BULLS (29-17) – HEAT (20-24) 84:96 (20:26, 18:22, 24:26, 22:22)
Fani Bulls przeżywają prawdziwą huśtawkę nastrojów, a po zwycięstwach nad czołowymi ekipami Zachodu czyli Spurs i Mavs przyszedł bardzo słaby występ w ataku przeciwko Miami Heat. Na dodatek to Żar , a nie Byki, pokazał fanom NBA jak należy bronić…W konfrontacji 6-krotnych Mistrzów NBA z 3-krotnymi zdobywcami trofeum Larry’ego O’Briena górą byli podopieczni Erika Spoelstry, głównie dzięki fantastycznej postawie Hassana Whiteside’a (14pkt-13zb-12blk), który pobił rekord klubu i tego sezonu w ilości bloków. Ponadto zanotował pierwsze triple double w karierze i błyszczał na tle byłego DPOY (bo wątpię by w tym sezonie obronił swój tytuł) – Joakima Noaha (1/5 z gry, 5 zb, 2 blk). Heat jak przystało na niedawnych Mistrzów i uczestników finału doskonale przygotowali się na rywala, który w poprzednim starciu wykorzystał absencję Chrisa Bosha. Tym razem CB-1 zagrał i wyróżniał się w ataku Żaru, a podczas pierwszej kwarty przekroczył magiczną liczbę 16 tys punktów w karierze. On i jego zespół kontrolowali przebieg meczu na parkiecie i co kwartę budowali powiększającą się przewagę. Zatrzymali Bulls na skuteczności 36% z pola gry i zdominowali zbiórkę (54-43). Bardzo dobre zawody jako stoper na Jimmy Butlerze (2/8 z gry i 5 pkt) zagrał Luol Deng (15 pkt i 10 zb). Oglądając drugi mecz z rzędu w bezpośrednim match upie obu skrzydłowych odniosłem wrażenie, że Butler ma ogromny respekt przy Dengu i dodatkowo, Anglik doskonale pamięta słabe i mocne strony młodszego kolegi, przy okazji blokując dostęp do zdobyczy punktowych gracza Chicago. Rażące w grze Bulls były pudła spod samego kosza, w wykonaniu Joakima Noaha oraz Paua Gasola. Miejscowi na przestrzeni pierwszej i drugiej kwarty zagrali bardzo nerwowo i wiele ich dobitek, ponowień wylewało się z kosza Heat. Chwilę później zaatakował florydzki huragan Whiteside, który mocno podciął skrzydła Bykom oraz skutecznie zalepiał strefę podkoszową. Siła Hassana była na tyle wielka, iż podkoszowy wicemistrzów aż 5-krotnie zablokował Taja Gibsona…Tom Thibodau od trzech spotkań wystawia w wyjściowej piątce Tony’ego Snella , ale nawet on nie potrafił poprawić niskich osiągów defensywy i ofensywy Chicago. Oczywiście nie byłoby zwycięstwa gości, gdyby nie celne z rzuty z odejścia Dwyane’a Wade’a. Wychowany w Chicago Flash zagrał na poziomie 10 celnych rzutów z gry (przy 18 próbach) i w czwartej kwarcie, kiedy Byki próbowały gonić Heat, popisał się celnymi rzutami , przez ręce obrońców. Resztę załatwił swoimi blokami i zbiórkami Whiteside, zatrzymując Paua Gasola, Aarona Brooksa, czy też nie pozwalając na zbiórkę pod własnym koszem Gibsonowi i Butlerowi.
Pomeczowe wnioski: Wśród Heat widać potrzebę gry z mobilnym i atletycznym środkowym. Wówczas gra Bosha, Wade’a i Denga wygląda o wiele lepiej, a kolejni zawodnicy obrony, przy skutecznym Whitesidzie, przestają tylko i wyłącznie skupiać uwagę na wysoko opłacanych gwiazdach z Florydy. Rozrzucanie obrony przeciwnika oraz dużo silniejsza defensywa pod własnym koszem , wyraźnie poprawiają notowania Heat. Zalepianie korytarza podkoszowego oraz udzielana przez Hassana pomoc w obronie wyraźnie skutkuje przy wywieraniu presji na przeciwnikach oraz kontrach. Natomiast co do Bulls, coraz częściej daje o sobie znać zmęczenie materiału i brak nowych pomysłów na atak drużyny -> Tom Thibodeau. Wypaleni Noah i Butler , wymęczeni wcześniej przez sporą liczbę minut w grze, nie prezentują nam ani agresywnej obrony ani polotu w kolejnych ofenywnych akcjach. Sam Noah przy lepiej spisującym się Gasolu nie ma częstego kontaktu z piłką, a Hiszpan sam świetnie radzi sobie w podaniach do partnerów. Zagadką pozostaje również dyspozycja Taja Gibsona, nie wnoszącego tyle energii , ile wnosił w poprzednich meczach czy latach. Na grze mniej skutecznego wczoraj (7/17; mimo udanego całego tygodnia pod względem statysyk) Derricka Rose’a nie można bazować i w Chicago aż się prosi o transfer solidnego snajpera, znacznie poprawiającego balans w ataku, aniżeli Kirk Hinrich lub Tony Snell (choć ten dostawał mało szans to strzelcem rasowym jednak nie jest).
