Po krótkiej przerwie spowodowanej nagminnym i chronicznym brakiem czasu udało mi się wrócić na enbiej.pl. Powracam z nową serią felietonów, w których to postaram się Wam przedstawić swoje spostrzeżenia na temat najlepszej koszykarskiej ligi świata ( i nie tylko). Ci, którzy pamiętają „Salon Koszykarski” powinni być zadowoleni, choć formuła będzie nieco inna i postaram się poruszać kilka kwestii za jednym razem, co ma nadzieje zbytnio Was nie urazi..
PERYFERIE…
Gdybym Was zapytał o najbardziej zasłużone kluby z Konferencji Wschodniej – te z największymi tradycjami i grające najrówniej to z pewnością wymienialibyście: Chicago Bulls, Boston Celtics, New York Knicks, Miami Heat, czy też ekipę Sixers. Teraz tak szczerze przyznajcie się, kto z Was na szybko wymienił tutaj w tym rzędzie Atlantę Hawks?
Podejrzewam, że niezbyt wielu…
Ekipa z Georgii to swoisty fenomen NBA. Jedna z najrówniej grających drużyn od lat, z ogromnymi tradycjami i mająca w składzie na przestrzeni lat wielu wyśmienitych graczy. Dominique Wilkins – król dunków, Kevin Willis, Spud Webb, Steve Smith, czy też rewelacyjni obrońcy tacy jak: Dikembe Mutombo, Stacy Augmon, Mookie Blaylock.
Po za pierwszą dekadą XXI wieku zawsze Jastrzębie należały do czołowych zespołów Wschodu NBA, a mimo to wcale nie jest to tak medialny zespół jakby się wydawało. Dziś więcej mówi się o podrzędnych Knicks czy beznadziejnych Sixers niż o grających bardzo dojrzały basket graczach Budenholzera.
Przyznam się, że dziwi mnie ta sytuacja, gdyż na meczach Hawks pojawia się wielu celebrytów zżytych z klubem ze względu na miejsce swego pochodzenia. Evander Hollyfield, raperzy Ludarcis czy 2Chainz oraz producent muzyczny J. Dupri to bardzo znane osobistości, które w pewien sposób powinny wpływać na popularyzację tego zespołu. Potraficie sobie wyobrazić Knicks bez Spike’a Lee, Lakers bez Jacka Nicholsona lub Clippersów bez Billy Cristala? No właśnie. Tutaj ciężko doszukiwać się tak mocnej symbiozy między showbiznesem i halą Philipsa. Widać gołym okiem brak pomysłu na promocję w organizacji.
Tymczasem Hawks są nadal peryferiami NBA i to niezależnie od formy jaką prezentują. Mam tu na myśli oczywiście pewną medialność i popularność tego klubu. Dziś ta drużyna jest w mojej opinii w top3 wschodu. Preferuję twardą i bezpardonową obronę, która jest zalążkiem wielu szybkich kontr i łatwych punktów. Do tego świetne dzielenie się piłką wysokich graczy: Harforda, Millsapa czy Carrolla. Ich koszykówka jest doprawdy bardzo widowiskowa i może przyciągać swą atrakcyjnością.
Na tym właśnie polega fenomen tego zespołu. I tak pewnie odpadną w pierwszej, no może max drugiej rundzie play offs. Ot w najmniej oczekiwanym momencie wyłoni się zapewne ten sam potwór co zawsze i swymi mocnymi szponami zepchnie ich ponownie w otchłań przeciętności – taka już widać dola drużyny spod „znaku Pacmana.”
