W ubiegłym sezonie wszyscy, a przynajmniej duża większość uwielbiała Golden State Warriors. Grali nowoczesną, przyjemną dla oka koszykówkę i mieli z tego dużo frajdy. My również. Z samego oglądania tego, co dzieje się na parkiecie, kiedy tylko Warriors wrzucali ten swój najwyższy bieg, często niedościgniony dla większości drużyn w lidze. Naprawdę ciężko było gdzieś znaleźć hejty w interencie na ten zespół (a mówimy tu o obecnych czasach, gdzie hejty w sieci są na porządku dziennym). W tym sezonie będzie zupełnie inaczej. Golden State wraz z przyjściem Kevina Duranta stali się najbardziej znienawidzoną drużyną w lidze i spora część osób, która kibicowała im rok temu, teraz będzie przeciwko nim. „Beat the Warriors”.
POPRZEDNI SEZON
73-9, 1. miejsce w konferencji zachodniej, przegrana w Finałach NBA (4-1 z Houston Rockets, 4-1 z Portland Trail Blazers, 4-3 z Oklahoma City Thunder, 3-4 z Cleveland Cavaliers)
To był historyczny sezon Warriors, i tak wiem że „73-9 don’t mean a thing without a ring”, ale to w jaki sposób drużyn z Kalifornii zdominowała rozgrywki regularne było naprawdę imponujące. Zaczęli od najlepszego startu w historii ligi, wygrywając pierwsze 24 spotkania i potem na naszych oczach bili rekord Chicago Bulls z sezonu 1995/96, który ci zakończyli z 72 zwycięstwami na koncie.
Bulls jednak zakończyli go zdobyciem mistrzostwa, czego Warriors się nie udało, choć trzeba przyznać, że zabrakło im naprawdę niewiele. Prowadzili już 3-1 w finałach, nim pozwoli Cleveland Cavaliers wyrównać stan serii, a następnie w meczu nr 7 jeszcze na minutę przed końcem remisowali. Później jednak Kyrie Irving trafił wielką trójkę, Kevin Love zaliczył posiadanie życia w obronie przeciwko Stephenowi Curry’emu i to Cavs ostatecznie zostali mistrzami.
Nie udało się, ale to i tak nie powinno umniejszać tego, że ten sezon Golden State był naprawdę niesamowity. Zresztą kto wie, jakby to wszystko wyglądało, gdyby Curry w pierwszym meczu play offów nie podkręcił kostki, a w czwartym po powrocie nie podkręcił kolana, przez co opuścił kolejne mecze i już do końca nie był tym samym zawodnikiem, co wcześniej w sezonie regularnym. Kontuzje jednak zdarzają się w tym sporcie i należy się z tym liczyć, tym bardziej nigdy nie powinno się też bagatelizować tego, że na koniec dnia najlepsi okazali się Cavs i to oni zdobyli mistrzowskie pierścienie.
Na Warriors z kolei czekała nagroda pocieszenia, którą odebrali na początku lipca…
OFFSEASON
Przyszli: Kevin Durant (Oklahoma City Thunder), Zaza Pachulia (Dallas Mavericks), David West (San Antonio Spurs), JaVale McGee, Damian Jones (30. pick draftu), Pat McCaw (38. pick draftu)
Zostali: Ian Clark (1mln/1 rok), James McAdoo (1mln/1 rok), Anderson Varejao (1mln/1 rok), Klay Thompson, Draymond Green, Stephen Curry, Andre Iguodala, Shaun Livingston, Kevon Looney
Odeszli: Luke Walton (Los Angeles Lakers), Harrison Barnes (Dallas Mavericks), Andrew Bogut (Dallas Mavericks), Festus Ezeli (Portland Trail Blazers), Leandro Barbosa (Phoenix Suns), Marreese Speights (Los Angeles Clipers), Brandon Rush (Minnesota Timberwolves)
Dlaczego Warriors w ogóle sprowadzili Duranta? Przecież i tak byli już super silną drużyną, której zabrakło niewiele, by zdobyć drugie mistrzostwo z rzędu. Odpowiedź jest prosta. Bo mogli. I kiedy masz okazję pozyskać jednego z trzech najlepszych zawodników na świecie po prostu to robisz. Perspektywa posiadania 4 z 15, bezpieczniej powiedzmy, że z 20 najlepszych koszykarzy w lidze była zbyt kusząca. I fakt mieliśmy już w przeszłości super teamy, ale coś takiego w historii NBA się jeszcze nie zdarzyło, żeby czterech tak świetnych zawodników grało w jednym zespole i do tego każdy był w swoim primie.
By jednak w ogóle do tego doszło, Golden State musieli najpierw odwołać prawa do większości swoich wolnych agentów (Harrison Barnes, James McAdoo, Ognjen Kuzmic, Festus Ezeli, Ian Clark, Jermaine O’Neal, Leandro Barbosa, Anderson Varejao oraz Marreese Speights), również tych, którzy mogli być zastrzeżeni, następnie wytransferować Andrew Boguta i dopiero wtedy mieli odpowiednią ilość miejsca w salary, by zaproponować maksymalny kontrakt Durantowi. Na tę sytuację złoży się jednak jeszcze dwie rzeczy, bez których jego pozyskanie nie byłoby możliwe, a o których mam wrażenie mówi się zbyt mało. Po pierwsze to umowa, którą trzy lata temu podpisał Curry, a która wygląda teraz jak najlepszy kontrakt w lidze i która jest w tym momencie relatywne niska. Po drugie skok salary cap. Bez tych dwóch rzeczy dodanie Duranta do składu byłoby zupełnie niemożliwe.
