Zakończyła się liga letnia, w trakcie której pierwszo i drugoroczniacy błyszczą w blasku świateł. Jest ona również symbolicznym mostem dla zawodników pomiędzy pierwszym a drugim rokiem. Dziś właśnie o pierwszym roku, oczami samego zawodnika.
Poniższy tekst jest tłumaczeniem na język polski. Oryginalny tekst znajdziecie na playerstribune.com
Jeśli można opisać mój debiutancki sezon, tylko jedno słowo przychodzi mi do głowy: zachęcający.
Ani dobry.
Ani zły.
Po prostu zachęcający.
Dla debiutantów, ich przystosowanie się do ligi jest oparte wyłącznie na planach użycia ich przez zespół. Od niektórych od razu będzie oczekiwać gry w trakcie przebudowy zespołu. Inni zaś będą siedzieć na ławce i uczyć się gry zanim załapią się do rotacji. Tylko nieliczni doświadczą obu.
Jestem jednym z nielicznych.
W trakcie mojego debiutanckiego sezonu, wychodziłem w pierwszej piątce. ale także zanotowałem kilka DNP („did not played” – „nie zagrał”; przyp. red.). Nauczyłem się także, iż jeśli zapowiadasz wielki występ, to media Cię skrytykują jeśli nie uda Ci się tego poprzeć (później to wyjaśnię). Próbuję powiedzieć, iż nie miałem takich samych doświadczeń jakie miała większość innych debiutantów.
Zupełnie nie.
Doświadczyłem w minionym sezonie niemal wszystkiego czego może doświadczyć debiutant. Dowiedziałem się iż NBA to liga dla mężczyzn. Jeśli chcesz w niej grać, musisz grać twardo, zwłaszcza atakując obręcz. To zabawne; kiedy wkroczyłem do NBA, wiedziałem że nie będę mógł używać tych samych zagrań co w college’u, ale wpadłem na to, iż kiedy wszystko zawodzi, zawsze mogę wrócić do moich przyzwyczajeń.
Pewnie się zastanawiasz co mam na myśli mówiąc „przyzwyczajenia”.
OK, pozwól mi to objaśnić.
Jest to zagranie wyciągnięte z twej talii niczym para asów. Dla mnie takim zagraniem było dostanie się do ścieżki pod obręcz i zakończenie wsadem.
Ale cóż, myliłem się na temat możliwości użycia tego.
Po około 25 spotkaniach, uświadomiłem sobie, że zagranie które zawsze było dla mnie łatwe do wykonania, teraz jest cholernie trudne.
Naprawdę trudne.
Oto NBA. Tu jest tak wielu atletycznych zawodników; nawet kiedy myślisz iż już im się urwałeś, są przy Tobie. Kiedy byłem w Arizonie, ta ścieżka była mym domem. Jeśli urwałem się Tobie na krok, zmierzałem do kosza. Bez pytań. Ale po paru spotkaniach, ścieżka stawała się węższa tydzień po tygodniu. Nie potrafiłem wykańczać tak jak kiedyś. Nie potrafiłem się skupić na tym. Musiałem się skupić na tym nad czym mogłem panować.
Jaki debiutant, musisz rozwinąć pamięć krótkotrwałą. W trakcie drugiej połowy sezonu złapałem kontuzję i wypadłem z meczu debiutantów podczas weekendu gwiazd. Ale nie pozwoliłem zaprzątać temu głowy. To była szansa dla kogoś innego.
Co mogłem zrobić, to być gotowym i agresywnym kiedy wywoływano mój numer. Zwykle nie porównuję swojej gry bądź podejścia do innych zawodn, ale jako uczeń, wiedziałem, iż nikt inny w lidze nie jest lepszy w byciu agresywnym niż Carmelo Anthony.
On jest bestią.
