Chicago Bulls na pewno nie przyjeżdżali do Oklahoma City w roli faworytów, ale od początku do końca spotkania grali bardzo twardo zarówno w obronie jak i w ataku i dali sobie radę ze słabiej dzisiaj dysponowanymi Thunder. Goście wygrali to świąteczne spotkanie 105-96.
Nie myślałem, że w tym sezonie będzie można napisać, że „Derrick Rose w pewnych momentach wygrywał match-up z Russellem Westbrookiem”, ale w tym spotkaniu było to rzeczywiście prawdą. Westbrook miał swoje chwile, w których kończył kontrataki klasycznym and-1 i był aktywny w obronie, ale był czasem także dość pasywny i niechętnie wchodził pod kosz (7 prób zza łuku, jedna trafiona). Rose za to zagrał dobre spotkanie, radząc sobie po obu stronach parkietu, miał jednak problemy z faulami.
Patrząc na statystyki, Kevin Durant nie zawiódł, zdobywając 29 punktów, 9 zbiórek i 7 asyst, ale w najważniejszych fragmentach meczu nie wziął na siebie odpowiedzialności, będąc także dobrze odcinanym od piłki przez Jimmy’ego Butlera. Tak samo jak Westbrook nie był w najlepszej dyspozycji, choć to właśnie on w pierwszej połowie trzymał Thunder w meczu. Wspomniany Butler razem z Rosem wziął na siebie rozgrywanie piłki i także w ataku spisywał się bardzo solidnie.
Musiał trzymać ich w meczu, bowiem w drużynie Billy’ego Donovana nie działało zbyt wiele. W pierwszej kwarcie cały zespół zaliczył… 0 asyst. W kolejnej odsłonie, Rose całkiem nieźle zajął się w obronie Russellem Westbrookiem, dobrze prowadząc grę Byków, którzy powiększyli wówczas swoją przewagę do 14 oczek. Wtedy na parkiet po chwili odpoczynku wrócił Kevin Durant i to głównie dzięki niemu OKC wróciło do meczu jeszcze w pierwszej połowie, zaliczając run 9-0 i do przerwy przegrywali tylko dwoma punktami.
Po przerwie mieliśmy deja vu z pierwszej połowy. Nierozumiejący się Thunder znów pozwolili odskoczyć Bykom, zaczynając trzecią kwartę od siedmiu kolejnych pudeł. Po raz kolejny dobre minuty w obronie Westbrooka zaliczył Derrick Rose, który zdobył w pierwszych 2 i pół minutach tej odsłony meczu 6 punktów i kreował dobre pozycje rzutowe dla swoich kolegów.
W ostatniej odsłonie meczu OKC próbowali szybko wrócić do meczu, zaliczając run 5-0, lecz two-man basketball Kevina Duranta i Russella Westbrooka nie działał w starciu z dobrą, twardą defensywą Bulls. Wsparcie z ławki dał w końcu na pięć minut przed końcem meczu Anthony Morrow, trafiając dwie trójki z rzędu i zmniejszając przewagę rywali do ośmiu punktów, ale nikt inny (poza momentami Enesa Kantera) nie pomógł już zmęczonemu i mało aktywnemu Durantowi, a Bulls spokojnie dowieźli prowadzenie do końca.
Thunder są w tym sezonie 6-8 z przeciwnikami z konferencji wschodniej i 14-2 z rywalami z konferencji zachodniej. Nawet Hubie Brown powiedział, że jest to „hard to explain”. Trudno wytłumaczyć także fakt, że OKC nie wyszło w tym meczu na prowadzenie ani jeden raz. Trafiali 38.5% z gry (6/24 za trzy), co jest ich trzecim najgorszym wynikiem w sezonie.
THUNDER (20-10): Durant 29 (9zb, 7as), Westbrook 26 (8as, 7zb, 6stl, 6 TO), Kanter 14 (13zb), Morrow 9, Ibaka 6 (7zb)
BULLS (16-11): Butler 23 (6zb, 4as, 4stl), Gasol 21 (13zb, 6as, 4 TO), Rose 19 (4zb, 4 TO), Gibson 13 (10zb), Portis 7 (5zb), Brooks 6 (4zb), Mirotic 6 (7zb)
Thunder to jest zespol na max 2 runde po. Masa izolacji, westbrook forsuje mase rzutow, nie ma w ogole zespolowosci, rotacja kuleje.
Byki grają chimerycznie w tym sezonie. W tym meczu dawali radę rzutowo {a to jest podstawowy problem w wielu meczach} a do tego funkcjonowała defensywa a Thunder oczywiście Durant-Westbrook nieco trudniejsze warunki i gra Thunder od razu wygląda przeciętnie.