—
NAMASZCZONY…
Wcześniej wspomniałem o Budeholzerze – to trener, który wywodzi się ze stajni wychowanków Grega Popovicha. Fakt, że zmysł trenerski Popa dał NBA wielu młodych trenerów, którzy z sukcesami prowadzili lub też nadal prowadzą zespoły w NBA. Swego czasu media dość zgodnie starały się w podobny sposób preferować „wychowanków” Philla Jacksona. Praktyka okazała się jednak brutalna i tak o to Brian Shaw zrobił z Nuggets raczej średniaków niż dał tam impuls do progresu po George’u Karlu. Derek Fisher właśnie tytła Knicksów w łajnie po uszy i to pod zwierzchnictwem samego „Jaxa”, a tak wielu domagało się w zeszłym sezonie odejścia Mike’a Woodsona…
Jedyna iskierka nadziei to Steve Kerr – gość, który pod ręką Jacksona zdobywał trzy tytuły mistrza. Dziś ex rezerwowy Bulls prowadzi najlepiej rokujący zespół w lidze. W moim odczuciu Wojownicy są kandydatem numer jeden na mistrza. Steph Curry jest dla mnie lustrzanym odbiciem Reggie Millera z lat 90-tych, a to oznacza nic innego, że jest bardziej „clutch” od samego Damiana Lillarda. Gracze z Oakland większość spotkań rozstrzygają w końcówkach. Kiedy rezultat meczu jest zbliżony dla obu stron, a zegar wybija ostatnie minuty czwartej kwarty, oni wrzucają szósty bieg i rozjeżdżają kolejnych oponentów. To spora sztuka i na serio wyższa szkoła latania. To jest element, którym wygrywa się pierścienie. Do tego świetnie bronią. Bogut, Thomspon, Iguodala, Barnes, Rush, Green. Aż strach pomyśleć, co będzie jak powróci David Lee? Ja jako fan Rockets się boje i myślę, że kibice drużyn przeciwnych Warriors też powinni się obawiać. Oczywiście historia zna przypadki a la Supersonics 1994, ale tam radosna koszykówka George’a Karla ustąpiła konsekwencji i zaciętości młodych graczy Danna Issela. Podobną pasję jak ówcześni Nuggest mają dziś właśnie zawodnicy z Bay Area. Z jednym małym zastrzeżeniem. Koszykarsko są o kilka leveli wyżej niż klub z Kolorado 20 lat temu.
—-
POWRÓT SYNA MARNOTRAWNEGO – vol. 4
Wczoraj do ekipy Rakiet dołączył Corey Brewer. Jego przyjście jest kolejnym sygnałem wysyłanym przez Moreya i McHale’a, że w Houston mają dość szalonej koszykówki i stawiają tu na obronę. Nie przypadkowo bowiem ex gracz Leśnych Wilków jest najlepszym „złodziejem” w NBA. On, Ariza, Beverly, Harden – obwód defensywnie wygląda całkiem nieźle (tak wymieniłem Hardena, bo powtarzanie głupich opinii, że ten gość wcale nie potrafi bronić jest tak samo infantylne, jak większość zachowań JaVala McGee.) Wracając jednak do ruchów transferowych Ci bardziej uważni z Was pewnie zauważyli, że Morey odpuścił temat Rondo, który zawędrował w objęcia jego wroga numer jeden w NBA – Marka Cubana. Plan Moreya zakłada bowiem: pierwsze primo wzmocnienie rotacji Rakiet przed play offs, a po drugie szykuje się kolejny powrót do Rockets. Po Arizie, wcześniej Brooksie, Dorseyu teraz czas na Gorana Dragicia. Słoweniec bowiem właśnie pod skrzydłami McHale stał się znaczącą postacią w NBA i to on był też zaczątkiem konfliktu na linii McHale – Lowry. Skończyło się tak, że Lowry został wytransferowany do Kanady, a gracz z Bałkanów posiadając statut FA zmienił otoczenie (ponownie) na Arizonę. Teraz jednak chęć walki o najwyższe cele może okazać się główną ambicją Gorana… Czy drogi Dragcia i Rakiet znowu się skrzyżują? Czas pokaże… Jest jednak coś na rzeczy w fakcie, że zespół z H-Town lubi sięgać po swych ex graczy. Ciekawe co na to Tracy McGrady…
—
i na koniec jeszcze taki o to optymistyczny akcent…
Curry bardziej clutch od Lillarda? polemizowałbym.
No też mi się tak wydaję że Lillard w tej chwili ciut lepszy ( w sumie to chyba najlepszy)
Jeżeli miałbym 20 sekund do końca i jednego zawodnika, któremu mogę dać piłkę to zdecydowanie dałbym ją Lillardowi, gdyż ten gość zachowuje się jakby miał wycięty układ nerwowy. Kiedyś clutch był Brandon Roy, a dziś chyba Lillard.
A mogli być obaj, w jednym teamie.
za dużo byś chciał :) Ciesz się tym co macie hehe, dzisiaj stawiamy na swoich? CZy na przekór? :P
Jeszcze nie mam pojęcia. Coś mi dogrywką pachnie,czyli może być różnie. Chyba jednak postawię na swoich:-)