Kiedy Carmelo dostaje piłkę w ręce, on nie skończy nacierać na Ciebie. Czy w trumnie, czy na obwodzie, na parkiecie jesteś zdany na jego łaskę. Jest agresywny przez cały mecz. Jest w lidze trochę zawodników którzy mają problem z zachowaniem agresywności, zwłaszcza w dołku. Ale nie Melo. To właśnie czyni go niewyobrażalnym talentem. On będzie rzucać dopóki nie znajdzie się w swoim rytmie.
Granie przeciwko niemu i innym świetnym zawodnikom w trakcie sezonu regularnego dodało mi pewności siebie. Z każdym spotkaniem podpatrywałem nowe zagrania, które mogłem mieszać z moimi; więc kiedy nastały playoffy, byłem sprawdzony w boju, zarówno mentalnie, jak i fizycznie.
A przynajmniej tak myślałem.
Playoffy to inna bajka. Stawki są wyższe, zawody są na innym poziomie, a jest tutaj więcej walki, zwłaszcza kiedy jedyną opcją jest „wygraj albo wracaj do domu”. Jest taki poziom skupienia który musisz mieć kiedy jesteś w playoffach, tak jakby nic innego na świecie się nie liczyło.
Nic.
Wciąż pamiętam noc przed Game 1 w pierwszej rundzie z Cleveland Cavaliers. Zatrzymaliśmy się w hotelu Ritz-Carlton, naprzeciwko Quicken Loans Areny. W nocy przed spotkaniem nie mogłem spać. Jedyną myślą w mojej głowie było to spotkanie oraz to, jak uda mi się pomóc odnieść zwycięstwo mojemu zespołowi.
Wcześniej, na treningu, podszedł trener i powiedział mi kogo będę kryć całą serię. To był LeBron James. Przyjąłem wyzwanie i zrozumiałem ogrom tego co było na szali. Nie tylko LeBron jest jednym z najlepszych zawodników w lidze, ale w playoffach zawsze jest w wyjątkowej formie. Musiałem być przygotowany nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.
W trakcie treningu, przerobiliśmy wszelkie krycia, zagrywki i wsystkie inne warianty jakie coach Van Gundy mógł rozrysować. Kiedy w końcu wróciłem do mojego łóżka by zasnąć, mogłem tylko patrzeć się w sufit. Z „Q” po drugiej stronie ulicy, czułem się jakbym był już w hali. Wyobrażałem sobie siebie na parkiecie, wraz ze wszystkimi schematami i scenariuszami.
„Jeśli LeBron będzie ścinał do kosza, gdzie będę?”
„Bronić pomalowanego.”
„Nie zostawiaj J.R na czystej pozycji.”
Okrucieństwo playoffów NBA było moim powitaniem w lidze. Nie wiedziałem jak bardzo są one intensywne. Wiedziałem tylko, iż mam okazję grać przeciwko najlepszym w naszej konferencji i walczyć.
Nigdy nie byłem typem gościa który unika zawodów, wygrasz albo przegrasz; więc ustawiony naprzeciw LeBrona, dawałem mu co najlepsze od siebie. Czy to była agresywna ofensywa, czy egzekucja schematów przerabianych minionej nocy w głowie, grałem by wydobyć z niego najlepsze.
I wyglądało to na drażniące ludzi. Dla oglądających, jako debiutant nie powinienem stawiać czoło LeBronowi. Czasami kiedy jesteś debiutantem, oczekują od Ciebie byś „znał swoją rolę” i szanował ustalony porządek. Ale ja tego nie rozumiem. Żyję według mantry: „przynieś swoją grę, nie nazwisko z tyłu koszulki”. Ilekroć wkraczam na parkiet, myślę, iż jestem najlepszy. Zawsze walczę na wysokim poziomie, niezależnie kto jest na parkiecie.
Teraz, czy żałuję tego co powiedziałem o Bronie?
Nie. Miałem na myśli każde słowo jakie wypowiedziałem.
