Mamy świąteczny czas, rodzinna i ciepła atmosfera, brak śniegu, dzień przerwy w rozgrywkach NBA, ale poza parkietem dzieje się sporo. Korzystając z wolnego czasu i chwili zadumy nad tym wszystkim zapraszam na drugą serię mojej dogrywki, w której motywem przewodnim będzie Josh Smith, a konkretniej jego przejście do Houston Rockets.
Zwolnienie Smitha z Detroit Pistons spadło na kibiców NBA jak grom z jasnego nieba. Może nie za bardzo mu szło w ekipie Tłoków, ale już szybciej bym się spodziewał, że Lisa Ann zajdzie w ciąże niż będziemy świadkami takowej sytuacji. Tak czy owak stało się. Dla Daryla Moreya tegoroczna gwiazdka stała się wyjątkowo obfita. Przypomnę, że Morey stawiał Smitha już rok temu jako numer dwa na swej liście na wypadek, gdyby nie udało mu się namówić Howarda do gry w Teksasie. Tak o to upiekł sobie praktycznie dwie pieczenie przy jednym ogniu. Howardowi nie szło w Lakers i trafił do Rakiet, Smith okres spędzony w Michigan z pewnością będzie chciał jak najszybciej puścić w niepamięć i taka okazja do rehabilitacji nadarza się też w H-Town, u boku swego przyjaciela z młodzieńczych lat.
Co Smith może dać Rockets? Przede wszystkim swoją fizyczność. Twarda obrona, dobra gra w transition offense, to atuty, które będzie mógł wykorzystać in plus dla obu stron. W zbyt statycznej koszykówce preferowanej przez JVG J-Smoove nijak się nie odnajdywał. W stylu gry prezentowanym przez ekipę Kevina McHale’a może znaleźć na nowo swoją boiskową osobowość. Grając na pozycji numer 4 pod skrzydłami legendarnego Celta może tylko się rozwijać. Mając wsparcie Dwighta Howarda i motywację walki o najwyższe cele uważam, że znajdzie w sobie na tyle ambicji, żeby odbić się od dna, w które niewątpliwie uderzył z początkiem tego sezonu w barwach Detroit.
Rockets z nowopozyskanymi Brewerem i Smithem zyskują nową tożsamość. Już z początkiem sezonu poprawili znacznie obronę, ale teraz będzie to element dominujący w ich wykonaniu. Tak jak w zeszłym roku „zajeżdżali” w sezonie regularnym rywali atakiem, tak w obecnej chwili mogę śmiało stwierdzić, że ich defensywa ma wszelkie predyspozycje do bycia numerem jeden w lidze.
O tym jaki postęp dokonał się w grze Rockets przekonali się niedawno Portland Trail Blazers. Goście z Oregonu zostali stłamszeni przez defensywne poczynania koszykarzy z Teksasu. Tłumaczenie tak wysokiej porażki absencją Aldridge’a byłoby lekkim nietaktem, gdyż przez pierwszy miesiąc Rakiety grały bez 3 graczy z wyjściowego składu i utrzymywali się w top 4 Konferencji Zachodniej. Damian Lillard nie trafił żadnego z 6 oddanych rzutów za 3. Będąc na zmianę krytym przez Pata Beverly’ego i Trevora Arize sam na własnej skórze przekonał się o transformacji jakiej doznała drużyna, którą tak upokorzył w zeszłosezonowych play-offs.
Między bajki można też włożyć kiepskie umiejętności defensywne Hardena. Nie dość, że bryluje on w ataku to strefa mid-range pod własnym koszem należy do niego, Arizy i Beverly’ego. Większość piłek spadających w te część boiska po niecelnych rzutach rywali padała jego łupem, stając się jednocześnie zaczątkiem szybkich kontr. Harden podaje, zdobywa punkty, broni – jest aktualnie kandydatem numer jeden do nagrody MVP.
