Trzy tygodnie sezonu za nami. Dużo się działo w tym czasie i choć mogę powiedzieć, że starałem się śledzić większość na bieżąco, tak dopiero dziś miałem okazję po raz pierwszy poświęcić nockę na oglądanie NBA. I choć to były tylko trzy mecze, tak jeden z nich już teraz jest kandydatem do jednego z najlepszych spotkań w sezonie.
Nim jednak zmierzyli się ze sobą Warriors i Clippers, na parkiet wybiegli zawodnicy Kings i Heat, a następnie Cavs i Bukcs.
Sacramento Kings – Miami Heat 109:116
W pierwszym z tych spotkań Sacramento musieli radzić sobie bez zawieszonego na jeden mecz DeMarcusa Cousinsa, za uderzenie Ala Horforda przedramieniem w twarz. Można było spodziewać się, że w takim przypadku Hassan Whiteside zdominuje strefę podkoszową, ale center gospodarzy szybko złapał dwa faule i musiał udać się na ławkę.
Jego miejsce zajął Amare Stoudemire i miał świetną pierwszą kwartę, w której rzucił 8 punktów w 10 minut, ale potem już na boisku się nie pojawił. Wrócił za to Whiteside, który w drugiej połowie 4-krotnie blokował rywali i parę razy wsadził z góry, ale i tak w całym spotkaniu zagrał tylko 18 minut, a Heat z nim na parkiecie byli -11.
Po kilku słabszych występach – średnio 10,8 punktów na 32,7 proc. skuteczności w ostatnich 4 meczach – dużo lepiej zaprezentował się Dwyane Wade zdobywając 24 oczka z 23 rzutów i rozdając 6 asyst.
W połowie czwartej kwarty Miami po trójkach Chrisa Bosha, Gorana Dragica, Geralda Greena i Tylera Johnsona odskoczyło na 16 punktów, najwięcej w meczu i wydawało się, że to już koniec. Kings się jednak nie poddali i udało im się jeszcze zmniejszyć straty do 5 oczek na 1:20 do końca, ale na więcej nie było ich już stać i mecz na linii zamroził Luol Deng.
Dla Heat 23 punkty rzucił trafiając 8 z 11 rzutów, w tym w dwie trójki i zbierając do tego 11 piłek, a 19 oczek dodał Johnson, trafiając 3 z 4 rzutów zza łuku.
Dla Kings najlepiej punktował Marco Bellineli, zdobywając 23 oczka z 11 rzutów. 16 dołożył Omri Casspi, 17 Ben McLemore, a 11 Willy Cauley-Stein. Tylko jednej zbiórki zabrakło Rajonowi Rondo do kolejnego triple-double w tym sezonie, który rzucił 14 punktów i rozdał 18 asyst. 13 oczek dodał Rudy Gay, ale w trzeciej kwarcie musiał opuścić parkiet z powodu urazu ramienia.
Milwaukee Bucks – Cleveland Cavaliers 100:115
W drugim ze spotkań Cavs dość pewnie pokonali Bucks. Już w drugiej kwarcie osiągnęli 21-punktowe prowadzenie, a na przerwę schodzili wygrywając 15 oczkami i trochę na własne życzenie pozwolili Bucks odrobić straty do tylko 5 oczek pod koniec trzeciej kwarty. Głównie przez straty – 17 – po których Bucks zdobyli aż 26 punktów. Gospodarze cały czas kontrolowali jednak wydarzenia na parkiecie i dość spokojnie dowieźli zwycięstwo do końca.
Dla Cavs najwięcej rzucił LeBron James – 27 punktów z 13 rzutów, zbierając do tego 9 piłek i rozdając 6 asyst. 22 oczka, 7/15 z gry, w tym 3/5 za trzy i 15 zbiórek dodał Kevin Love, 4 trójki na 18 punktów zdobył J.R. Smith, a double-double na 12 oczek i 11 zbiórek zanotował Tristan Thompson.
Dla Bucks 33 punkty z 15 rzutów zdobył Giannis Antetokounmpo, 17 dodał Greg Monroe, 15 Khris Middleton, a 14 Jabari Parker.
Golden State Warriors – Los Angeles Clippers 124:117
Ostatnie ze spotkań, jak już pisałem na początku już teraz kandyduje do jednego z najlepszych meczów w tym sezonie. Ale od początku.
Clippers byli hot od samego początku, trafiając 71 proc. swoich rzutów w pierwszej kwarcie i wygrywając ją 41-25. Świetny na stracie był szczególnie Chris Paul, który wrócił po dwóch meczach przerwy i w czasie pierwszych 12 minut rzucił 18 punktów z 7 rzutów, w tym 3 trójki, nie myląc się ani razu z gry i rozdając do tego 4 asysty. Do tego wymusił dwa faule Stephena Curry’ego i jak do tej pory najlepszy zawodnik tego sezonu musiał udać się ławkę. Podobnie zresztą jak Draymond Green, który również szybko złapał dwa faule.
W drugiej kwarcie Clippers kontynuowali dobrą grę i prowadzili już nawet 23 punktami, co było do tej pory największa stratą Warriors z jakimkolwiek zespołem w tym sezonie. Ale to dalej Warriors, czyli zespół, który jest w stanie rzucić ci kilka trójek z rzędu i wrócić do meczu.
Dodatkowo im dłużej trwało spotkanie, tym lepiej goście grali w obronie, odrabiając powoli straty i po trójce Harrisona Barnesa na początku czwartej kwarty zmniejszyli straty do tylko jednego punktu. Chwilę później mieli nawet szansę wyjść na prowadzenie ale Marreese Speights spudłował niekontestowny rzut z półdystansu. Clippers odpowiedzieli runem 13-4 i po trójce Paula Pierce’a prowadzili 10 punktami na 5 minut do końca.
Warriors kończyli jednak mecz super small ballem Curry-Thompson-Iguodala-Barnes-Green i skończyli spotkanie serią 22-5, wygrywając po raz 13 z rzędu w tym sezonie i pozostając dalej jedyną niepokonaną drużyną w tym sezonie.
Dla gości najwięcej rzucił Curry – 40 oczek, trafiając 11 z 22 rzutów, w tym 6/14 zza łuku, zbierając 11 piłek, ale też 7-krotnie tracąc piłkę, w tym kilka w bardzo głupi sposób. 25 punktów dodał trzymający ich w pierwszej połowie w tym meczu Klay Thompson, 21 dołożył Harrison Barnes, a 19 Green, rozdając do tego 9 asyst i świetnie znajdując innych zawodników Warriors na czystych pozycjach, po tym jak Clippers trapowali Curry’ego, a goście byli w tych sytuacjach 4 na 3 w ataku.
Paul skończył mecz 35 punktach z 22 rzutach, w tym 5 trójkach i 8 asystach. Świetnie wspierał go Blake Griffin notując 27 oczek, 6 zbiórek i 5 asyst. 15 punktów z 16 rzutów dołożył Jamal Crawford, a 10 z ławki Austin Rivers.
Błąd się wdarł: Curry trafił 11 z 22 rzutów