Nie zamierzałem ustąpić tylko dlatego iż jest najlepszym zawodnikiem w lidze. W tamtym momencie, czułem, że sprawiam mu trud. Nigdy nie unikam walki i zawsze czuję jakoby zawodnicy zakładali swoje buty tak samo jak ja.
Lecz czy moje rozwiązanie było błędne?
Tak. Pomyłka debiutanta.
Pozwalałem grze uciec ode mnie i mniej dbałem o zespół. To było o wygranie serii przez nas, nie jeden na jednego pomiędzy mną a LeBronem. Kiedy seria dobiegła końca, moja największa nauka nie była z parkietu. Bądź z wyniku serii. Była ona z szatni. Od kolegów z zespołu.
Szczególnie od Andre Drummonda.
Posadził mnie i uświadomił mi, iż w tej atmosferze zespół jest wszystkim. Nigdy nie chodzi o jedną osobę. Jedna rzecz którą mi powiedział, a będzie ona rezonować ze mną przez resztę mojej kariery, to: „Każde spotkanie ma znaczenie”. Od pierwszego spotkania, do pojedynku o mistrzostwo, wszytko ma cel.
Gdybyśmy każde spotkanie na starcie sezonu grali z taką intensywnością jak w playoffach, nie ma mowy abyśmy byli rozstawieni z ósemką.
I to prawda.
Walka jaką ujrzałem w moim zespole była nierealna. Zespół był skupiony i gotów zostawić wszystko na parkiecie. Czy to był Reggie z sukcesem kończący ciężkie wejścia, czy Dre walczący o zbiórki całym sobą, mój zespół ucieleśnił tę starą duszę Bad Boys wczesnych lat ’90s i pomimo rezultatu, byłem dumny ze swoich kolegów z zespołu.
Mój pierwszy rok był wypełniony wzlotami i upadkami, oraz dużą ilością uczących doświadczeń, ale to coach Van Gundy był tym który mentalnie wymagał ode mnie najwięcej. Podczas mojego ostatniego wywiadu, zadał mi pytanie o którym myślałem każdego dnia wakacji.
„Czy boisz się walczyć ze sobą?”
Moim początkowym impulsem było „nie”, ale czym więcej myślałem o tym pytaniu, tym bardziej uświadamiałem sobie jego głębię, znacznie większą niż się wydawało.
Zapytał się mnie czy będę gotów uczynić co trzeba by wznieść moją grę na wyższy poziom. Jestem gotów na ciężkie godziny w sali i pchać siebie fizycznie i mentalnie by osiągnąć mój pełny potencjał. Jest tylko jedna droga na szczyt i zaczyna się ona z mym nosem przy ziemi. Wymaga ona ciężkiej pracy.
Nowa klaso debiutantów, mam do was jedno pytanie:
Jesteście gotowi czynić wszystko co konieczne by osiągnąć wasz pełny potencjał?
By grać w NBA, musisz opuścić swoją strefę komfortu i zobowiązać się być lepszym z każdym dniem. Tego potrzeba by zostać gwiazda, a nie kolejnym zawodnikiem w kadrze. Jeśli to zrobisz, będziesz zadowolony.
Oh, prawie zapomniałem.
Jeśli dostaniesz się do NBA i otrzymasz szansę gry przeciwko Detroit Pistons, nie zapomnij zwrócić uwagi na ścieżkę.
To moje przyzwyczajenie.
Stanley Johnson
Świetny jest ten cykl (kontynuujcie go koniecznie) ale błagam… trochę więcej edycji tekstu i korekty (przecinki, stylistyka). Tłumaczenie tekstu nie może być robione 1:1, warto go jeszcze raz przeczytać i poprawić pod kątem języka polskiego. Na początek rekomenduję znacznie zmniejszyć liczbę spójników „iż” w tekście, szczególnie tam, gdzie pojawia się dwa razy w jednym zdaniu.
Poza tym znakomita robota, naprawdę :)
A nie lepiej przeczytać w oryginale i nie mieć problemów ze spójnikami??
