LeBron James walczy obecnie w swoich siódmych, a szóstych z rzędu Finałach NBA o trzecie mistrzostwo, jednak niektórzy uważają, że walczy też o ocalenie swojego 'legacy’. Na razie ma on bowiem na swoim koncie cztery porażki w Finałach, co nie zdarzało się często, jeśli mówimy zawodnikach z pierwszej dziesiątki w historii NBA. Między innymi przez to, w kontekście właśnie tej wąskiej grupy koszykarzy rzadko wspomina się o Jerrym Wescie.
West był w Finałach jeszcze częściej od LeBrona, bo aż dziewięciokrotnie, jednak rzadko mówi się o tym jako o czymś, co nobilitowałoby go do Mount Rushmore najlepszej ligi świata. Były rozgrywający Los Angeles Lakers przegrał osiem z dziewięciu finałowych rozgrywek, w których brach udział, prawie zawsze spotykając się w nich z Samem Jonesem, Billem Russellem i Redem Auerbachem – dynastią Boston Celtics. Swój jedyny tytuł zdobył dopiero w 1972 roku, kilka lat po tym, jak Russell odszedł już na emeryturę. Jak sam twierdzi, porażki sprzed czterech dekad bolą go do dziś.
To nie jest fajne, docierać tam tak wiele razy i nie osiągać tego, czego się chce, bez znaczenia na to, jak zagrałeś. W play-offach najlepsi gracze mają obowiązek grać lepiej. Ja to robiłem. I nie miało to żadnego znaczenia. Po prostu nie byliśmy wystarczająco dobrzy. – Jerry West
Jeziorowcy byli już wystarczająco dobrzy właśnie w sezonie 1971-72, kiedy w ich składzie oprócz Westa i Gaila Goodricha znajdował się także jeden z najlepszych środkowych w historii NBA, Wilt Chamberlain. Po fantastycznym sezonie regularnym, w trakcie którego doszło do niesamowitej, niepokonanej aż do dziś serii 33 zwycięstw z rzędu, Lakers mieli najlepszy wówczas w historii bilans 69-13. W play-offach łatwo poradzili sobie wtedy z Chicago Bulls, w sześciu meczach odprawili Milwaukee Bucks w składzie z młodym Kareemem Abdulem-Jabbarem i doświadczonym Oscarem Robertsonem, a w Finałach, stanęli w szranki z zespołem, który dwa lata wcześniej pokonał ich w Game 7 Finałów – New York Knicks.
W tych play-offach Lakers zrewanżowali się już na Bucks, którzy rok wcześniej, na drodze do mistrzostwa NBA, pokonali ich w finałach konferencji. Jednak najbardziej interesował ich rewanż na Knicks, którego udało się dokonać w pięciu meczach. Co ciekawe, rok później obie drużyny spotkały się po raz trzeci i tym razem lepsi okazali się koszykarze z Manhattanu, prowadzeni przez Walta Fraziera, Willisa Reeda i Billa Bradleya. W 1974 West zakończył karierę z ośmioma przegranymi Finałami NBA.
West jest obecnie członkiem zarządu Golden State Warriors, jednak od wielu lat jest pod wrażeniem tego, co prezentuje sobą LeBron James. Po drugiej porażce w Finałach (z Mavericks w 2011 roku), James udał się nawet do Westa i szukał porady, jak dać sobie radę z tymi wszystkimi przeciwnościami losu, które go spotykają. West opowiedział mu wówczas historię o tym, jak po jednych z przegranych Finałów biegał sobie po ulicach Los Angeles i jak prawie uderzył fanatyka Lakers, który przeszkadzał mu w ćwiczeniach oraz to, jak ważne jest przezwyciężanie własnych granic. Samemu Westowi nie podoba się ocenianie kariery Jamesa przez pryzmat przegranych Finałów.
Gdybym był na jego miejscu, to pewnie chciałbym was wszystkich podusić. To jest śmieszne. To on niósł te drużyny na swoich barkach. Był w Finałach sześć razy. A ile razy jego zespół był faworytem? Nigdy. Zero. Ok? – West
West był najlepszym zawodnikiem Finałów w 1969 roku, w których po raz pierwszy w historii przyznawano nagrodę MVP. Dostał ją właśnie West, jednak była to tylko nagroda pocieszenia, bowiem z mistrzostwa cieszyli się wtedy po raz 11 w ostatnich 13 latach Boston Celtics. James był w podobnej sytuacji rok temu, kiedy dominował na parkiecie bez swoich dwóch najważniejszych kompanów – Kyriego Irvinga i Kevina Love’a, serię zakończył ze średnimi 36-13-9, ale jego zespół przegrał. Nagrodę MVP zdobył Andre Iguodala, jednak James był w głosowaniu na drugim miejscu przed Stephenem Currym.
Trudno zgodzić się jednak ze zdaniem, że James nigdy nie był faworytem Finałów. Najlepszym przykładem jest chyba 2011 rok i potyczka z Dallas Mavericks, którzy byli rewelacją tamtych play-offów, ale na pewno nie stawiano ich wyżej niż Heat. Drużyna z Florydy prowadziła nawet w tej serii 2-1, jednak ostatecznie – w dużej mierze ze względu na słaby występ Jamesa – przegrała trzy kolejne spotkania. Delikatnym faworytem – ze względu na fantastyczny sezon regularny i postawę całej „Big Three” – byli także Heat z 2013 roku, którzy stawali naprzeciwko San Antonio Spurs, choć to jest już kwestią bardziej dyskusyjną.