Mnie jednak najbardziej zadziwia zmiana jaką przeszedł Donatas Motiejunas. Pod nieobecność Terrence’a Jonesa staje się on coraz lepszym graczem. Myślę, że najbliżej mu stylem gry do koszykówki jaką prezentował McHale. Dobry technicznie zawodnik podkoszowy, który bardzo lubi brudną grę i prowokacje, którymi rozprasza koncentrację rywali. Jeśli w zbliżające się lato z kimś miałby pracować nad poprawą w ataku to powinien to być Hakeem Olajuwon. Litwin ma potencjał na bycie znacznie lepszym graczem od swego rodaka z Toronto – Jonasa Valanciunasa. Brakuje mu może trochę masy (jest lżejszy o 10 kg) do walki pod bronionym koszem, ale pod względem arsenału zwodów w akcjach atakujących jest zdecydowanie bardziej efektywny. D-Mo w obecnej sytuacji jest idealnym kandydatem na zmiennika Smitha i uważam, że taka rola najlepiej będzie mu pasować na aktualnym etapie jego kariery.
Bardziej zmartwiony powinien być Terrence Jones, który po świetnym starcie sezonu złapał kontuzję i nagle w dwa miesiące wyrosło mu dwóch poważnych rywali do walki o minuty na parkiecie.
Nie chce być złym prorokiem, ale kiedyś w takiej samej sytuacji znalazł się Aaron Brooks, który musiał patrzeć jak jego miejsce zajmuje Lowry. Ten natomiast po problemach z pachwiną wrócił na parkiet i nagle się zorientował, że w trakcie jego absencji na pierwszego playmakera Rakiet awansował Goran Dragić. W obu przypadkach klub pozbywał się tych wracających po kontuzjach. Cóż… Historia lubi się powtarzać.
—
Nie samymi Rakietami człowiek żyje. Równie ciekawie jest wokół osoby Derona Williamsa, który ma ponoć w najbliższej przyszłości trafić do Kings. Nie mam pojęcia kto wymyślił taki ruch, ale nie jestem jego zwolennikiem. Do Nets miałby trafić m.in Darren Collison, który w moim odczuciu jest lepszym rozwiązaniem dla Królów. Tutaj na coraz ważniejszą postać z tygodnia na tydzień wyrasta DeMarcus Cousins, który jest typem gracza potrzebującego „dokarmiania” go piłkami pod koszem. Biorąc pod uwagę ego D-Willa i Collisona i chcąc zniwelować ryzyko konfliktu w drużynie nie ściągałbym playmakera z Nowego Jorku. Już sam „Boogie” jest uśpioną bombą zegarową, która w miarę dobrze funkcjonuje w obecnym kształcie teamu z Sacramento. Obawiam się, że w Kings nie ma miejsca na dwa tak silne charaktery jak te, którymi odznaczają się Cousins i Williams. Collison gwarantuje spokój i emocjonalną stabilność. Do tego zdrowie gracza z Nets pozostawia wiele do życzenia. Ryzyko jest zbyt duże i nie uważam, żeby cały projekt Williams w Sacramento Kings się sprawdził.
Moim zdaniem już samo zwolnienie Mike Malone było dość irracjonalnym zachowaniem i nie do końca potrafię zrozumieć argumenty, którymi się kierowali włodarze ekipy z Kalifornii. Być może miały tam miejsce jakieś animozje, które nie wyjdą na światło dzienne, ale ten szkoleniowiec raczej dawał pozytywny impuls koszykarzom z Sac-Town.
Jak widać koszykówka to także zadziwiająca dyscyplina poza parkietem, a jej nieprzewidywalność często udziela się zarządzającym w niej ludziom.
PS. Jermaine O’Neal trafił do Mavs – wojna na linii Morey – Cuban trwa w najlepsze!!!
Lisa Ann… Tekst z nią bardzo się udał autorowi. ;).
Co teraz będzie w Dallas… Aż strach pomyśleć co będzie jak wszyscy tam się zgrają. TOP 3 na koniec RS Warriors, Rockets, Mavs? Dla mnie mile widziane te drużyny najlepiej z Mavericks z 1. :)
W oczekiwaniu na NBA Christmas Day.
