Cleveland Cavaliers odpowiedzieli na przegrane mecze w Toronto i po raz kolejny na własnym parkiecie zniszczyli gości z Kanady. W bardzo podobnym schemacie co w meczach numer jeden i dwa – run na przełomie pierwszej i drugiej kwarty, a później dokończenie dzieła destrukcji pod koniec drugiej i w trzeciej odsłonie meczu – podopieczni Tyronna Lue nie dali żadnych szans Raptors, wygrywając 116-78 i obejmując prowadzenie w serii 3-2.
Kevin Love był najlepszym strzelcem nocy z 25 punktami na 8/10 z gry w 24 minuty gry. Kyrie Irving i LeBron James dodali od siebie po 23 oczka, James miał także 8 asyst i 6 zbiórek. Tristan Thompson miał efektywne 9 punktów i 10 zbiórek i wyciszył głośnego w poprzednich dwóch meczach Bismacka Biyombo (7 punktów i 4 zbiórki w 21 minut).
Dla Raptors… eeeee…. nikt? DeRozan zdobył 14 punktów (2/8, 10/12 z linii), Lowry 13 (5/12 i 6 asyst, 5 strat), ale żaden z nich nie zachwycił po fantastycznym Game 4. 9 punktów bez pomyłki z gry, ale też bez zbiórki powracającego po kontuzji Jonasa Valanciunasa.
Od samego początku u Kevina Love’a nie było widać nawet cienia kontuzji, którą odniósł w meczu numer 4 w Toronto. Wyszedł naładowany energią, atakował bezradnego (jak zwykle) Luisa Scolę w low-post, trafiał swoje trójki i zdobył aż 12 punktów w pierwszej kwarcie. Kiedy na boisko wszedł Patrick Patterson i nieco go spowolnił, wtedy inicjatywę przejął Kyrie Irving. Występujący po raz pierwszy w tej serii Jonas Valanciunas dawał co nieco w ofensywie, ale nie pomagał Lowry’emu po zasłonach, a Irving był praktycznie nieomylny z półdystansu na 11 oczek w pierwszej odsłonie meczu.
Po dwóch meczach dominacji Bismacka Biyombo, nareszcie do głosu zaczął dochodzić Tristan Thompson, zbierając kolejne piłki w ataku i dając Cavs szanse na ponowienie akcji. Tyronn Lue wprowadził usprawnienie w obronie, podwajając i trapując Lowry’ego i DeRozana po zasłonach, przez co zmuszeni byli do oddawania piłki i nie mogli wejść w swój rytm z Game 4. Cavs zakończyli kwartę szybkim runem 17-3 i powiększyli swoją przewagę do 18 punktów.
Ponownie na początku drugiej kwarty ustawienie Delly-Shumpert-Jefferson-James-Frye spełniło swoje zadanie. Raz po raz James ustawiał się na prawym „łokciu” i stamtąd obserwował jak jego koledzy stawiają sobie zasłony, na których gubili się Raptors i podawał – to do Frye’a na czystą trójkę, to do Jeffersona pod kosz – i powoli powiększał przewagę swojego zespołu. Pomagała w tym niewątpliwie niesamowicie skupiona defensywa Cavs, ale także pasywność Kyle’a Lowry’ego, który nie wyglądał w tym meczu na lidera Raptors. DeRozan próbował atakować, ale cały czas był zatrzymywany przez lock-down obronę gospodarzy, który cały czas go podwajali.
Dwane Casey próbował ustawienia z Biyombo i Valanciunasem na boisku, by spróbować wyrównać walkę na tablicach, lecz Litwin nie wyglądał na w pełni zdrowego. Pod koniec połowy Raptors stracili koncentrację w ataku, tracili w łatwy sposób piłki, a Irving i Love którzy powrócili na parkiet ponownie skarcili gości, którzy na przerwę schodzili z 31-punktową stratą – największą w historii finałów konferencji wschodniej.
W trzeciej odsłonie meczu widać już było rezygnację i brak koncentracji Raptors. Dinozaury popełniły w tej kwarcie aż 8 strat, pomagając Cavs w powiększaniu przewagi. Rzuty zaczął trafiać Lowry, DeRozan cały czas był agresywny, Love stracił skuteczność (czytaj: spudłował dwa rzuty po trafieniu ośmiu pierwszych i zszedł na ławkę – na resztę meczu), a gospodarze i tak znajdywali nowe sposoby, by wybić koszykówkę z głów Raptors. Zostawiany na obwodzie LeBron James trafiał swoje rzuty, Kyrie Irving agresywnie atakował po zasłonach, a Luis Scola był wręcz ośmieszany w obronie.
