Nie minął jeszcze tydzień od kiedy nocne seanse z serialami i whisky zastępione zostały przez transmisje NBA i whisky, a już mieliśmy okazję zobaczyć kilka spotkań, które dramaturgią dorównywały ubiegłorocznym play-offom na Zachodzie Te na Wschodzie już podczas pre-season zostały zdystansowane.
Piątkowe zwycięstwo Oklahomy w Orlando często będzie przywoływane w kontekście spotkania sezonu, ja niestety go nie widziałem, bo w tym czasie fascynowałem się pojedynkiem w Filadelfii, gdzie tamtejs 76ers podejmowali Utah Jazz. Nutki zaczęły ten sezon tak lewniwie, że Garfield gdzieś między snem a lasagne’ą musiał pomyśleć o zakupie koszulki drużyny z Salt Lake City.
Na inauguracje 70 sezonu, Jazz wybrali się do Detroit gdzie podejmowali Pistons. Tłoki debiut miały już za sobą, bo noc wcześniej przewieźli się po Atlancie Hawks. To było spotkanie bez faworyta i do ostatniej sekundy nie było pewne kto je wygra. Jazz grali topornie w ataku, choć warto zauważyć, że Detroit nie ułatwiało Jazz punktowania. Silne zasieki pozostawione pod koszem, wspomagane agresywną obroną poza łukiem, sprawiły że Jazzmani przez większość spotkania bili głową o mur. O mur dosłownie, bo liczba fauli ofensywnych, które zaliczyli Hayward i Gobert była porównywalna z IQ DeAndre Jordana. Jazz polegli w końcówce, choć kto wie jakby potoczyły się losy tego spotkania gdyby Aleck Burks nie postanowił być Kobe Jordanem i nie odpalił bezsensownego rzutu na 15 sekund przed końcową syreną.
Źli na niepowodzenie w Detroit, Jazz udali się do Miasta Braterskiej Miłości by podjąć wspomnianych wcześniej 76ers. 76Ers o których mówienie jako o drużynie NBA przychodzi mi z trudnością, bo takiej patologii jakiej świadkami są kibice w Filadelfii nie widzieli nawet kuratorzy z Mokotowa. Niewiele można powiedzieć o tym meczu, poza tym, że Rudy Gobert pokazał Jahilowi Okaforowi, że niecodziennie będzie spotykał na swojej drodze frontcourt Celtics i rookie wyglądał przy Francuzie na gracza z PLK. Jazz prowadzili od początku do końca i nie mający najmniejszego pomysłu na ofensywę zespół Filadelfii uległ w końcowym rozrachunku 25 punktami, choć to i tak najniższy wymiar kary.
Na koniec swojego 3-meczowego tournee po Wschodzie, Jazz trafili do Indianopolis gdzie przebudowani Pacers chcieli przełamać passę 2 porażek i w końcu zaznać smaku zwycięstwa. Udało im się to, ale tylko w 1 połowie, podczas której agresywną obroną wspomaganą przez nonszalancję Jazzmanów, zapewnili sobie 7 punktów przewagi nad ekipą z Salt Lake City. Na ich nieszczęście w drugiej części gry Nutki pokazały wszystko, wszystko co najlepsze ,roiąc ze smallballu Pacers jesień średniowiecza, a Indiana przez pierwsze 6 minut 3 kwarty trafiała wszędzie tylko nie do kosza podopiecznych Quina Snydera. Jazz wygrali drugą połowę 55:27 i całe spotkanie 97-76 zaliczając tym samym 2 blowout z rzędu.
Indywidualnie
Derrick Favors i Rudy Gobert wciąż nie są graczami mainstreamowymi, ale już tworzą idealny duet jak jarmuż i fasola. W pomalowanym są w stanie zastopować każdego i szkoda, że nie zastępują band na torach F1 bo wciąż oglądalibyśmy tam Kubicę.
W ofensywie jest ciut gorzej, choć fajnie, że Favors zaczął częściej ścinać pod kosz, powstrzymać taką kupę mięśni nie jest łatwo i Derrick albo zdobywa punkty albo jest faulowany i staje na lini rzutów wolnych, a tam póki co, staje na wysokości zadania i trafia z 74% skutecznością.
