Miami Heat mieli do dzisiaj sześciomeczową serię zwycięstw w Christmas Day i można by powiedzieć, że po raz siódmy z rzędu nie zawiedli swoich fanów, ale w kontekście meczu przeciwko New Orleans Pelicans takie stwierdzenie nie za bardzo pasuje. Powiedzmy, że Heat wygrali to spotkanie po dogrywce 94-88 i są 10-2 w święta Bożego Narodzenia, co jest najlepszym bilansem wśród wszystkich drużyn NBA (następni Trail Blazers są 14-3). Styl gry podopiecznych Erika Spoelstry pozostawiał jednak wiele do życzenia.
Niewiele dobrego można powiedzieć o tym meczu. Pelikany Alvina Genry’ego nie grają dobrze w tym sezonie, nie potrafią załapać systemu, który przyniósł nowy trener. Pełno chaosu w ataku, nieporozumienia w defensywie. Wydawać by się mogło, że Heat dość łatwo powinni wziąć ten mecz, szczególnie, że w drugiej kwarcie wypracowali sobie już 13-punktową przewagę i nie wyglądało na to, aby goście mogli wrócić do tego meczu. Na uwagę w pierwszej połowie zasługiwała tylko dobra postawa Anthony’ego Davisa (20 punktów, 10 zbiórek, 3 bloki, 3 przechwyty w pierwszej połowie) w swoim pierwszym meczu w Christmas Day. W głównej mierze to dzięki niemu Pelicans schodząc na przerwę mieli tylko 4 punkty straty.
Tyreke Evans był po prostu tragiczny, pudłował nawet najłatwiejsze rzuty, a potem zaczął je wymuszać i również nie trafiał. Trzecia kwarta jeszcze bardziej sugerowała, że ten mecz powinien skończyć się tzw. „garbage time” przy spokojnym prowadzeniu Heat. Mimo przeciętnej gry w ataku gospodarze znajdywali dobre pozycje rzutowe dla Chrisa Bosha, Goran Dragić był po raz kolejny aktywny po obu stronach parkietu, Hassan Whiteside blokował rzut za rzutem, tylko Dwyane Wade wyglądał jakoś niewyraźnie. Nie trafiał rzutów wolnych, dość łatwo wpuszczał swoich rywali pod kosz i nie pokazywał pazura, do którego jesteśmy przyzwyczajeni.
Zbyt dobry wynik rozluźnił podopiecznych Erika Spoelstry. Wszystko zaczęło powoli się sypać po tym, jak Whiteside zszedł na ławkę z czwartym przewinieniem (które nota bene nie powinno zostać odgwizdane). Heat nie mieli pomysłu na grę w ataku i nie wystarczyły dobre minuty z ławki Justise’a Winslowa. Ryan Anderson trafił dwie trójki z rzędu, Miami kontynuowali swoją ofensywę polegającą na nieudanych izolacjach Beno Udriha i Luola Denga, co pozwoliło na powrót Pelicans do gry.
Nawet crunch-time w tym meczu był słaby. Regulaminowy czas gry skończył się air-ballem Chrisa Bosha z rzutu z linii rzutów wolnych nad Jrue Holidayem, a potem kolejnym air-ballem Anthony’ego Davisa, tym razem przy dobrej obronie Bosha. Dogrywka to kolejny popis niedokładności obu drużyn, dopóki Dwyane Wade nie przypomniał sobie, że jest współ-liderem tego zespołu. On i Bosh zdobywali najważniejsze punkty, które dały Miami siedemnaste zwycięstwo w tym sezonie. W końcówce czwartej kwarty i w dogrywce ani minuty nie zagrał Hassan Whiteside.
Gospodarze popełnili aż 18 strat, ale tylko raz koszykarzom z Nowego Orleanu udało się po nich zdobyć punkty. Heat wygrali walkę na tablicach 57-45, ale trafili tylko 6 z 26 rzutów zza łuku.
Heat zagrają teraz 3 mecze w 4 dni, co będzie dla nich jedyną taką serią w tym sezonie. Dla Pelicans niezłe minuty z ławki dał dwukrotny mistrz NBA z Miami Heat, a więc Norris Cole. Fani w Miami przywitali go na parkiecie owacją.
HEAT (17-11): Bosh 30 (10zb, 4as), Wade 19 (7/20 FG, 6zb, 4as), Deng 9 (5zb), Winslow 9 (6zb), Whiteside 8 (17zb, 4blk), Dragic 7 (6as), Green 6 (6zb)
PELICANS (9-20): Davis 29 (15zb, 4as, 4stl, 3blk, 4 TO), Anderson 18 (8zb), Gordon 16, Holiday 9, Cole 8, Evans 6 (7as, 6zb, 5 TO)
You must be logged in to post a comment.