Ostatni raz Detroit Pistons rozpoczęli sezon od 3-0 w 2008, kiedy liderem drużyny był Rip Hamilton. W składzie tłoków były jeszcze resztki mistrzowskiego teamu z Princem, Billupsem i Rasheedem Wallacem na czele (to był rok, kiedy w trakcie sezonu z Denver przeszedł do Detroit Allen Iverson – kto w ogóle pamięta takie prehistoryczne czasy?). Czy więc nadchodzi nowa epoka w Motor City? Jakie mamy podstawy, żeby tak sądzić?
Stan Van Gundy ma opinię osoby, która do wszystkiego podchodzi serio. Cała rodzina Van Gundych ma dość specyficzne poczucie humoru, o czym możemy się przekonać słuchając komentarza jego brata Jeffa pracującego w TNT. Obaj mówią, co myślą. Często grzeszą brakiem dyplomacji. Od momentu, w którym Stan został zwolniony z Orlando Magic po sezonie 2011/12, okazji do powrotu było przynajmniej kilka. Oficjalnym problemem na ogół były pieniądze, ale osoby będące blisko Stana mówiły za kulisami, że on ma bardzo sprecyzowaną wizję pracy i nie wszyscy są gotowi się jej podporządkować.
“If I had it to do over again, this is where I’d want to be.”
W 2014 roku, jak wielu innych trenerów Van Gundy złożył swoje CV w ręce włodarzy późniejszych mistrzów NBA – Golden State Warriors. We wczesnym etapie procedury jednak wycofał się, a pracę głównego trenera dostał ostatecznie Steve Kerr. Jego decyzja miała związek z rozmowami z właścicielem Detroit Pistons – Tomem Goresem, który przejął organizację Tłoków w 2011 roku. Gores zniecierpliwiony brakiem poprawy drużyny rozstał się wtedy z Joe Dumarsem, prezydentem i główną postacią Pistons od 2000 roku. Tym samym zakończyła się w Motor City pewna epoka. Dlaczego Van Gundy przystał na propozycję Goresa? W rozmowach Stan podkreślał, że nie interesuje go bycie jedynie trenerem. Podczas pracy w Magic i Heat dokuczały mu wszelkie braki w organizacji. Van Gundy przykłada wagę do wszelkich detali. Jego pracoholizm jest wszem i wobec znany. ogląda materiały wideo godzinami. Tego samego oczekuje od wszystkich. Stan tłumaczył Goresowi, że nie chodzi mu o posiadanie władzy, ale o możliwość zbudowania od podstaw najlepszej organizacji w lidze. Właściciel Pistons zareagował w pełni entuzjastycznie zgadzając się na wszystkie warunki Van Gundy’ego.
Rozczarowujący sezon 2014/2015 nie zachwiał pozycją nowego sternika Pistons. Po fatalnym początku sezonu i bilansie 5-23, Van Gundy zagrał va banq – zwolnił Josha Smitha, najbardziej uznanego zawodnika zespołu. To pokazało wszem i wobec, że Van Gundy nie boi się trudnych decyzji i ma pełne popracie właścicieli. Szokowa terapia poskutkowała. Pistons wygrali 7 razy z rzędu i w kolejnych 28 spotkaniach zaliczyli bilans 18-10. Przez chwilę wydawało się, że Pistons będą mogli nawet uratować play-offy, ale kontuzja Brandona Jenningsa i początkowo niezbyt dobra aklimatyzacja Reggiego Jacksona nie dały na to szans.
Nowa struktura organizacji Pistons
Sezon 2014/2015 był ważny nie tylko ze względu na wyniki sportowe. Stan Van Gundy położył fundamenty nowej stryktury organizacji Pistons. Jak wyglądała organizacja Pistons za czasów Dumarsa? W mistrzowskim roku 2004 w skład tzw. „front staffu” wchodził – Joe Dumars (Prezydent), trzej jego współpracownicy (John Hammond, Scott Perry, George David) i międzynarodowy skaut (Tony Ronzone) – 5 osób! PIĘĆ OSÓB! Te osoby miały za zadanie wszystkie rzeczy związane z opiniowaniem transferów, wyborami draftów, uzupełniania kadry trenerskiej, politykę finansową, itd. W tej chwili organizacja Pistons ma do dyspozycji:
– Prezydenta (Stan Van Gundy)
– Team Managera (Jeff Bower – prawa ręka Stana)
– 3 asystenów GM
– Prezydent koszykarskich operacji
– 4 skautów
– 6 skautów odpowiedzialnych za obserwowanie collegów i międzynarodowe prospekty
– 2 analityków komputerowych
– Dyrektor od spraw planowania strategicznego
To daje razem 18 osób i to jedynie w pionie głównym. Inne działy też mają więcej etatów. W 2004 roku Pistons mieli 1 osobę zatrudnioną do roli koordynatora materiałów video, teraz są 3 takie osoby.