Oczywiście że lepiej. Tylko wtedy praca redaktora przy tłumaczeniu i publikowaniu byłaby zbędna.
Też zauważyłem ogromną ilość tego spójnika, ale to bardziej wynikało ze stylu w jakim napisał to SJ (m.in. duża powtarzalność).
Ogólnie to nie jest tłumaczone 1:1, trochę jest usuwane, trochę dodawane, byleby najlepiej wyglądało i zachowało wyjściowy sens.
Następne będą tylko lepsze:)
@Dominik
Zawsze podkreślam – najfajniejsze jest to, że Wam się w ogóle chce robić to, co robicie.
I ważne, by czytelnicy krytykowali konstruktywnie, zamiast czepiać się dla samego czepiania.
Na marginesie, mogę czasem pomóc z korektą takiego tekstu, jeśli zajdzie potrzeba :)
Już mała korekta jest, trochę „iż” pozmieniane, literówki które się ostały.
Powinno wyglądać lepiej:)
A ja mam problem. Nie mam czego skrytykować.
;-)
Kurwa mać – kocham tego chłopaka!!! Ma serce i duszę do tego by zostać Wielkim!!! Jestem dumny z tego,że gra w Naszej Drużynie!Rozjebał mnie każdym słowem.
Dziękuje Autorowi za wrzucenie tego przedruku – naprawdę Wielki dzięki, dla mnie jako fana Pistons ten dzień się nie mógł lepiej zacząć!
Kolejny świetny artykuł, czekam z niecierpliwością na następny. (może będzie dotyczył gracza Lakers:) )
Potwierdzam, super jest ta seria. Czekam na kolejne teksty.
Uwielbiam Stanleya Johnsona. Mam nadzieję, że w przyszłości to on będzie ustawiał Melo albo LBJ’a :)
Z innej beczki : pomysł na artykuł – może ktoś ( Dominik? ;) ) by się zdecydował na parę słów podsumowania 1 roczniaków ( a może i nawet 2 ) z poprzedniego sezonu. Dobrze by się to czytało. Np. taki Stanley – 8 pick niby całkiem wysoki , a jednak dla mnie dobry „steal” . Nieproduktywny w ataku ale bardzo dobry w obronie i wysoki sufit nad nim ( byle poprawić selekcję rzutową) . Pozdrawiam szanowną redakcję.
Moja subiektywna ocena (na przyszłość, przez pryzmat 1 roku w NBA) zawodników draftu 2015: 1.Towns (1) , 2. Porzingis (4) , 3. Devin Booker (13), 4. Mudiay (7) , 5.Johnson (8) , 6.Russell (2) , 7.Winslow (10), 8. Okafor (3), 9. Turner (11), 10. Hezonja (5). Największe steale draftu to Powell (46!) , Portis (22) i Nance Jr. (27). Za wysoko wybrany Cauley-Stein (6). W mojej ocenie bardzo przyzwoity rocznik z przynajmniej jednym Hall Of Fame’rem (KAT).
Za wysoko WCS?!
Momentami był kapitalny. To że gra dla Sacramento to nie jego wina. I to nie jego wina że musi walczyć o minuty z trzema innymi centrami, w tym jednym all starem. Jak na takie warunki w jakich się znajduje, należy docenić jego solidność.
Ogólnie to był rok wysokich.
KAT, Porzee, przebłyski Jaha, Turner, WCS.
Kaminsky był dobry w PO.
Świetnie rokuje Lyles, tak samo Portis. Podobnie Richaun Holmes i Chris McCullough, zawodnicy „under the radar”, ale z talentem większym niźli ich miejsca. Nance także in plus. A jeszcze GSW chowają Looneya.
Trójka SF była taka jak oczekiwano:
SJ będzie najlepszy ze wszystkich, ale będzie miał problemy w ataku.
Winslow będzie świetny w obronie, ale będzie ceglić.
Oubre będzie surowy.
RHJ był niezły ale wypadł, a Dekker całkowicie wypadł i nie grał. Anderson pod koniec zaczął grać lepiej i w PO mi się bardzo podobał.
