W czwartym spotkaniu świątecznej nocy z NBA dobrze spisujący się ostatnio pod wodzą J.B. Bickerstaffa Houston Rockets pokonali faworyzowanych San Antonio Spurs 88-84 po bardzo dobrym, zaciętym widowisku i przerwali ich siedmiomeczową serię zwycięstw.
Gospodarze walczyli jak równy z równym ze Spurs już od pierwszej kwarty, ale to w drugiej połowie zaczęli przejmować inicjatywę na dobre. Ich defensywa wykazała się świetną energią i grała na maksymalnych obrotach, powodując konsternację w szeregach zawodników Ostróg, którzy popełnili w tym spotkaniu aż 17 strat.
Dość pasywny w pierwszej połowie James Harden wziął na siebie odpowiedzialność w ostatnich minutach meczu i nie zawiódł kibiców z Houston, trafiając ważne rzuty i dobrze rozbijając szyki obronne Spurs. W drużynie gości szczególnie wyróżniał się Kawhi Leonard, który w drugiej i trzeciej kwarcie zdominował grę na całym boisku.
Początek spotkania zadziwił nie tylko Gregga Popovicha, ale i fanów w Toyota Center. Rockets wyszli naładowani energią i to oni objęli prowadzenie, nie pozwalając Spurs na trafienie pierwszych sześciu rzutów z gry. Gospodarze zebrali w pierwszej odsłonie meczu aż 6 piłek na atakowanych tablicach i zdobyli 8 punktów drugiej szansy. We wczesnej fazie meczu James Harden wziął na siebie rozgrywanie piłki (obok niego w pierwszej piątce wyszedł Pat Beverley) i raz po raz wjeżdżał pod kosz, odrzucając potem piłkę na obwód.
Po wejściu na boisko drugiego garnituru Rockets ich poziom gry wcale się nie pogorszył. Pozytywnie nabuzowany był Ty Lawson, dobre minuty dał Terrence Jones, a piłka bardzo sprawnie krążyła po obwodzie. Machina z San Antonio zaczęła jednak powoli pracować i w bardzo krótkim czasie zdołali zbliżyć się do swoich rywali. Potem mecz po obu stronach parkietu przejął Kawhi Leonard. Dzięki jego przechwytom i trafionym rzutom Ostrogi schodziły na przerwę z pięciopunktowym prowadzeniem. Nietypowo dla siebie, w pierwszej połowie Harden oddał tylko 6 rzutów w 18 minut gry.
Po zmianie stron Spurs rozpoczęli tak jak skończyli drugą kwartę: dzieląc się piłką, a Kawhi Leonard bawił się cały czas w kotka i myszkę z Trevorem Arizą, dopóki ten nie złapał czwartego faulu. Nieoczekiwanie, podopieczni Popovicha zaczęli mieć problemy z egzekucją akcji (4 straty w 5 kolejnych posiadaniach), a zachęceni tym Rockets zwiększyli obroty w ofensywie, wracając na prowadzenie. Punktować zaczął wreszcie Harden, a znakomita obrona Rockets nakręciła atmosferę w Toyota Center w taki sposób, że przez chwilę można się było poczuć jak w pierwszej rundzie play-offów, ze względu na walkę kosz za kosz i dużą intensywność w grze.
Houston kontynuowali swoją świetną grę i zaliczyli run 11-0, ale goście od razu odpowiedzieli 9-0, lecz nie doprowadzili do remisu. Gregg Popovich nakazał swoich podopiecznym faulować Clinta Capelę, który trafił 2 z 4 swoich prób z linii. Inicjatywę przejął James Harden, który trafił dwie kolejne trójki i powiększył przewagę do 9 punktów. Popovich próbował jeszcze taktyki Hack-a-Dwight, Kawhi Leonard trójką zmniejszył różnicę do 4 „oczek”, ale ostatecznie Spurs nie udało się wyrównać.
Spurs trafili zaledwie 5 z 19 swoich prób zza łuku i tylko 40.9% wszystkich swoich rzutów. Pod wpływem dobrze zorganizowanej obrony Rockets popełniali również błędy, które zwykle im się nie przydarzają. Rockets dostali spore wsparcie z ławki rezerwowych, szczególnie od Jasona Terry’ego, Terrence’a Jonesa i Ty’a Lawsona, który zagrał kolejny dobry mecz w barwach Rakiet.
ROCKETS (16-15): Harden 20 (9as, 4zb, 4 TO), Jones 14 (6zb), Terry 12, Howard 11 (12zb), Ariza 7 (4zb), Lawson 7 (5as), Capela 6 (5zb)
SPURS (25-6): Leonard 20 (7zb, 4as, 5stl, 3blk), Aldridge 18 (9zb), Duncan 13 (11zb), Diaw 10, Ginobili 9 (6zb)
No i mam prezent pod choinkę :D
TAK jest :)
Spurs mają czasem takie głupie mecze jak ten. Forsują niepotrzebne rzuty, dużo nie potrzebnych podań, wszystko na szybko. Zdarza się, nawet z Rockets można przegrać.
Hehe no, zwłaszcza że moi gwiazdorzy dzisiaj dostali od NOP :) ależ to będzie frustrujący sezon :)