Igrzyska czas zacząć!. Sezon NBA wystartował, a więc możemy w pełni zagłębić się w rywalizację najlepszych, bo co jak co, ale preaseason jest jedynie przystawką przed daniem głównym. Dziś bierzemy na ruszt kilka nowych tematów, które wpadły mi do głowy przy okazji początku rozgrywek. A co to będzie dokładnie? Tego dowiecie się poniżej! Jedziemy!
DURANT VS WESTBROOK – NOWI WROGOWIE CZY STARZY PRZYJACIELE?
Historia NBA zna wiele wspaniałych rywalizacji zawodników, które dodatkowo rozgrzewały publiczność. Wraz z przejściem Kevina Duranta do Golden State Warriors los dostarczył nam kolejnej z nich. Chyba nie ma bowiem fana koszykówki, który dziś obojętnie przeszedłby obok spotkania Thunder-Warriors.
Przypomnę tylko, że w maju tego roku Thunder z duetem Durant-Westbrook prowadzili z ekipą Steve’a Kerra 3:1 w finale Zachodu, by i tak ulec na koniec w 7 meczach. Kilka tygodni później świat obiegła wiadomość, że Kevin opuszcza swój macierzysty klub i podpisuje kontrakt z Wojownikami.
Znając Russela na pewno nie tryskał humorem z tego faktu, a w pewnym sensie mógł poczuć się zdradzony przez swego dotychczasowego kompana.
Na parkiecie nie ma przyjaciół – a szczególnie wśród rywali. Pamiętacie jak Kevin Garnett ostentacyjnie zlekceważył Raya Allena, kiedy ten dołączył do obozu Heat kilka lat temu? Uważam, że Westbrook ma podobny charakter i rywalizacja na linii Thunder – GSW nabiera dodatkowych rumieńców.
Westbrook jednak w całym tym zamieszaniu także sporo zyskał. Po pierwsze Thunder to dziś jego drużyna, a zatem wzrosła jego rola w zespole. ( presja jednak jest też o wiele większa ). Nowy kontrakt z pewnością też ułatwił otarcie łez po stracie dawnego kompana. Mimo wszystko jednak, to Thunder z samym Westbrookiem są moim zdaniem słabszym zespołem.
Durant natomiast wzmocnił najgroźniejszego rywala na Zachodzie. Wyszedł z założenia, że jeśli nie możesz kogoś pokonać to dołącz do niego. Zyskał zatem nie tyle co realna szanse na mistrzostwo, bo ekipa z Kalifornii i bez niego byłaby faworytem numer jeden w swej Konferencji, ale nowy bodziec do walki. Kevin doznał wielu niepowodzeń, a zmiana barw klubowych wcale nie oznacza dla niego większej presji. Jest Green, Curry, Thompson – zatem odpowiedzialność rozkłada się na większą ilość graczy. Musze przyznać, że zafundował sobie idealne warunki do walki o najwyższe cele.
Ciekaw jestem jaki charakter przybierze ich bezpośrednia rywalizacja. Widzę dwie opcje. Pierwsza to pojedynki pełne wzajemnego szacunku, jak te Magica z Birdem. Po drugiej stronie widzę oczyma wyobraźni chęć udowodnienia za wszelką cenę, który z nas jest lepszy (z osobistym podtekstem) jak niegdyś miało to miejsce w pojedynkach Isiaha Thomasa i Michaela Jordana.
Przyznam się, że gdybym miał wybierać, wolałbym tę drugą opcję. Bo koszykówka to gra dla ludzi z charakterem, a tego anie jednemu, ani drugiemu nie brakuje.
KLĄTWA KARDASHIANEK SPADNIE NA THOMPSONA?
Khloe Kardashian zagięła parol (jakkolwiek to brzmi) na kolejnego gracza NBA. Po tym jak Lamar Odom omal nie wykorkował po przedawkowaniu prochów, a James Harden w zeszłym sezonie wielokrotnie robił z siebie pośmiewisko na boisku, mając u boku wspomnianą Khloe (która w tym samym czasie czuwała w szpitalu przy Odomie), teraz nadszedł czas Tristana Thompsona. Co by nie mówić, ale ta laska nie ma najlepszego wpływu na graczy, a wręcz jestem gotów zaryzykować tezę, że jeśli podkoszowy Cavs będzie chciał podtrzymywać tę znajomość, to czeka go niezły zjazd formy, a to chyba nie najlepiej dla aktualnych mistrzów NBA. Myślę, że starsi koledzy powinni go ostrzec przed tą „czarownicą”. Zresztą inny Pan Kardashian – a mianowicie Kris Humphries, który w szczęśliwym związku z siostrą Khloe – Kim, był całe 72 dni jest kolejnym dobitnym przykładem, że sportowiec chcący osiągnąć cokolwiek w swej dyscyplinie, powinien trzymać się z dala od tej chorej rodziny.