Do zadań czterech skautów należy oglądanie wszystkich spotkań NBA i nanoszenie danych do bazy organizacji. Jedną z pierwszych rzeczy po zatrudnieniu było uzgodnienie zakresu bazy i tego, jakie informacje go interesują. Nie chodzi przecież o ogólnodostępne zapisy statystyczne (od badania tej sfery jest dwóch analityków), ale o wszelkie notatki na temat techniki gry, kozłowania, zwodów, jakości rzutu, poruszania się w obronie itd. Do bazy wchodzą również dane dotyczące charakteru i etyki pracy zawodnika. Ci skauci są w pewnym sensie przedłużeniem sztabu trenerskiego. Pomagają w przygotowaniu planu gry, od razu zwracają uwagę na detale najbliższego przeciwnika. Sens dokumentowania ponad 1000 spotkań nie leży w tym, że dzięki temu odkryje się mistrzowski sekret, ale że odkryje się wiele małych wskazówek oraz słabości rywala, aby później wykorzystać je w grze. Poza tym staff Pistons widzi, którzy zawodnicy są w formie, którzy grają gorzej. Ma to szczególne znaczenie podczas rozmów transferowych. Van Gundy lub Bower mogą zwyczajnie usiąść w fotelu i w jednym momencie zobaczyć pełną informację w zakresie wielu różnych kategorii na temat każdego grającego zawodnika NBA. Każdy potrafi dostrzec talent LeBrona, Ducnana czy Howarda. Dużo trudniej jest dostrzec zawodnika z drugiego czy trzeciego rzędu, który będzie pasował do danej organizacji i który nie mając specjalnie możliwości do gry nagle eksploduje talentem. To jest właśnie idea, która stoi za pracą dwójki van Gundy – Bower.
NBA zna przypadki niezbyt rozbudowanych organizacji, które kroczą od sukcesu do sukcesu. Przykładowo Heat pod Patem Riley’em nie dysponują nawet połową etatów Pistons, a w ostatnich 10 latach aż pięć razy grali w finałach wygrywając trzy z nich. Czy więc zatrudnianie aż takiej liczby osób jest sensowne? Bower tłumaczy, że to jest właśnie różnica między dużymi, a mniejszymi rynkami. Mniejsze muszą szukać przewag w innych dziedzinach. Podczas draftu każda drużyna zatrudnia średnio od jednego do trzech nowych zawodników. Wydaje się to dość proste. Dobry wywiad ma jednak notatki na temat setki, może nawet tysięcy graczy z całego globu. Nie wystarczy kilku, bo nie wiadomo, którzy będą dostępni do posiadanych numerów. Jeszcze bardziej wymagający jest początek off-season. Liczba wolnych agentów kurczy się dramatycznie szybko. Po pierwszych 3-4 dniach najlepsze opcje znikają z rynku. Prowadzenie rozmów ze wszystkimi jest niemożliwe. Musi nastąpić szybka selekcja i wytypowanie celów transferowych. Zdarzają się również sytuacje nagłe. Pistons nie mieli pojęcia, że Reggie Jackson będzie dostępny w trakcie sezonu. Byli jednak gotowi. Wiedzieli czego mogą się po nim spodziewać zarówno w roli startera, jak i rezerwowego. Po gruntownej analizie jego gry doszli do wniosku, że w systemie Van Gundy’ego może grać jeszcze lepiej niż w Thunder. Ekipa szybko zaopiniowała transfer, mimo że o Jacksonie krążyła opinia gracza o trudnym charakterze i psującego atmosferę w szatni. Jackson odpłacił się świetnymi średnimi – 17.6 pkt i 9.2 as na mecz. W wakację 25-latni gracz podpisał z Pistons 5-letni kontrakt wart 80 mln dolarów. Czy Pistons przepłacili? Cały staff jest przekonany, że nie i Jackson będzie grał jeszcze lepiej.
