu zespołowi prowadzenie 98:94 i trybuny eksplodowały. Po chwili zrobiło się jeszcze głośniej, bo Pelicans prowadzili 102:96 i o czas poprosił Steve Kerr. Goście wyglądali na zespół zmęczony, a gospodarze postawili im bardzo trudne warunki nawet pod nieobecność Anthony’ego Davisa. Warriors nie potrafili znaleźć odpowiedniego tempa, rzuty były wykonywane za wcześnie, a Curry i Thompson nie trafili trzech rzutów z czystych pozycji dystansowych. Po chwili jednak Iguodala rzucił za trzy, Speights wymusił przewinienie w ataku i Warriors wrócili do gry.
Złą wiadomością dla Monty’ego Williamsa było to, że Tyreke Evans miał kłopoty z faulami (5 przewinień w czwartej kwarcie). Na minutę przed końcem Stephen Curry zaliczył kosztowną stratę piłki, ale gospodarze nie potrafili odskoczyć swoim rywalom, bo Draymond Green zablokował rzut Ryana Andersona. Mieliśmy remis i przedostatnia akcja należała do Golden State. Thompson nie trafił jednak game-winnera, a gospodarze mieli 2,5 sekundy na oddanie rzutu. Szalona próba Evansa nie przyniosła powodzenia i czekała nas dogrywka.
Splash Brothers mieli tylko 2/12 w czwartej kwarcie, ale nadszedł ich czas. Z większą werwą rozpoczęli tę część gry goście. Green popisał się akcją 2+1, a po chwili Curry trafił z dystansu. Steph w dogrywce był nie do powstrzymania. Na trzy minuty przed końcem Tyreke Evans popełnił szósty faul i musiał opuścić parkiet, a jego drużyna była w bardzo złej sytuacji. Goście wypracowali prowadzenie 125:114, dając do zrozumienia, że na boisku liczy się już tylko jedna drużyna. Ostatecznie Warriors zwyciężyli 128:122 i powiększyli swoją passę zwycięstw do 16 wygranych. Teraz przed nimi bardzo trudne starcia z Memphis Grizzlies i Oklahoma City Thunder.
New Orleans Pelicans (11-12) – Golden State Warriors (21:2) 122:128
(31:28, 20:32, 38:29, 33:32, 11:17)
Pelicans: Evans 34 (8 zb. i 5 as.), Holiday 30 (9 as.), Anderson 15 (6 zb.), Cunningham 13 (5 zb.), Withey 10, Babbitt 6, Rivers 6, Asik 4, Fredette 2, Salmons 2
Warriors: Curry 34 (7 zb. i 7 as.), Thompson 29, Iguodala 20 (5 zb.), Livingston 12, Green 11 (13 zb. i 5 as.), Speoghts 10 (5 zb.), Barbosa 4, Ezeli 4 (6 zb.), Holiday 2, Barnes 2