Bez Mike’a Conley’a podopieczni Dave’a Joergera ani na moment, w moim odczuciu, nie zagrozili najlepszej drużynie sezonu zasadniczego. Na otwarcie serii pomiędzy Warriors i Grizzlies oglądaliśmy mocno zbalansowany atak Steve’a Kerra przeciwko dwóm , samotnym wieżom z Memphis. Prym wśród Wojowników wiedli Steph Curry (22 pkt, 4×3 pkt i 7 as) oraz Draymond Green (16 pkt i 4×3 pkt), którzy rozbijali nieszczelną obronę gości seryjnymi trafieniami z dystansu.
Co wiedzieliśmy przed meczem potwierdziło się w pierwszych minutach transmisji, Mike Conley usiadł przy ławce Grizzlies, z mocno obitym okiem oraz zapuchniętą lewą stroną twarzy. Kontuzja odniesiona w starciu z Portland TrailBlazers związała ręce trenerowi Joergerowi, który automatycznie został skazany na duet grecko-słoweński – Nick Calathes (0/4 z gry) i Beno Udrih (3/7 z gry). Jak już pewnie większość z Was wie, końcówka spotkania była pewnego rodzaju eksperymentem, podczas którego Joerger próbował nawet na jedynce Courtney’a Lee…
Grizzlies trzymali się w grze tylko i wyłącznie dzięki akcjom swoich niezawodnych podkoszowych – Marc Gasol zanotował do przerwy 11 oczek , natomiast jeszcze skuteczniejszy – Zach Randolph – dołożył 14. Coach gości mógł wówczas liczyć jeszcze na wygraną, bo jego gracze zbliżyli się na dystans 6 oczek (49-55). Sen o wygranej trwał bardzo krótko. Na ziemię , bujające w obłokach Miśki, zesłał Steph Curry. Super-strzelec i potencjalny MVP ligi szybko wrzucił dwie z rzędu trójki i przywrócił gospodarzom bezpieczną , 9-punktową, przewagę po 24 minutach.
Dystansowe granie znów było największą bronią miejscowych, jeśli przypomnimy sobie dwa wygrane przez GSW mecze, z sezonu zasadniczego. Draymond Green miał do przerwy trzy celne trafienia zza łuku i przy aktywnej pracy w obronie mógł liczyć na ofensywne wsparcie Leo Barbosy czy Harrisona Barnesa, którzy też trafiali za trzy, w pierwszych dwóch kwartach.
Gra Grizzlies była wolniejsza bez Conley’a, a całej drużynie brakowało skutecznych penetracji leworęcznego Mike’a. Wprawdzie Udrih i Calathes próbowali ściągać na siebie obronę Golden State, ale wszystkie ich próby były wolniejsze, mniej pewne i w końcu nie przynosiły ani punktów, ani asyst.
Początkowa faza trzeciej ćwiartki powiększyła przewagę gospodarzy i dodała im wiary w zwycięstwo. Czwarta trójka Greena , kolejne zdobycze punktowe Splash Brothers, seria 7 oczek Thompsona i w końcu dwie trójki pod rząd – duetu Curry-Thompson. Z 9 oczek, przewaga momentalnie wzrosła do 20 (80-60) a dogrania Grizzlies do środka i szukanie szans na punkty z trumny nie były już efektywne. Warriors nie dali się zdominować w walce o zbiórki (39-37 dla GSW) oraz mogli liczyć na solidną zmianę ex Niedźwiedzia – Mareesse’a Speightsa (10 pkt i 5 zb , mały x-factor spotkania #1). Warriors też podkreślili swoją przewagę na dystansie, trafiając 13 trójek przy ledwie 3 gości (nasza zapowiedź serii szybko znalazła odbicie na parkiecie w Oracle). Warriors dorównywali gościom w zdobyczach spod kosza (po 44 pkt), zmierzając po 42 wygraną w sezonie (RS+play off) na własnym parkiecie.
50% skuteczności z gry, 46% za trzy robiły różnicę, którą będzie ciężko zniwelować nawet przy udziale w grze Mike’a Conley’a. Mecz numer 2 już za 2 dni i jeśli Memphis nie poprawi skuteczności gry w obronie oraz procentu rzutów z gry, możemy być świadkami krótszej niż nam się wydawało serii. Podsumowując, jak na doświadczony i lepiej broniący od Pelicans zespół – spodziewałem się większej przeszkody dla Warriors w G1. Przypomnę, że Pels w swoim G1 grali do samego końca, w meczu drugim już byli blisko rywala i szykowali nam niespodziankę. Jak będzie tutaj?
Wynik: Golden State Warriors 101 (1) – Memphis Grizzlies 86 (0)
Punkty: Curry 22, Thompson 18, Green 16, Barnes 11, Speights 10 oraz Gasol 21, Randolph 20, Allen 15.
Ciekawostka: nikt nie zdobył double-double.
Kto wie czy Conley w ogóle wróci na PO. Podobno, źle widzi na to oko. Czy jest sens ryzykować?
Ale walec z tych Warriors. Widać było wczoraj jak odechciewa się grania Memphis po kolejnych szybkich trójkach. Potrafią dobić rywala, nie ma co. Ważne tylko żeby się nie rozkojarzali jak z Pells.
Oko Conleya wygląda naprawdę źle- całe napuchnięte i bardzo mocno przekrwione. Terminator miał kiedyś takie oko ;) Czy z Conleyem czy bez stawiam 4-1 dla Warriors, którzy zdobędą mistrzostwo w tym sezonie.
mylenie Stephena Curryego ze Stevem Kerrem przez komentatorów to miazga
Rozumiem, że nie chodzi o komentatorów NBA?:>
Chodzi o Michałowicza. Gość jest fenomenalny. Zawsze był Stiwi (już przy Nashu) zamias Stiw, teraz jeszcze Stef? A Kerr i Curry – powinno być Ker i KAry, ale wychodzi Ker i KEry, czyli uśredniając Ker. Stąd wychodzi „piękna akcja apenadnder Stiwa Kera, yyy. kerego.”