Na obwodzie Booker pokazał to co mówiłem już rok temu, iż #13 to za nisko.
Mudiay i Russell byli nieźli pod koniec sezonu, wcześniej mieli duże problemy. Zwłaszcza Mudiay się opanował i to procentuje.
Super Mario jeszcze się nie przebił. Podobnie Rashad Vaughn, jeden z większych zawodów (ma wszystko czego trzeba Bucks na dwójce, ale nie potrafi tego wydobyć). Payne gdy gra wygląda dobrze i jest przyzwoitym zabezpieczeniem na odejście RW. Rozier za to jest w złym środowisku. Grant i Wright bez przebicia, jak i Hunter.
Josh Richardson i Powell za to potwierdzili swoje zdolności z college’u, dorzucając do tego znacznie wzmocniony rzut.
Stealem jeszcze nikogo nie można nazwać, zbyt wcześnie. Ale na taką łatkę pracują Devin Booker i Josh Richardson (jeśli w drugim sezonie potwierdzi progres)
Klasa po pierwszym roku wywarła bardzo dobre wrażenie. Wciąż wiele oczekuję od nich, licząc także, iż co poniektórzy w końcu pokażą się lidze (McCullough, Oubre). Nie wybiegałbym w ferowanie HoF dla tej klasy, ale jest ona na dobrym torze.
Ale jedno jest pewne: to klasa wysokich.
Na tyle interesujący artykuł, że zachęcił mnie do sięgnięcia również po oryginał. Dobrze się czytało, da się odczuć, że chłopak stąpa twardo po ziemi, ma zadatki na wzorowego profesjonalistę. Do autora przekładu, parę krytycznych uwag:
– rozwinięcie skrótu DNP to nie „do not played” (rety, angielska gramatyka zakwiczała z bólu), a „did not play”.
– nieszczęsne przetłumaczenie „the lane” jako „ścieżka”, i związana z tym niezrozumiałość całego zdania zawierającego to słowo („ścieżka była moim domem”), jak i paru poźniejszych. Lane to po prostu pomalowany pas boiska, „trumna była moim domem”, powiedzielibyśmy po polsku;
– „To była szansa dla kogoś innego” jako odpowiednik „that was somebody else’s call” – tu znaczenie to coś na kształt „to nie była moja decyzja/to było poza mną”;
– później, „Dre walczący o zbiórki z każdą naturą w istocie” – co to właściwie znaczy? W oryginale mamy tam „with every fiber of his being”, zatem (znów wolny przekład, dosłowny byłby nienaturalny) „każdą
cząstką swego jestestwa”, mniej poetycko – „całym sobą”;
– wreszcie, najważniejsze: tytułowy, służący za motto tekstu idiom „bread and butter” to nie „przyzwyczajenie”, a „sposób na życie”, prościej – to, z czego żyjemy, czym zarabiamy na siebie.
Drobniejszych mankamentów i pominięć nie wytykam, nie ma tłumaczeń doskonałych. Żeby tylko powyższa lista nie została odebrana jako zniechęcający hejt – jest wprost przeciwnie, czekam na więcej i przeczytam z niekłamaną ochotą. Polecam jedynie więcej determinacji w dociekaniu znaczenia tych fragmentów, których nie jesteś pewien, dopytywania znajomych lepiej władających językiem, przeczesywania internetu, zamiast zadowalania się zdaniami brzmiącymi tak dziwnie, że zaskakiwały pewnie ciebie samego ;)
Mógłbyś być redaktorem redaktora. Serio. Może warto by aby Dominik konsultował swoje teksty z kimś kto lepiej zna angielski slang. Nie namawiam tylko proponuje.
Z DNP mea culpa, poprawione.
Natomiast co do tytułu, „bread and butter” ma całą masę znaczeń.
To zarówno esencja czegoś, jak i sposób zarabiania. Ale i rutyna, przyzwyczajenie.
