Ufff, udało się… Dzięki wam Miśki z Memphis! Brooklyn Nets zagrają (pewnie tylko 4 mecze) w playoffach w tym roku. Sami swoją robotę zrobili – wygrali 88:101 z Orlando Magic, choć pierwsze trzy kwarty takiego wyniku nie zwiastowały, bo ich przebieg nie wskazywał na to, że Nets są drużyną, która o coś walczy jeszcze w tym sezonie.
Nie było to łatwe i przyjemne spotkanie jakby mogło wynikać z bilansu Magic (25-57) i ich pozycji w tabeli. W ekipie z Orlando od początku meczu rządził i dzielił pod koszem Nikola Vucevic, który zagrał trochę w stylu Brooka Lopeza – oddał aż 21 rzutów, z czego 12 było celnych. Mecz zakończył na 26 punktach i 11 zbiórkach oraz 5 asystach. Wspomagali go jak mogli Victor Oladipo (19p/3a/2z) oraz Andrew Nicholson (18p/1a/9z).
W całym meczu Brooklynczycy mieli problemy w grze obronnej, brakowało lidera na boisku (to coś o czym wspomniał m.in. Paul Pierce w wywiadzie), woli walki i agresji, która musi cechować zespół, który gra ostatni, najważniejszy mecz sezonu. Szczęśliwie do zawodników Nets dotarło to w końcowych ~15 minutach meczu. Lepiej późno niż wcale.
Początek meczu wyglądał podobnie jak w przypadku przegranej z Chicago dwa dni temu. Nets dopuszczali zawodników Magic do wielu otwartych pozycji, z których mogli swobodnie rzucać. Do połowy pierwszej kwarty Magic prowadzili już 18:10. Od tego czasu Nets zaczęli powoli odrabiać straty.
Na drugą kwartę wyszła ławka i po 5 minutach Nets wyszli na pierwsze prowadzenie po trójce Jacka, który chwilę później dołożył kolejną i przewaga Nets wzrosła do 4 punktów. Jednak wtedy Magic zaliczyli run 12:2. Do przerwy mieliśmy wynik 52:48 dla Magic i to tylko ze względu na Bojana Bogdanovicia, który w tym meczu wyglądał tak jakby tylko jemu jako jedynemu zależy by Nets grali w PO. Zdobył 15 z 25 punktów Nets w tej kwarcie.
Na drugą połowę Nets wyszli i grali jak ekipa, która wyraźnie nie potrzebuje i nie chce grać w playoffach. Magic szybko odskoczyli na 62:53. Magic nie byli wielkim wyzwaniem, ale Nets nie wkładali wcale żadnej woli walki i sportowej agresji w ten mecz. Jarret Jack dobrze grał z ławki, szkoda tylko, że czekał 82 mecze na to żeby w końcu trafiać otwarte trójki. Niestety nie widział otwartych kolegów i wybierał swoje floatery, których nie trafiał. Jakimś cudem Nets zdołali odrobić stratę. Przed 4 kwartą remis – po 75.
Ostatnią kwartę Nets zaczynali z dwójkami z którymi im nie wychodzi, czyli Jack/Williams i Plumlee/Lopez. Orlando na chwilę odskoczyło, ale Plumlee wrócił zza grobu. Dzięki niemu to Nets odskoczyli z małym runem 8:0. Nieco lepiej funkcjonowała defensywa, a goście popełniali głupie straty. Iso-Joe obudził się na 5 minut przed końcem i dał Nets 9 punktową przewagę. Wreszcie zaczęło funkcjonować rozegranie w ofensywie. Zwycięstwa nie oddali już do końcowego gwizdka i w tym momencie zawodnikom pozostało czekać na wynik Pacers.
W obozie Nets gwiazdą wieczoru był Bojan Bogdanovic. Zanotował swój najwyższy wynik punktowy w karierze rzucając gościom z Orlando 28 punktów (12/17 i 4/8 za trzy). Dołożył do tego 2 asysty i 3 zbiórki. Doprowadził Nets m.in. do runu 22:6 na przełomie 3 i 4 kwarty co pozwoliło wyjść na 12 punktową przewagę na 2:48 do końca meczu. Czasem potrzeba jakiejś iskry, aby coś zaczęło działać i w tym meczu to Bojan nią był dla Nets.
Wszyscy z pierwszej piątki zaliczyli dwucyfrową zdobycz punktową… oprócz oczywiście Markela Browna. Ale on pograł jedynie 10 minut, ze względu na Bojana. D-Will z 10 punktami 7 asystami i 5 zbiórkami. No i miał też 0-5 za trzy, podczas gdy jeszcze nieco ponad tydzień temu był on 3-Willem. Lopez 14 punktów, 7 zbiórek. Johnson 16 punktów, 7 zbiórek, 6 asyst.
Tak więc dzięki wygranej Grizzlies z Pacers w ostatnim meczu sezonu zasadniczego Brooklyn Nets zagrają w playoffach z Atlantą Hawks, z którą mają bilans w tym sezonie 0:4. Ogólnie Nets skończyli sezon bilansem 38:44. A wiecie kto przed rokiem miał taki sam bilans i także 8. miejsce w konferencji wschodniej? Otóż to – Atlanta Hawks.
I mała zapowiedź playoffów:
Szybkie 4:0 od Hawks, nie ma innej opcji.