Jak tu się nie pomylić? Przecież to jest nie do ogarnięcia. Ale zawsze można rzucić jakiś komentarz, jak to Igoudala słabo rzuca za trzy (akurat trafił). Dno.
A w Nets gra „DżoE”, „Dzołe Dżonson”. Od zawsze Joe to „Dżo”, ewentualnie „Dżoł”. Gość jest fenomenalny, od lat jeździ po świecie, ogląda i relacjonuje mnóstwo spotkań i (przede wszystkim) JEST DZIENNIKARZEM a robi takie klopsy. Tak się kończy brak konkurencji w komentowaniu kosza. Nie podgląda innych, nie rozwija się. Michałowicz to Szpaku koszykówki.
Gorzej Majecha!
Jak się nie jest fanem GSW to naprawdę ciężko się to ogląda…
Co do Conleya, to nie wiem czy jakikolwiek lekarz pozwoli mu zagrać w takim stanie. Krwiak na oku + problemy z widzeniem + przebyta operacja (nie zabieg). Jestem fanem Miśków nie ukrywam, ale czy warto ryzykować zdrowie zawodnika? Wiem, że koszykarze NBA jak i większość profesjonalnych sportowców to współcześni gladiatorzy, ale pewne kwestie są nie do przeskoczenia.
Szkoda Conleya ale Warriors graja piękny basket po obydwu stronach parkietu.
Hehe dobre było też jak mylił Pero Anticia z Ante Tomiciem :D:D:D a GSW rozstrzelali miśki. To było polowanie na grubego zwierza. 4-1 i final daj Boże z Rakietami.
Problemy Miśków dotyczą głównie ataku. Był taki moment jak Randolph się rozegrał i trochę zaczął grać inside-outside. Wtedy wyglądało to bardzo dobrze. Szkoda, że to wystarczyło tylko na jakieś pół kwarty jak Zach się zmęczył. Przyznam, że Miśków oglądałem trochę na początku sezonu, kiedy w wyścigu po MVP Marc Gasol był wymieniany jednym tchem obok Curry’ego i Hardena. A wtedy Memphis grało trochę bez Conley’a. Hmm… Gdzie jest ten Marc? Bogut bez problemu sobie z nim radził.
No cóż, w obronie stracić z GSW 101 punktów to nie jest źle. Nie wierzę, że D. Green będzie tak sypać trójki jak wczoraj. Niedźwiadki są w stanie zejść poniżej 100 punktów bez Conley’a. Pytanie czy są bez Mike’a w stanie zdobywać dużo więcej punktów niż wczoraj. Van Gundy ma rację, że musi przebudzić się Jeff Green i zacząć grać na poziomie 15+. To słabo, że Tony Allen staje się obok ZEBO główną bronią w ataku. Gasol gra naprzeciw jednego z lepszych defensywnych centrów ligi, ale też musi stwarzać więcej zagrożenia. Generalnie wierzę, że Memphis szczególnie u siebie będą groźni. Z jedno zwycięstwo powinni uszczknąć, może nawet dwa. Zgadzam się jednak, że GSW chwilowo jest jak walec. Może ekipy LAC lub Rakiety mogą być konkurencyjne, ale ciężko to widzę. GSW są o kilka długości przed resztą stawki.
Mecz bez historii, jednostronny od początku do końca. Gdy tylko przewaga GSW nieco topniała, Kerr wysyłał na parkiet któregoś ze starterów, a Ci 2-3 szybkimi akcjami znów odbierali Miśkom ochotę do gry.
Czy Conley bardzo wpłynąłby na losy tej serii? Nie wydaje mi się. Może mecze byłyby odrobinę bardziej zacięte.
Choć Grizzlies powinni mieć przewagę pod koszem, mecz nr 1 tego wcale nie pokazał. Gasol męczył się niewiarygodnie przeciwko twardemu w obronie Bogutowi, Zach zdobył swoje 20 pts ale wyciągany spod kosza zarówno przez Greena jak i Speightsa na tablicach już nie był tak efektywny. O różnicy w grze na obwodzie na niekorzyść Misiów nie ma sensu pisać – to kopanie leżącego.
Dodam jeszcze słowo na temat Michałowicza. Pisanie że to Szpaku koszykówki jest moim zdaniem niebywale krzywdzące. Po pierwsze, różni ich znacznie wiedza na temat komentowanej dyscypliny. Dariusz zna zasady piłki nożnej, umie o wydarzeniach boiskowych co nieco powiedzieć ale nie ma praktycznie żadnej wiedzy o poszczególnych zawodnikach, czy ligach w których grają. Komentuje tylko to, co widzi. Przygotowanie Michałowicza jest znacznie lepsze – pochodzenie („rodem z…”), uczelnia, statystyki, często również ciekawostki z życia prywatnego.
Jasne – zdarzają mu się wpadki związane z zawodnikami (Jordan FarMER, Steve Kerr zamiast Curry’ego), powtarza często wyklepane frazy („kapitalny floater”, „ależ flashował”) ale to jednocześnie facet, który komentuje dla znawców tematyki, a nie do niedzielnych fanów którzy siadają z piwem przed TV tylko do meczów Gortata.
W tym sezonie zdarzyło się, że kilka meczów komentował ktoś inny niż Michałowicz i różnica merytoryczna między nimi jest ogromna. Więc wybaczcie, zamiast krytykować jego wpadki językowe, które zdarzają się praktycznie wszystkim komentatorom, wolę docenić jego przygotowanie :)