PKT: Rose 19, Brooks 17, Gasol 13+17zb, Gibson 11 oraz Wade 26, Bosh 20, Chalmers, Deng 15+10zb, Whiteside 14+13zb+12blk
CAVS (25-20) – THUNDER (22-22) 108:98 (20:26, 37:23, 26:29, 25:20)
W pierwszej kwarcie gospodarze wyglądali bardzo blado a wiele akcji w ataku możnaby nazwać chaotycznymi. Szalone próby rzutów za trzy punkty J.R. Smitha *4/12 w meczu, nieudane penetracje Kyrie Irvinga oraz pudłujący spod kosza Kevin Love i Timo Mozgov nie budowali pozytywnego wrażenia w oczach Davida Blatta. Tak naprawdę tylko po LeBronie Jamesie widać było chęć ogrania przeciwników, zwłaszcza, że LBJ był głodny rewanżu na Thunder za mecz, w którym poprzednio nie wystąpił, z powodu kontuzji kolana. Tym razem , od pierwszej akcji był naładowany pozytywnie i chciał udowodnić swoją wyższość w staciu z Kevinem Durantem. Cavs po pierwszej kwarcie wyglądali na zagubionych i na pewno nie na drużynę mającą w nogach serię 5 wygranych czy imponującą w ataku. Podopieczni Scotta Brooksa bardziej czerpali punkty z błędów rywala niż jakoś specjalnie kontrowali Cavs. Robili to z pewnością skuteczniej. W drugiej kwarcie wszystkie złe czynniki zniknęły z gry Kawalerii, te lepsze granie i boiskową dominację rozpoczął od celnej trójki Iman Shupmert (który przy pierwszym kontakcie stracił piłkę , po odbiciu się jej od butów gracza). Po chwili swoje wejścia na kosz i atak na rywala zapoczątkował James. LBJ dostał też potrzebne wsparcie od podkoszowych i tak znów świetna gra Tristana Thompsona (pracującego na nową umowę) i powolne rozpędzanie się Kevina Love’a gwarantowały support LeBronowi. Thompson zanotował w tym starciu aż 16 zbiórek, bijąc m.in. swój wynik z Chicago (13). Kawaleria dogoniła rywala i po chwili przełamała się w rzutach dystansowych. To co nie szło w pierwszej kwarcie, wpadało do kosza Thunder podczas drugiej odsłony. Trójka Smitha , następnie Irvinga , w końcu trafienie numer 2 zza łuku J.R. zaprowadziło miejscowych po 8 oczek zaliczki (57-49). Gra do środka i na zewnąrz zaczęła się na dobre (poprawa spacingu Cavs również), a osamotniony Durant (17 pkt) nie zdołał niwelować strat. Zwłaszcza, że kolejne pudła wychodziły z rąk Russella Westbrooka.
Kawaleria po przerwie pragnęła kontynuować swój dystansowy obstrzał rywala, ale niczym deja vu z pierwszej kwarty, ich rzuty nie trafiały do kosza. Smith i Irving zaliczyli obręcz i Thunder dzięki bliźniaczym próbom, ale celnym, Serge’a Ibaki czy Westbrooka zbliżyli się na 2 oczka. Na chwilę przebudził się też Love, który celnie przymierzył zza łuku (2x). W trzeciej kwarcie wielkim nieobecnym, bez punktu, okazał się LBJ. Natomiast w samej jej końcówce trafieniami zza łuku popisali się znów Love oraz Dellavedova. Cavs trzymali 5 punktów przewagi. Pierwsze pięć minut finałowych 12 minut okazało się kluczem do sukcesu Cavs. LeBron James pokazał swój kunszt i przejął ciężar gry na swoje barki, trafiając 8 punktów z rzędu, w tym dwie trójki. W tym samym czasie tylko jednym trafieniem odpowiedział Durant. Kiedy James znalazł lepiej ustawionego Irvinga, a Kyrie trafił za trzy, to przewaga gospodarzy osiągnęła 12 pkt. Kolejne trafienia szły już z rąk Thompsona oraz Love’a. Thunder spieszyli się, próbowali odpowiadać rzutami dystansowymi Westbrooka oraz Ibaki, ale efektu większego one nie przyniosły. Obrona Cavs zatrzymała Grzmot na 39% z pola gry. Cleveland obejrzało 13 z rzędu wygraną swojego zespołu, kiedy ten przekroczył 100 oczek w meczu.
