Rozpędzeni sześciomeczową serią zwycięstw Chicago Bulls nie sprostali poukładanej pick-and-rollowej ofensywie Atlanty Hawks i po raz pierwszy w nowym roku przegrali spotkanie. Mecz w Philips Arena skończył się wynikiem 120:105.
Hawks rzucili Bykom aż 66 punktów w pomalowanym, trafiając aż 52.1% swoich rzutów i mieli 33 asysty na 49 trafionych próbach. Bulls w tym meczu nigdy nie prowadzili, mieli 16 asyst i… 22 straty. Byli na linii 31 razy, a więc aż o 16 więcej niż Atlanta.
Fantastyczny, rollujący raz po raz do kosza Al Horford miał 33 punkty (15/21 z gry), 10 zbiórek, 6 asyst i 4 bloki i był bohaterem spotkania. Paul Millsap dołożył 18 punktów i 6 bloków, świetne zawody zagrali także obaj rozgrywający, Jeff Teague i Dennis Schroeder, robiąc dobrą robotę w szukaniu luk w obronie Byków. Małe przełamanie na 5/8 z gry i 13 punktów zaliczył nieefektywny w tym sezonie Kyle Korver. W spotkaniu z powodu urazu nadgarstka nie zagrał Thabo Sefolosha.
Jimmy Butler miał 27 punktów i 8 zbiórek, ale tym razem nie przechwycił meczu w czwartej kwarcie. Bardzo aktywny i zostawiany na obwodzie Nikola Mirotić dołożył 24 oczka, a Derrick Rose miał ich 17 z 15 rzutów. Słabe 32 minuty wyciszonego przez Horforda i Splittera Pau’a Gasola (10-7-5) i bardzo słabe 26 minut wyjątkowo pogubionego w obronie Taja Gibsona. Nikt z ławki Bulls nie dał należytego wsparcia pierwszej piątce – wszyscy rezerwowi razem zdobyli 15 punktów. W drużynie gości cały czas brakowało Joakima Noah (bark).
Gospodarze zdecydowanie lepiej weszli w spotkanie, świetnie dzieląc się piłką i dobrze broniąc nieco nieruchliwy atak drużyny Byków. Niestety już po około 3 minutach doszło do wymuszonej zmiany, bowiem Jeff Teague spadając nadepnął na stopę Derricka Rose’a i od razu kuśtykając zbiegł do szatni. Ofensywa Hawks z Dennisem Schroderem nie straciła jednak animuszu. Jastrzębie wymuszały straty, bezlitośnie wykorzystywały switche po zasłonach, a Al Horford dostawał łatwe rzuty spod kosza. Hawks zabijali Bulls swoją aktywnością i szybko wypracowali sobie przewagę.
Na początku drugiej kwarty do gry wrócił Jeff Teague, a Atlanta z nim i swoim drugim garniturem (Scott, Splitter, Hardaway) zaczęła dalej punktować bezradnych gości. Teague zdobył tylko w tej części meczu 10 punktów, często wykorzystując sytuacje, w których po zmianach krycia był zostawiany 1-na-1 z silnymi skrzydłowymi. Byki w meczu utrzymywał fakt, że Atlanta zostawiała na obwodzie bez krycia Nikolę Miroticia (14 punktów w pierwszej połowie), a Jimmy Butler i Derrick Rose raz po raz wchodzili pod kosz, wymuszając faule.
To też pozwoliło im na zmniejszenie przewagi do 10 oczek. Powrót na boisko Schrodera uspokoił jednak grę gospodarzy, którzy po krótkim przestoju odzyskali kontrolę nad meczem. Swoje rzuty zaczął trafiać nawet Kyle Korver i Atlanta do przerwy spokojnie prowadziła 64-51. Zmiana stron nie wyszła im na dobre, bowiem wyglądali po niej na zdekoncentrowanych, ale po szybkim time-oucie Mike’a Budenholzera ponownie złapali rytm i prowadzeni przez Paula Millsapa odbudowali swoją przewagę.
W połowie trzeciej kwarty słaba ofensywa Hawks w połączeniu z dużą agresywnością Butlera zrobiły run 10-0 dla Chicago, którzy tym samym zbliżyli się do Atlanty na zaledwie 3 punkty. Jastrzębie nie grały dobrze w wysokim ustawieniu (Millsap-Horford-Splitter bez mającego problemy z faulami Kenta Bazemore’a) przeciwko niskim Bulls (ze Snellem zamiast Gibsona), nie potrafiły znaleźć dobrej pozycji do rzutu. Butler zdobył aż 14 punktów w tej kwarcie (głównie wchodząc pod kosz) i dał nadzieje na ciekawą końcówkę spotkania.
Nic z tych rzeczy. Atlanta fantastycznie zaczęła czwartą odsłonę meczu, biegając szybko do ataków i w pierwszych dwóch minutach ćwiartki Fred Hoiberg aż dwukrotnie brał przerwy na żądanie. Inicjatywę przejął wtedy Dennis Schroder, który swobodnie rozdzielał piłki po wjazdach pod kosz przy dość słabej defensywie na zasłonach Chicago. W drużynie Byków zabrakło tym razem zawodnika, który pociągnąłby grę zespołu w końcowych minutach meczu. Próbował Mirotić, próbował Butler, ale żadnemu z nich się nie udało.
Hawks wygrali 9 z ostatnich 12 spotkań i są już 23-15. Bulls zakończyli swoją serię wygranych i są w tym sezonie 6-8 na wyjeździe. Po raz dziesiąty z rzędu rzucili swoim przeciwnikom ponad 100 punktów.
Bulls (22-13): Butler 27, Mirotić 24, Rose 17, Gibson 10, Gasol 10, Snell 7, McDermott 6, Moore 2, Bairstow 2, Brooks 0, Portis 0, Hinrich DNP
Hawks (23-15): Horford 33, Millsap 18, Scott 14, Korver 13, Schroder 13, Teague 12, Bazemore 9, Splitter 4, Hardaway 2, Muscala 2, Holiday 0, Mack 0, Patterson DNP
Denne dzielenie się piłką i pchnie sie tam gdzie nie powinno zaowocowało runem Hawks którego nie dało sie juz dogonić. Podania byków są naprawdę łatwe do przewidzenia.
To samo chciałem napisać. Wygrała zespołowość. Ławka AH zdecydowanie lepsza od rezerwowych Bulls (35-17). Rose znowu niepotrzebnie siłował te swoje wejścia pod kosz. Hawks bardzo dobrze zagęszczali strefę podkoszową.