Posiadanie całej masy informacji jeszcze za nikogo nie wygrało żadnego meczu. Pistons wiedzą, że ogromna ilość wiedzy i danych może zaciemnić obraz, kiedy nie ma się jasnego celu. Poprzedni sezon zaczął się od bilansu 5-23, co było ogromnym testem dla całej budowanej od podstaw organizacji. Van Gundy mówił w wywiadzie:
„Muszę być szczery. Byłem bardzo zawiedziony, że nie potrafiłem sprawić, że to wszystko zadziała lepiej na początku roku. Wciąż mnie to męczy. Myślę, że mieliśmy znacznie lepszych graczy od wyniku 5-23.”
Van Gundy mówiąc to miał szczególnie na myśli dwóch zawodników będących blisko statusu All-Star. Josh Smith nie pasował jednak do drużyny zarówno ofensywnie jak i defensywnie. Podczas analizy gry Grega Monroe staff Pistons zwrócił uwagę, że w parze z Andre Drummondem Monroe nie jest w stanie wykorzystywać swoich atutów gry w post, a uwypuklone są jego słabe strony – wolna praca nóg i słaba gra dalej od kosza bez zadowalającego rzutu z półdystansu. W porównaniu do Smitha i Monroe – Ilyasova i Stanley Johnson – są mniej uznanymi graczami. Jednak Van Gundy nie ma wątpliwości, że będą lepiej pasować do jego systemu.
Pierwsze efekty pracy Stana Van Gundy’ego widać dopiero teraz. To dopiero początek sezonu, ale Pistons prezentują się dobrze. Wygrali z dwoma czołowymi zespołami Wschodu – Hawks i Bulls. Paradoksalnie jednak wynik w najbliższym sezonie nie jest kluczowy. Pistons nie są jeszcze zespołem mającym szanse na finały Konferencji, ale są zorientowani na zbudownie dobrze działającego organizmu i potęgi na Wschodzie na lata.
Oglądałem mecz Pistons – Bulls i powiem, że poziom defensywy obu ekip to był poziom niczym z PlayOff w zakresie intensywności. Mecz przez to nie był spektakularny, ale za to miał mnóstwo smaczków taktycznych. Z głowy nie powiem ile obie ekipy traciły piłkę ze względu na brak rozegrania akcji w czasie, ale była to częsta sytuacja w całym meczu a dodatkowo wiele akcji to były wymuszone rzuty w końcówkach. Bulls nie stracili nic z defensywy z czasów Tibsa. Śmiem nawet twierdzić, że prawdopodobnie Pistons i Bulls to będą jeśli nie dwie najlepsze to dwie z najlepszych 3 defensyw na Wschodzie i jedne z najlepszych w całym NBA.
Pistons mają dwóch zawodników, którzy mogą pociągnąć ich na wysokie miejsce na Wschodzie i do PO, czyli bestię Drummonda 20/20 :O oraz niesamowicie skutecznego i inteligentnie grającego Morrisa.
W Bykach natomiast to może być sezon „Dana” Miroticia” {aluzja do Majerle w kwestii rzutów za 3 z niesamowitych odległości i przy sporej skuteczności}.
Co do porażki to Pistons skutecznie ograniczyli zarówno Butlera – skuteczność – a przede wszystkim Różę.
Dodatkowo w systemie Hoiberga przeciętnie odnajduje się w kolejnym meczu Noah – ofensywnie.
Jednak i tak obie ekipy na duży plus pod względem taktycznym.
tylko takie podejście organizacyjne na dłuższą metę może dać wyniki dla klubu.
Już czas powrócić do lat świetności, oby to się sprawdziło
Żadna potęga. Nie będzie nawet PO ;)
Bardzo przehajpowana drużyna , tak na marginesie.
Nie żebym się czepiał, ale kolega się trochę napracował przy tym artykule, a lakoniczny komentarz „żadna potęga, nie będzie nawet PO” bez żadnych argumentów nie wnosi za wiele do rozmowy.
Chyba ostatni akapit o tym mówi. Czyranie ze zrozumieniem. Poza tym myślę, że mogą dać radę awansować do PO. Miejsce 7-8 jest jak najbardziej realne. Kluczowe są jednak następne lata. Stanley Johnson potrafi bardzo dużo. Jak będą rozsądnie uzupełniać skład mogą być potęgą.
„pelikan” – zamknij dziób ;-)
Normalnie jakbym czytał scenariusz Moneyball ;-)