Pomeczowe wnioski: Wśród Thunder oglądaliśmy zbyt wiele szaleństwa Russella Westbrooka (7/26) i za mało przemyślanej gry w ataku. Również wejście Diona Waitersa (5/15) niewiele porawiło. Wydawać by się mogło , że w starciu z Cavs więcej piłek powinno się kierować do środka do Stevena Adamsa lub Serge’a Ibaki a następnie rozbijać defensywę Cavs kolejnymi, szybkimi wymianami podań i grać 1:1. Jednak mimo 26 asyst gości, to 9 padło z rąk Duranta i 11 z rąk Westbrooka – inni gracze praktycznie za mało mieli piłkę w rękach. Thunder zostali odrzuceni od kosza i przede wszystkim , przy szybko wracających Cavs mieli niewiele możliwości do prowadzenia ulubionych kontr. Co ciekawe, David Blatt i jego gracze zagrali wolniej (7 punktów po kontrach) , starali się spowalniać akcje gości, poprzez dłuższe trzymanie piłki oraz szukanie wolnych pozycji. Śmiem twierdzić, że gdyby Smith lub Irving lepiej wyregulowali celowniki to wygrana Cavs byłaby wyższa. Gdy rzuty miejscowych nie wpadały do kosza, to Thunder nie mieli też pomysłu na zatrzymanie szarż LeBrona Jamesa. Natomiast gra Cleveland wygląda w każdym meczu lepiej, coraz bardziej zgrane z drużyną są nowe ogniwa – J.R. Smith i Timo Mozgov, a powoli w zespół wtapia się Iman Shumpert. Widać, że nadal trener Blatt próbuje gry dystansowej i szuka optymalnych rozwiązań do wykorzystania swoich strzelców (Irvinga, Love’a i teraz Smitha). Niestety Blatt jest zmuszony do tego typu gry, bowiem ani Mozgov nie gra lepiej plecami do kosza od kontuzjowanego Andersona Varajao, ani Kevin Love pali się do podobnej gry (wczoraj dwa lub trzy zagrania tego typu kompletnie mu nie wyszły). Tristan Thompson też służy pomocą tylko przy dobitkach lub sytuacjach, kiedy dostaje piłkę pod samym koszem *i najlepiej bez rywala. Zespół z Ohio czeka nadal kilka tygodni pracy, bowiem bez indywidualnych popisów LBJa nie widać ich szans na zwycięstwa z wyżej notowanymi rywalami z Zachodu. Nie można jednak też nie zauważyć postępu w grze , w porównaniu do zeszłego miesiąca (nawet z LeBronem).
PKT: James 34, Irving 21, Love 19 oraz Durant 32, Westbrook 22, Ibaka 15
W INNYCH MECZACH:
RAPTORS (29-15) – PISTONS (17-28) 114:110
35 punktów DJ Augustina i rewelacyjna skuteczność obrońcy (12/20) zastępującego kontuzjowanego Brandona Jenningsa nie pomogła Pistons w ograniu wyżej notowanych Dinozaurów. DeMar DeRozan (8/14 z gry) i Jonas Valanciunas (9/15) poprowadzili Raps w końcu do wygranej. Raptors zagrali na 53% z pola gry i nie przestrzaszyli się ofensywy Stana Van Gundy’ego czy 21 pkt i 16 zb Grega Monroe.
PKT: DeRozan 25, Valanciunas 20+11zb, Johnson 17 oraz Augustin 35, Monroe 21+16zb, Caldwell-Pope 16
HAWKS (37-8) – WOLVES (7-36) 112:100
Jastrzębie Mike’a Budenholzera wygrały w 16 z rzędu meczu i wyraźnie ograli Wilki w drugiej kwarcie (36-23), od której to zaczął się ich run po zwycięstwo. Paul Millsap i Al Horford w sumie spudłowali 5 rzutów z gry i nie znaleźli na siebie skutecznych obrońców wśród stada Flipa Saundersa. Nawet 11 na 17 z gry Thada Younga nie przeszkodziło Atlancie przy kolejnej wygranej.
PKT: Millsap 20, Horford 19, Teague 15 oraz Young 26, Williams 20, Pekovic 15
Co w tym roku Noah gra to parodia
A kto weźmie Kirka he he
Brooklyn :)
Pas! Jako zatwardziały fan Thunder daje sobie na wstrzymanie. Ten sezon jest katastrofalny. Transfer Waitersa to totalna porażka, kolejny ceglarz obok Jacksona, któremu się wydaje, ze jest drugim akrobatą niczym Westbrook. Streetball z Oklahomy już prawie na nikim nie robi wrażenia. Czy partacz Brooks jest tak słaby czy nieudolny że nie widzi że koszykówka to gra zespołowa i że co mecz na okrągło dwóch graczy sypie + 50/60 punktów? Nowe pomysły są po prostu cudowne – o ile rzut z półdystansu Ibaki był w porządku to sypanie cegieł zza 3 faceta, który ma się przepychać łokciami w pomalowanym już niekoniecznie btw. powinni jakoś to nazwać efekt Bosha? To chyba bardziej pasuje to KLove. Jedynym światełkiem w tunelu jest Adams, ale to wciąż za mało bo OKC podczas ostatnich okienek transferowych ŚPI. Szkoda, jako fan talentu Duranta żal mi jak traci najlepsze lata w organizacji, która nie potrafi wykorzystać jego możliwości. W 2016 kończy się jego kontrakt, może to nie głupi pomysł żeby wrócił do korzeni tj. Washington.