A właściwie czemu Lisa Ann miała by nie zaskoczyć? I czemu ci w głowie te brzydactwa z US? Mamy w Europie tyle fajnych dziewczyn.
TOP 3 na koniec RS Warriors, Rockets, Mavs?
Mavs i TOP3 ? Nie widzę tego. Co prawda Mavs mają najbardziej wyrównaną startową piątkę, ale tak naprawdę żaden z tych graczy nie jest wstanie liderować drużyną o takich aspiracjach. Dirk jakby był młodszy to poradziłby sobie, ale Ellis jako lider potentanta ? To się nie uda.
Jakby mało tego to Parsons nie do końca potrafi się wpasować, a od wytypowania czy Ellis i Rondo będą dobrze współpracującym duetem się wstrzymam.
Moje przewidywania na dzien dzisiejszy, cholernie mocny wschod, praktycznie kazdy moze byc mistrzem
1. GSW
2. Rockets
3. Blazers
4. Mavs
5. Memphis
6. Clippers
7. Spurs
8. OKC
GSW – OKC
Rockets – Clippers
Blazers – Spurs
Mavs – Memphis
`zachód
To prawda ze zachód w tym sezonie jest tak wyrównany jak nigdy…ciekawe jak to będzie wszystko wyglądać na koniec RS.
jak dla mnie kolejność na zachodzie po RS nie ma znaczenia, już w pierwszej rundzie bedą 4 hity, prawdopodobnie 8 drużyna zachodu była by top2 wschodu
poki co to top4 wschodu i zachodu wygladaja podobnie :)
A ja oglądam właśnie pierwszy z zapowiadanych meczów w NC+ i od dawna nie byłem tak wnerwiony pracą komentatorów. Rozumiem, że NC+ to prywatna stacja i jej główne szeregi złożone są z wszelkiej maści pociotków, nagle w momencie powołania do roboty cudownie obdarzonych sportową pasją, ale wsłuchując się w brednie wygadywane przez dwójkę – kobieta i facet- komentujących mecz Wizards – Knicks zastanawiam się czy ktokolwiek słuchał tej gołębiej parki wcześniej i czy nie miał przypadkiem uszu zalanych ołowiem. To nie są komentarze, to są jakieś ledwo odróżniające się od onomatopei pseudo-techniczne bulgoty ludzi, którzy nigdy nie powinni razem zasiadać przed mikrofonem. Facet jeszcze się broni, ale ta panienka?!
Oto kilka smaczków i złotych myśli usłyszanych na żywo:
,, Sezon jest bardzo długi”
,, Gra jest bardzo fizyczna”
..mhmm, mhhm”
,,na pewno pozostaje ciekawe kogo ściągnie do knicksów Phil Jackson i będzie to ciekawe”
Tak jak Szaranowicz i Łabędź zaczynali przeszło dwadzieścia lat temu propagować koszykówkę w Polsce, komentować mecze, które przylatywały specjalną przesyłką na pokładzie samolotu, które trzeba było uprzednio zmontować, potem odnaleźć ciekawostki i jakiekolwiek informacje dotyczące ligi , co oznaczało przebijanie się przez tony amerykańskiej prasy( nie tylko Sports Illustrated- nawet dziś prawie u nas niedostępny), a czego efektem była fantastyczna porywająca relacja, tak od czasów Michałowicza i zapraszanych przez niego gości wyszukiwanych chyba w dupach australijskich krokodylów, komentarz koszykarski pikował stale w dół ażeby dziś w świąteczny wieczór osiągnąć swoje apogeum. Czekam więc na kolejny mecz i Michałowicza i kolejnego z jego ,, cudownych ” gości.
Jak Cie tak strasznie wkurza to nie lepiej sluchac po ang? Poza wyjatkami komentatorzy wymiatają.
Polecam profil na FB „Wojciech Michałowicz & Co. – Złotouści”. Po każdym meczu trafiają tam najładniejsze kwiatki komentatorów NBA z NC+. Można się nieźle pośmiać, chociaż w sumie jest to śmiech przez łzy, bo najczęściej swoimi komentarzami zabijają przyjemność oglądania.