HEAT (35-44) – BULLS (47-32) 78:89 (18:20, 33:12, 8:33, 19:24)
Pierwsza połowa , bardzo udana w wykonaniu podopiecznych Erika Spoelstry zafundowała zminy prysznic gościom z Chicago. Miejscowi zanotowali świetną drugą kwartę, windując prowadzenie do 17 oczek, dzięki grze Gorana Dragića (15) i Michaela Beasley’a (13). Niestety , przez cały mecz, z skutecznością i defensywą Tony’ego Snella walczył Dwyane Wade (4/20 z gry). Goście mocno wrócili do gry na przestrzeni trzeciej kwarty, kiedy to przycisnęli rywala w defensywie i przy skutecznej grze obwodowych graczy (Rose’a , Brooksa i Dunleavy’ego) odrobili starty z nawiązką. Trzecią odsłonę Byki wygrały w rekordowym dla siebie stylu, aż 33-8! Seria trzech trójek Brooksa (2x) i Dunleavy’ego zlamała nadzieję Żaru na końcową wygraną i powrót do walki o 8 miejsce. Na starcie czwartej kwarty Bulls utrzymali wysokie tempo, a kolejnym zawodnik wspisującym się w protokół meczowy stawał się Taj Gibson (14 pkt i 12 zb). Alley oop czy rzut z półdystansu to były firmowe zagrania skrzydłowego. W końcu na cztery minuty przed końcem spotkania, serię dwóch trójek odpalił Nikola Mirotić i pchnął wyraźnie zespół w kierunku wyjazdowego zwycięstwa. Bulls w całej drugiej połowie zdobyli 57 oczek, przy ledwie 27 Heat. Istny blow out…
Obie drużyny rzucały tylko na poziomie 38% z gry, ale zaliczyli run z trzeciej odsłony (24-3_ który przyniósł im prowadzenie. Bulls po przerwie wyglądali na głodnych gry , mocno atakując każde posiadanie piłki przez Miami. Obok Flasha zawodził ex gracz Chicago – Luol Deng (3/13 z gry). Nawet meczowa absencja Jimmy’ego Butlera nie pomogła byłemu skrzydłowemu meczu gwiazd. 5/15 z gry Derricka Rose’a też nie wpłynęło na wynik meczu
Bulls wygrali serię z Heat 2:1 i powrócili na 3 miejsce na Wschodzie. Była to druga porażka Heat w tym sezonie, po prowadzeniu 20 punktami. Wcześniej, przegrali mecz z Sixers, prowadząc momentami 23 oczkami! Pau Gasol zanotował 51 dublet w sezonie z 16 pkt i 15 zb.
PKT: Whiteside 19+16zb, Dragic 15, Beasley 13 oraz Gasol 16+15zb, Brooks 14, Gibson 14+12zb, Dunleavy 12, Rose 12
WARRIORS (64-15) – BLAZERS (51-28) 116:105 (30:27, 27:27, 27:30, 32:21)
Wojownicy Steve’a Kerra nadal śrubują rekord zwycięstw w pierwszym sezonie pracy swojego szkoleniowca. Tym razem , wyraźny wpływ na wynik meczu przeciwko Portland mieli Splash Brothers – z 71 punktami! Bohaterem nocy został jednak Steph Curry, autor 45 punktów i 8 celnych rzutów z dystansu (przy 10 as). Z drugiej strony , tłem dla faworyta po MVP ligi, był Damian Lillard (20 pkt, 8 as, 6 zb). Curry nawiązał też do swojego najlepszego sezonu, sprzed 2 lat, kiedy śrubował wynik 272 celnych rzutów zza łuku. Spotkanie z Blazers zakończył on z nowym rekordem – 276 rzutów i pewnie zechce go jeszcze poprawić (może nawet do 300?!).
Curry trafił 8 z 13 rzutów zza łuku oraz 17 z 23 z gry, stając się pierwszym Wojownikiem od 1997 i ery Latrella Sprewella, notującym 45 pkt i 10 as. Jego występ skomentował LaMarcus Aldridge (27 pkt) – słowami „wyglądał jakby chciał zostać MVP”. Aldridge zanotował 52 występ w sezonie na poziomie co najmniej 20 punktów.
Końcowa kwarta spotkania należała też do Stephena. Najpierw na niespełna cztery minuty przed zakończeniem meczu, dał on prowadzenie GSW – 6 punktami. Dalej trafił osobiste, by na 70 sek przed końcową syreną trafić rzut sprzed nosa LMA (111-103). Dla Warriors oznaczało to 15 z rzędu domową wygraną. Również 3-0 sweep nad Blazers. Kluczem do wygrania meczu okazały się zabójcze kontry GSW; 34-7 w tym elemencie zwyciężyli gracze Kerra. Co ciekawe, Curry przed czwartą kwartą miał na koncie 26 oczek. W samej czwartej dołożył 19 oczek, kompletnie szokując rywala. Nawet jeśli nie punktował Curry to z czystej pozycji nie mylił się Thompson (3/5 za trzy), a w między czasie efektownym dunkiem potrafił się pokazać Andre Iguodala.
Ostatnie dwie minut meczu to również był koszmar Lillarda, obrońca PTB faulował Stepha przy trójce. Dodatkowo chybił dwa rzuty za trzy czy też popełnił błąd kroków…
PKT: Curry 45+10as, Thompson 26, Barnes 12, Green 11+14zb oraz Aldridge 27, Lillard 20, McCollum 17
Który to już mecz Miami przegrywa tak frajersko?