Oprócz KD Warriors pozyskali również dwójkę weteranów pod kosz – Zazę Pachulię, który miał świetną pierwszą połowę poprzedniego sezonu i który jak sam mówił przed paroma tygodniami odrzucił propozycję wyższego kontraktu od innego zespołu oraz Davida Westa, który zgodził się grać za minimum w pogoni za mistrzostwem. W drużynie na kolejne rozgrywki został również Anderson Varejao, a niegwarantowany kontrakt podpisał JaVale McGee. Z kolei w drafcie Golden State postawili na Damiana Jonesa, wybranego z numerem 30 oraz na Pat McCaw, który został wybrany z numerem 38 przez Milwaukee Bucks, a następnie wysłany do Warriors w zamian za gotówkę.
Rotacja
PG: Stephen Curry, Shaun Livingston
SG: Klay Thompson, Ian Clark, Pat McCaw
SF: Kevin Durant, Andre Iguodala
PF: Draymond Green, David West, Kevin Looney, James McAdoo
C: Zaza Pachulia, Anderson Varejao, JaVale McGee, Damian Jones
ZAPOWIEDŹ
Pierwsza piątka wydaje się dość jasna. Sezon na pozycji centra powinien rozpocząć Pachulia, ale minuty na tej pozycji grać pewnie będą również inni gracze Warriors i nie mówię tu tylko o rezerwowych – Varejao, McGee, West czy też młodzi McAdoo i Looney.
Podobnie jak w poprzednim sezonie dużo na piątce widzieć będziemy pewnie Greena, kiedy Golden State przejdą w swój super small-ball, a może i nawet Duranta lub Andre Iguodalę. Steve Kerr ma tutaj dużo pole manewru, a fakt, że ma w składzie kliku graczy, którzy mogą grać na kliku pozycjach tylko ułatwi mu to zadanie.
Na co mogą liczyć Warriors?
Mistrzostwo. Wszystko inne będzie traktowane jako porażka, tym bardziej, kiedy masz w składzie skład z tak dużą ilością talentu. Nie czarujmy się, Warriors to faworyt nr 1 do tytułu i naprawdę nie wiem, co musiało by się stać, żeby tego mistrzostwa nie zdobyli. Chyba tylko jakaś poważna kontuzja, którego z ich Wielkiej Czwórki albo nawet dwóch mogłaby im przeszkodzić w osiągnięciu tego celu.
Brak chemii, zabieranie rzutów itp. nie powinno być tutaj raczej wielkim problemem. Jak pokazało kilka spotkań w preseason Durant całkiem dobrze wprowadził się do tej drużyny i z biegiem sezonu powinno być tylko lepiej.
Są jednak dwie rzeczy, z którymi Warriors mogą mieć problem. Pierwsza to brak rim-protectora pod koszem, bo choć najlepszy pod tym względem w ubiegłym sezonie w drużynie Golden State był Green, to na pewno nie będzie całego swojego czasu na parkiecie spędzał na pozycji centra. W ogóle rotacja podkoszowa tej drużyny wygląda dość średnio, ponieważ zmiennicy nie wyglądają już tak imponująco. West ma już swoje lata i w poprzednich play offach przegrał swój matchup z wysokimi Thunder, podobnie zresztą jak Pachulia. Varejao jak zwykle pewnie w którymś momencie sezonu się połamie i opuści kilkanaście spotkań, Jones to debiutant, a i Looney i McCadoo mają niewiele większe doświadczenie. No i na koniec jest jeszcze ten nieobliczalny McGee. Mogą być tutaj kłopoty.
Druga to z kolei brak głębi na ławce. Mam wrażenie, że w poprzednich rozgrywkach wyglądało to lepiej, ale to cena jaką musieli ponieść dodając do siebie Duranta.
Pomimo tych niewielkich problemów Warriors to i tak faworyt nr 1 do tytułu, ponieważ skala talentu jaką zgromadzili, kiedy patrzysz na ich skład jest naprawdę imponująca i wszystko inne niż mistrzostwo będzie traktowane tutaj jak prawdopodobnie największa klęska w historii NBA. „73-9 don’t mean a thing without a ring” to będzie nic w porównaniu do tego.
Typ: 1. miejsce w Konferencji i wygranie ok. 65 spotkań
Typ Pawła: 69-13, 1. miejsce w konferencji
Typ Dominika: 68-14, 1. miejsce w konferencji
78-4
Fajny art – pełna zgoda
Jak widzę Varejao to mi się słabo robi już McGee będzie lepszy ;) a na pewno zabawniejszy.
82-0 i zamykamy fajny rozdział w historii sportu zwany NBA.
rzadko się zdarza zeby team miał 4 zawodników w pierwszej piątce którzy mogą wygrać w pojedynke mecz. Szansa na słaby mecz choćby 2 z 4 tych graczy jest nikła co sprawia że będa praktycznie nie do pokonania.
Od czasów „Magików” z LA, chyba nie było, aż takiej ekipy „fun to watch”, która jednocześnie przy tym miałaby możliwość grania zabójczej koszykówki.
Popatrzyłem sobie na kilka kwart przedsezonowych meczów GSW i ich szybkie ataki wyglądają tak zabójczo, jakbym oglądał biegających do kontr Jordana, Scottiego, Harpera, Kukoca – ta łatwość kończenia szybkich ataków jest porażająca.
Zobaczymy jak się zacznie sezon, jak to będzie wyglądało defensywnie.
Jednak ofensywnie to GSW nie będzie można zostawić nawet pół centymetra parkietu, bo oni mają możliwość w dwie-trzy minuty odjechać z wynikiem albo odrobić straty na kilkanaście pkt. bez zmrużenia oka.
Tak widziałem jak odrobili te kilkanaście pkt z SAS u siebie czekam na powtórkę z LAL
Kto by pomyślał, że 'najlepsza drużyna ever’ będzie miała ujemny bilans ;-).