Skąd to „ufffff”. Ja nie mogę odżałować Pacers. Im się chciało i mogli namieszać (przynajmniej trochę) w serii z Hawks. Żal zespołu, żal George’a bo widać, że bardzo chcieli zagrać w tych PO, w przeciwieństwie do dołującego teamu BKN.
Stąd, że to NPR to seria o Nets + ja im kibicuję ;)
Fakt, że te ostatnie mecze to grali tak jakby tych PO nie chcieli, ale jednak końcówkę sezonu mieli dobrą. A Pacers mogą mieć pretensje tylko do siebie, bo gdyby innym wynikiem zakończył się mecz z 31 marca to oglądalibyśmy w PO zespół z Indianapolis.
PS. Żal PG13, oby to nic poważnego.
Ja z kolei kibicuję Indianie, Nets jacyś antypatyczni się stali po przenosinach na Brooklyn i zmianie właściciela (ale to subiektywna sprawa). Dużo jest racji w tym, że przegrali tamten mecz- awansuje lepszy. Ale to było wtedy, bez George’a. Teraz była nadzieja, że po jego powrocie i awansie do PO team spirit Pacers eksploduje i zagrają ładną serię z Atlantą. A tak szykują się nudy. Obym się mylił.
Lopez daje 3 czapy ale patrzyłem na niego jak broni Vucevica – praktycznie bez kontaktu. Obawiam się, że do końca kariery jego gra się nie zmieni i będziemy mieć w NBA Lopeza atakującego (Brook) i broniącego (Robin). Jakby z tych dwóch jajeczek w łonie Pani Lopez powstał 1 człowiek to byłby najlepszym centrem w lidze w tej dekadzie. Dość genetyki.
Young w mojej opinii gra słabo – jego staty wynikają z tzv. volume shootingu. Co dostanie piłę, gra na siebie ale niepotrzebnie zacieśnia pole Lopezowi w ataku-nie rozciąga gry przez co Lopeza łatwiej podwoić, potroić, pudłuje wolne na potęgę, robi proste błędy i głupie straty.
Williams (mówię to z bólem serca) musi zmienić klub. Nowe miejsce, mniejszy rynek. Za dużo gry w kratkę.
Bojan powinien dostać kredyt zaufania i grać w s5 cały sezon. Nie można grać gorzej niż Markel Brown (on nie umie rzucać).
Plumlee pod koszem potrafi zasiać spustoszenie. Mało jest wysokich tak dynamicznie atakujących obręcz (podanie do siebie podczas wolnego po and-1 i tym samym akcja za 4 ptk, faulowany z lewej str kosza przelatuje pod nim i pakuje za głową z dwóch łap). Nets powinni go bardziej rozwijać, bo to wspaniały zawodnik na lata nowoczesnej koszykówki,ruchliwej, szybkiej i bez nadmiernego obijania się pod koszem.
Ci którzy narzekają na Nets – proszę pamiętać, Pierce odszedł i miał zostać zastąpiony przez Teletovica (pograł pół po czym wypadł na sezon).Kontuzje ominęły na szczęście Johnsona ale nie Williamsa, Andersona czy Lopeza (choć stracił tylko 10 spotkań!). Dodajmy do tego zamieszanie z Kirilenką, odejście KG, grę ogórów podpisanych przez Kinga (Karasev, Morris, Brandon Davies) i mamy potworny burdel, któremu miedzy Bogiem a prawdą, winni nie sa gracze ani trener. Prawda jest taka, że ta drużyna nie powinna zagrać w PO – jest zwyczajnie słaba. Ale doceńcie to, że te wypalone, połamane gwiazdy z kiepskim składem dookoła dały radę dotrzeć do PO. Cały sezon im nie szło i coś było „nie tak”. Ja ich lubić nie przestanę i bedę im kibicował, choćby tylko w tej pierwszej rundzie.
Majecha jak zwykle wyczerpująco i w temacie. Kiedy jakiś nowy artykuł?
KDE, gratuluję PO dla Nets, gratuluję serii o Nets, a przede wszystkim gratuluję wieszczego tytułu danej serii artów. Jako antyfan Nets (kiedyś ich lubiłem w NJ) mam nadzieję, że nie nazwiesz następnej serii „Nets Championship race” , bo jeszcze się spełni:)
„Nets Championship race”
Hehe chyba nie :D
Może w przyszłym sezonie ;)
Liczę na ostry wpier*** i szybkie zesweepowanie tego tworu przez Atlantę. Brooklyn kompletnie nie zasłużył na PO, jest to zespół źle zbilansowany, zblazowany, z przeciętnym trenerem i grający brzydką koszykówkę. Jak dla mnie jeden z większych zawodów ostatnich sezonów w lidze.
Myślę, że Majecha wyczerpał temat odnośnie kontuzji. To nie OKC, której mogła pomóc liga. Awans zarobili zasłużenie i podkreślę, że parę tygodni temu prognozowałem ten awans.
Po przeniesieniu na Brooklyn „Siatki” stały się dla mnie czymś w stylu drużyn piłkarskich kupowanych przez szejków (Man City, PSG), gdyby nie Pierce i Garnett to ta drużyna nie miałaby w ogóle jakiegokolwiek charakteru. A pamiętam jak bardzo lubiłem oglądać ich spotkania gdy jeszcze jako NJN grali tam Kidd i Carter. Co prawda w finałach byli miażdżeni, ale było widać serce do gry, czego brakowało temu zlepkowi wypalonych gwiazd.