Jedynym tercetem, na który zwracało się uwagę w tej fazie meczu było „Big Three”: Breen/Van Gundy/Jackson, którzy zaczęli opowiadać swoje historie z dzieciństwa. 100-60 po trzech kwartach. Nie muszę mówić, że czwarta kwarta była w całości garbage-time.
Cavaliers trafili 44 z 77 rzutów i zniszczyli Raptors na tablicach 48-27 (38-22 w zbiórkach w obronie). Zatrzymali także gości na skuteczności 39.1% z gry.
Raptors oddali aż 30 punktów po 19 swoich stratach i przegrali walkę w pomalowanym 46-32. Trafili zaledwie 3 ze swoich 17 prób zza łuku.
Game 6 w piątek w Toronto.
To już miał być koniec. Miał być odpoczynek. A tak trzeba znowu lecieć do Kanady. I dopiero wtedy czekać na…. thunder?
Masakra…Więcej nie ma co mówić. Czekam na G7, bo wierze że u siebie Toronto znów zaskoczy, ale czuje ze w G7 Cleveland znów rozjedzie dinozaury. W koncu +88 w 3 meczach u siebie to różnica 3 klas.
Nie rozumiem jak można wyczekiwać Game7 w tej serii. Żeby obejrzeć kolejny paskudny mecz w Toronto, a po nim blow out w Cleveland? Ta seria i tak trwa już za długo.
Mecze w Toronto niosą ze sobą emocje. Ja nie liczę na blowout w g7 tylko stosując prawo serii zwyczajnie się to boję
Niektóre mecze w obydwu konferencjach, są bardzo jednostronne. Jak jedna ze stron zdobędzie kilkunasto punktową przewagę, z drugiej uchodzi powietrze i już myśli o następnym meczu wierząc, że odrobi się stratę. Nie ma takich meczy na styku, do ostatniej sekundy. Pod tym względem te półfinały są bardzo nudne i przewidujące.
Cyniku też na to zwróciłem uwagę, zrywam się w nocy z wyra a tu lipa i pozniej chodzę jak zombie. Oglądam do 2 lub 3 kwarty i idę dalej spać. Toronto mają rozchwiana psychikę i tylko dlatego caly czas w nich wierzę (ale żadnych pieniędzy na nich nie postawiłem i nie postawię). Może trafią się im dwa dni konia.
Nie trafia na dzień konia, Cleveland nie pozwoli już sobie na przespanie jakiejś kwarty czy choćby 5 min meczu w Toronto. Już tam Lebron zmotywuje ekipę na 6 i ostatni zarazem mecz w tej serii.No a dzis w nocy OKC pojedzie GSW w Oakland i czuje że na luzie.Kura to nie ten sam gracz co w RS.Widac że mają miękkie cojones po ostatnim meczu i Wes,Durant i spółka dogryza krwawiacych Warriors. Nie odpuszcza im dzisiaj, niestety bez Stepha w formie GSW nie dadzą rady.Milego oglądania.
Kura z pierwszego meczu play-offs to był Kura, którego wszyscy znają. Swoją drogą w defence dalej imponuje, bo Russel był 3-9 w bezpośrednim starciu. Jeśli Cleveland trafi na OKC, to obstawiam 4-2 dla LeBrona, zaś przeciwko GSW będzie potrzebował całego składu (a jak na razie wszystko zwiastuje, że cała ekipa dotrze do finałów w pełni zdrowia).
Info sprzed meczu, DeMarre Carroll i Cory Joseph siedzieli do drugiej w nocy w kasynie w Cleveland…
Typowo sportowe spędzanie czasu. Może obstawili porażkę Raps…
Ja tak odnosnie calych play-off. Boli mnie ogladanie meczy konczacych sie po 3 kwartach a i zdazylo sie po 2. Wszyscy rzucaja sie ns siebie i jak wpada to OK a jak nie idzie to zabieramy zabawki i czekamy na nastepny mecz. Brakuje tu emocji do konca spotkania. Co mnie zastanawia, bo nie przypominam sibie zeby w latach ubieglych tak to wygladalo ale mozliwe ze dramatyzuje.