SJ w ostatnim wersie zawarł dwuznaczność której nie da się oddać w naszym języku.
„Lane” ma zaś kilka znaczeń w samej koszykówce i nie można tego zamykać tylko dla trumny (e.g. „passing lanes”, albo na kontrze). Jest to jeden ze zwrotów które lepiej zostawić, niźli na siłę tłumaczyć.
Z szansą dla kogoś innego, tutaj również dwojaka interpretacja. Ktoś inny dostał „call”, czyli powołanie.
Za to do fragmentu z Dre popieram krytykę, ogólnie ciężki orzech do zgryzienia był z tym.
W istocie, wieloznaczność angielszczyzny to spory szkopuł przy translacji. Trzeba się wykazać dużym wyczuciem kontekstu, a także zwracać uwagę na składniowe detale. „Call” to faktycznie również wezwanie, powołanie, jak i kilkanaście innych znaczeń. Zwrot frazeologiczny „somebody’s call” – to tutaj z pewnością „czyjaś decyzja”. Dlaczego? „Ktoś inny dostał powołanie” to myśl, której wyrażenie wymagałoby czasownika, najprawdopodobniej „get” – jak w „Somebody else got the call”, albo z imiesłowem – „somebody else got called”. To niuanse, ale praca tłumacza jest niezwykle zniuansowana.
„Lane” to kolejny taki przykład, będę się upierał, że „ścieżka” to niefortunna alternatywa. Naturalnie, to słowo nie musi koniecznie oznaczać koszykarskiej trumny, ale co innego może oznaczać w tych konkretnych paru zdaniach oryginału, gdzie się pojawia? Kontekst nie pozostawia wątpliwości. Na domiar złego, przekłady ze ścieżką są zwyczajnie mało klarowne. Ścieżka, która stawała się węższa z tygodnia na tydzień, to była właśnie trumna – mało skomplikowana metafora, trumna była broniona dużo lepiej i skuteczniej niż za czasów gry akademickiej, zastawiona szczelnie obrońcami stawała się „zwężała się”, czyli stawała trudniejsza w penetracji. Sam autor daje nam niezbywalną podpowiedź, co miał na myśli, pisząc: „I couldn’t finish in the lane like I had in the past.” – to fragment mówiący o kończeniu spod kosza, gdzie sporne „lane” jest właśnie tym – częścią koszykarskiego boiska. Jestem pewien, że odczytałeś ten fragment oryginału podobnie jak ja, tylko nieco gorzej ubrałeś go w słowa.
Kulminacją jest tu jednak końcowa sentencja: przeczytaj sobie, proszę, kilka razy, ten fragment: „Jeśli dostaniesz się do NBA i otrzymasz szansę gry przeciwko Detroit Pistons, nie zapomnij zwrócić uwagi na ścieżkę. To moje przyzwyczajenie.” Odpowiedz sobie na pytanie – czy to jest czytelne sformułowanie? O jakiej ścieżce jest mowa? O jakim przyzwyczajeniu? Przyzwyczajenie do ścieżki kojarzy mi się wyłącznie narkomańsko ;) A gdyby to zamknięcie artykułu brzmiało tak: „Jeśli dostaniesz się do NBA i otrzymasz szansę gry przeciwko Detroit Pistons, nie zapominaj obserwować trumnę. To z niej żyję” – to moja propozycja, zapewnie nie idealna, ale oceniając chłodnym okiem, jak ci się ona podoba? Nie próbuję tym sposobem nakłonić cię do skorygowania tekstu właśnie na taką wersję, zwłaszcza, że zatytułowałeś go „ścieżka”. Staram się tylko wskazać inne rozwiązania.