Gobert jak to Gobert, nie daje drużynie zbyt wiele punktów w ataku, jednak w obronie wysysa chęć do gry rywali jak Dementorzy, do tego w przypadku kilku zagrań można było zastanawiać się czy to jeszcze bloki czy już outlet passy.
Gordon Hayward, przybrał kilka kilogramów mięśni przez co jego wjazdy pod kosz są szybkie i sprawne jak gdyby latem jechał A1 nad polskie morze przy otwartych bramkach, gorzej natomiast z rzutami dystansowymi, Archimedes ze swoimi starożytnimi machinami celowałby o wiele celniej niż Hayward. Ten póki co cegli z taką intensywnością, że gdyby pozbierać te rzuty do jednej kupy to Mur Chiński nie byłby jedyną budowlą widzianą z kosmosu.
Raul Neto szybko wskoczył do wyjściowej piątki, ale trudno się dziwić, skoro potrafi bronić, rzucić za 3 i podać, a Trey Burke chociaż poprawił się w tym pierwszym aspekcie, wciąż jest Trey’em Burkiem.
Aleck Burks wrócił i ma się dobrze, znaczy, ma się tak samo jak przed kontuzją. Jeździec bez głowy, ale dający więcej energii niż ruska amfetamina. A propos narkotyków, trochę brakuje mi dodatkowych minut Joe Inglesa.
Rodney Hood wygląda obiecująco, ale w wieku 10 lat to i Macaulay Culkin miał spać na statuetkach oscarowych. Z Detroit świetnie podawał, z 76ers trafiał, z Pacers kradł, a z każdą skradzioną piłką zawodnikom z Indianopolis skradał również serca kibiców Jazz. Jeśli nie zacznie brać narkotyków to będzie top5 wyborów ubiegłorocznego draftu.
Znowu te narkotyki, ale nie powinno to dziwić, Quin Snyder wciąż jest trenerem Jazz i nie zapowiada się na to by prędko tę pozycję stracił. Jazz wyglądają równie dobrze co pod koniec ubiegłego sezonu i to mimo pechowej porażki w Detroit, gdzie zagrali fatalnie w ataku a mimo to na niecałe 20 sekund przed końcowym gwizdkiem prowadzili po celnym trafieniu Gordon Haywarda. Gordona Haywarda który wszedł w sezon najsłabiej z BIG 3 Jazz, co wróży tylko lepiej dla Jazz, bo skoro prezentują się ciekawie bez swojego lidera to przy jego rychłym powrocie do formy powinni bardzo mocno włączyć się do walki o najlepszą 7 Zachodu.
Dzisiejszej nocy Jazz w końcu zagrają u siebie w hali podejmując kolejno Portland oraz Denver, przy obecnych formach drużyn zapowiada się na 2 kolejne zwycięstwa Nutek, a dopiero po tych spotkaniach przekonamy się o realnych szansach tej młodej drużyny w bieżącym sezonie. Mecze kolejno z Memphis, Cleveland i Miami powinny jasno określić miejsce w hierarchii podopiecznych Snydera.
Czy Jazz zachowają status najlepszej defensywy ligi?
Czy Gordon Hayward zacznie trafiać do kosza z odległości dalszej niż 3 stopy?
Czy Derrick Favors zagra w ASG?
Do końca tego tygodnia powinniśmy otrzymać choćby częściowe odpowiedzi na większość z tych pytań.
Go Jazz!
Super Qcin!
I te porównania, miło się czyta.
Ech Qcin, gdybyś tylko urodził się przed Homerem, to żaden pajac nie wymyśliłby porównań homeryckich, bo do porównań qcinowskich nikt nie odważyłby się wystartować :)
Fajnie się czyta, ale czy te bandy, ktore zakończyły kaierę Kubicy, to nie były w F1, a rajdach szosowych. Bandy i bezpieczeństwo w F1 od śmierci A. Senny uległo znacznej poprawie. Gdyby zdążył sie to w F1, to Kubica jeździlby do dziś i byłby być może mistrzem świata. I popraw te à propos.
zakończyły karierę Kubicy w F1, nie ogólnie ;)
Lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca ;) Blazers!
Świetny tekst, ciekawe czy Ty czegoś mocniejszego nie dolewasz do tego whisky ;) ? „Mur Chiński” nie jest widziany z kosmosu bo jest za wąski – to mit, za to IQ DAJ pełna zgoda.