West ma jednak rację, że porażki w Finałach nie powinny być głównym wyznacznikiem 'legacy’ zawodnika. James dostał się do siedmiu Finałów grając cały czas w konferencji wschodniej, która w trakcie jego kariery, zawsze była tą słabszą. Praktycznie zawsze jego rywale z Finałów, byli o klasę mocniejsi od tych w finałach konferencji. Czy gdyby James odpadał w finałach konferencji, a jego bilans w Finałach wynosiłby 2-0, to wskazywałoby to, że w przeciągu swojej kariery jest lepszym zawodnikiem? Oczywiście, że nie. To samo z Jerrym Westem. Czy bilans 1-0 byłby bardziej imponujący niż 1-8? Być może w sezonie regularnym ale nie w Finałach.
Faktem jest jednak też to, że James nie będzie miał żadnych wymówek, jeśli przegra te Finały. Tak samo jak nie mógł mieć żadnych wymówek w 2011 roku. Choć to Warriors w sezonie regularnym mieli najlepszy w historii bilans, to Cavaliers mają talent, by się im przeciwstawić. I pokazali to w przeciągu całych play-offów. Mają zdrowych Kyriego Irvinga i Kevina Love’a. Mają wsparcie z ławki rezerwowych. Mają najbardziej wypoczętego LeBrona Jamesa od lat, który może mówić, że nie obchodzi go co mówią krytycy, ale na pewno nie chce, by mówiono o nim jako o drugim Jerrym Wescie. Ponad wszystko, chce wygrywać. I musi pokazać to na parkiecie.
Bywają gorsze rzeczy niż porównywanie do J.Westa :>.
Może coś jest z Wester i tymi przegranym finalami. Był świetnym zawodnikiem ze świetnymi statystykami ale często jak wybiera się tych najlepszych zawodników wszechczasów to jest czasami jakby zapominany.
Bilans 1-8 takiemu zawodnikowi chwały na pewno nie przynosi. James juz jest lepszy bo ma 2 wygrane ale za chwile dojdzie 5 przegrana z czego 3 z rzędu.
Jeszcze nie przegrał a jedna wygrana w serii o niczym nie świadczy!
4-1 dla Cavs wciąż realne i trzeba w to wierzyć.
Żartujesz, prawda ??
Marek, ciekawi mnie czy przypadkiem nie kibicowałeś Jazz w finałach 97 i 98. Było tak? ;)
Zapominacie o jednym najważniejszym. Lebron jest juz tyle razy w finale przede wszystkim z jednego powodu. Gra na wschodzie gdzie jest tylko 1 drużyna juz od lat. Gdyby wsadzić Miami czy Cavs na zachód może nie było by żadnego finału !!!
Ale z drugiej strony mozna powiedzieć, że jest 2 razy lepszy od Westa. Gdyby wsadzić Miami na zachód, z prostej matematyki, wynikałoby, że byłby conajmniej 2 razy we finale :P
gdyby miał Pippena pewnie miałby z 6 tytułów.
no i nie odpadał też 3 razy z rzędu w I rundzie PO
ale to się nie liczy
A tak w ogóle to ciekawy tekst. Teraz już wiem jak nazywał się Lebron lat 60 ;)
Jakby nie załatwiał maksymalnych kontaktów dla swoich kolegów, a drużyna miałaby więcej kasy na dobrych rollsów to może byłoby łatwiej. A tak to po sezonie (jeśli przegrają oczywiście, a na to się zanosi) powie, że drużyna się nie wzmacnia i ucieknie do … (wybierz zespół z konferencji wschodniej).
Z dwojga złego lepiej być jak Jerry West,niż jak Elgin Baylor :-)
Samemu LeBronowi niczego nie brakuje, by być mistrzem. I bardzo irytują mnie komentarze w stylu „LBJ nigdy nie będzie Jordanem”. Nie jestem jego fanem, nie znoszę sposobu, w jaki buduje swoje drużyny z aspiracjami mistrzowskimi ale wyśmiewanie go z powodu bilansu wygranych w finałach NBA i porównywanie do MJ jest jednak krzywdzące.
W mojej ocenie LeBron nie ma w Cavs odpowiednich zawodników, Love i Irving w grze obronnej są ponurym żartem, a mistrzostwo wygrywa się defensywą (hello @Autor), co udowadniają właśnie Warriors. Jordan miał Pippena i Rodmana – dwóch twardzieli, którzy ciężko harowali w obronie. A w przypadku finałowych Cavs defensywa jest raczej tematem dowcipów.
Jak robi super team na wschodzie (słabszym) to źle, a co by było jakby zrobił na mocnym zachodzie? Dołożenie LeBrona do składu robi chyba z każdego zespołu murowanego kandydata do II rundy co najmniej ;) Zawsze się ktoś znajdzie komu coś nie pasuje. Jest po prostu dobry w tym co robi, charyzmatyczny i dominujący co częściej go gubi ostatnio niż pomaga, ale żaden zawodnik w pojedynkę nie robi takiej różnicy, co nie czyni go najlepszym zawodnikiem ;)