A w ogóle, to mam nadzieję, że nie masz mi za złe mojej pisaniny, to nic innego jak rady od czytelnika, który przypadkiem zarabia na życie znajomością języka angielskiego. W skrócie – to moje bread & butter. :)
Wręcz przeciwnie, doceniam rady i dziękuję za wskazanie błędów:)
Co do powołania, wszystko zależy od zamiarów samego autora. Myślę iż obie wersje są tutaj adekwatne. Zgodzę się iż dodatnie „got” rozwiałoby wszelkie wątpliwości. Ale i bez tego otrzymamy „to było powołanie kogoś innego”, co z poprzedzającym „nie zaprzątałem sobie tym głowy” tworzy zgrabne połączenie.
Mimo wszystko skłaniam się ku mojej opcji, a dlaczego?
Głównie przez „else”. Oczywiście ono nie wskazuje jednej opcji. Ale odniosłem wrażenie jakoby odnosiło się ono do innego zawodnika, a nie decyzji. Gdyby autor mówił o czyjejś decyzji, spodziewam się, iż napisałby „It was somebody’s call, not mine.”, co jak z ww. „got” jasno wskazałoby zamysł piszącego.
Niemniej, co miał na myśli, wie tylko sam SJ, a jego raczej nieprędko będzie dane nam zapytać.
A co do ścieżki, tutaj się zgodzę. Najlepszym rozwiązaniem byłoby pozostawanie tego po angielsku, bez tłumaczeń. Tak, wymagały tańca ze słowami i tworów które ostatecznie ujrzały światło dzienne.
Jednak samo sprowadzenie „lane” do trumny ogranicza możliwości przekazania intencji autora. Zastąpić to na trumnę i możemy odnieść wrażenie jakoby mowa o zawodniku który nie wychodzi z pomalowanego etc.
Zamysłem było wyjaśnienie iż tytułowa ścieżka to droga pod kosz Stanleya, a korzystanie z niej gdy wszystko inne zawodzi, to jego przyzwyczajenie (aluzja w ostatnim zdaniu). Uważam iż to się udało, nie w sposób perfekcyjny, ale udało. Zobacz, iż SJ o ww. „lane” oparł zamysł swojej wypowiedzi, zwłaszcza jej zakończenie. Próbując zastosować taki sam schemat w tłumaczeniu, skądinąd trzeba znaleźć jeden konkretny zamiennik. „Ścieżka” nie jest najlepsza, zgoda. Ale i „trumna” nie oddałaby wszystkiego (po małym wglądzie, pasuje nieco lepiej, ale oddaje ona mniej myśli SJa). Taki urok tłumaczeń koszykarskiej nomenklatury:)
Twoja opcja zakończenia mi się podoba, zwłaszcza że wspomina o drugim znaczeniu „bread and butter”, czyli utrzymaniu, które musiałem poświęcić.
Raz jeszcze dzięki za rady!
Na przyszłość będzie tylko lepiej, to akurat mogę z pełnym przekonaniem ferować.
Anglicy się oczywiście znależli, no bo jak nie!
Osoba i tekst kogo dotyczą jest tu chyba najważniejsza i odczucia gracza!No ale ja nie jestem obiektywny wiec…
pete the pistol Np. taki Stanley – 8 pick niby całkiem wysoki , a jednak dla mnie dobry “steal” – się zdecyduj czy całkiem wysoki czy niby „steal” bo potem piszesz,że nieproduktywny w ataku.Pick wysoki a gracz?Cienias czy coś z niego wydobędą?Określ jasno.Ja się nie czepiam :) ale napisz coś złego to … :). Żarcik taki bo sam nie wiem i będę śledził na bieżąco.Mnie kupił rok temu i jak ktoś coś złego na niego powie to będę gryzł(ja mogę i robiłem to w komentarzach z poprzedniego sezonu, ale mnie wolno :) – jestem fanem!).
Serce Pistons !!!
Ciekawe kto mu to wszystko tak ładnie podyktował? Trzeci, lub czwarty artykuł z tej serii i nagle okazuje się, że każdy koszykarz to normalnie humanista i erudyta :) No proszę Was …
No proszę Cię – wal się na ryj!Politykom i innym chujom też …..