Serio Tristan…
CZASY WIELKOLUDÓW WRACAJĄ?
Wraz z początkiem XXI wieku koszykówka NBA zaczęła odchodzić od stawiania na środkowych. Z jednej strony ciężko się dziwić takiemu trendowi, gdyż ciężko wymienić mi wybitnego centra, który trafił do NBA w latach 2000-2010 i przejdzie do annałów koszykówki (może trochę Dwight Howard). Ewidentnie gra ewoluowała na szybkie granie z niższym składem, czego dobitnym przykładem są Golden State Warriors. Kto jednak wychował się na koszykówce lat 90tych minionego wieku, ten z łezką w oku wspomina nazwiska Olajuwan, Ewing, Robinson, O’Neal, Mutombo, Mourning, Longley… A nie – Longley może już nie.
Chciałem ogólnie Wam pokazać, że po 2010 rola wielkich podkoszowych ponownie jednak zaczyna rosnąć, bo coraz więcej takowych pojawia się w drafcie. Nie mam też wątpliwości, że za 5 lat to będzie liga wielkich środkowych (mam tu na myśli ich formę sportowe oczywiście). Owe 10 lat posuchy było spowodowane brakiem uzdolnionego pokolenia na tą pozycję i tak tłumaczyłbym to zjawisko. Zalew ligi graczami z poza Stanów wymusił też trochę konieczność modyfikacji profilu typowej piątki. Nikt mi jednak nie powie, że Yao Ming czy Pau Gasol poradziliby sobie w starciu z Shaqiem czy Ewingiem. (zresztą ta pierwsza opcja została zweryfikowana w rzeczywistości i nie jest to moje „widzimisie”)
Patrząc na to co zrobił Anthony Davis w swym inauguracyjnym meczu tego sezonu, dalej widząc jak fajnie na boisku prezentuje się Karl Anthony Towns, oglądając zdrowego Joela Embiida czy będąc świadkiem ewidentnego rozwoju Willie Couley Steina wiem, że moja teza jest właściwa. Dla niedowiarków mogę jeszcze podać nazwiska Mylesa Turnera z Pacers, Rudy Goberta z Jazz czy też mającego ogromny potencjał defensywny Andre Drummnonda.
Faktem jest, że kluby powracają do zamysłu, żeby pod koszem mieć liczącego się gracza. Nie mam tu na myśli ogórów pokroju Mozgova, Boguta, którzy są raczej przysłowiową paprotką w zespole i ciężko posądzać ich o odgrywanie znaczącej roli. Wyobrażacie sobie Davida Robinsona czy Hakeema, aby w swych zespołach pełnili role „rim protectorów” i czasem tylko rzucali do kosza? Odpowiedź brzmi: NIE! Bo to byli liderzy, a nie wspomniane ogóry.
Ogromnie ciekaw jestem jak dalej rozwiną się talenty wspomnianych chłopaków. Trzeba przyznać, że materiał ludzki jest niesamowity. Większość z nich odmieni tę grę w najbliższym czasie, a my będziemy tego świadkami.
Mnie najbardziej cieszy natomiast fakt, że będzie to swoisty powrót do korzeni, ale tę radość zrozumieją tylko wariaci jak ja, którzy wychowali się na baskecie z lat 90tych!!!
Napiszcie w komentarzach, który ze środkowych Waszym zdaniem będzie największym kocurem w całej NBA!!!
No i oczywiście czekam na Wasz opinie w pozostałych kwestiach :)
> Nie mam tu na myśli ogórów pokroju Mozgova, Boguta, którzy są raczej przysłowiową paprotką w zespole
WTF ? jak się jest niedzielnym kibicem oceniającym zawodników po twarzy i statystykach to taki Bogut może się wydawać ogórem. Jednak to wietny zawodnik, doskonały obrońca, świetny przegląd pola, niezly post i zastawianie deski. Kluczowy zawodnik i myślę, że GSW wygrałoby finały 2016 gdyby grał. Podobnie ma się sprawa z wyśmianym przez pana Longleyem, który również był strategiczną postacią w grze Bulls.
Chodzilo raczej o to, ze Bogut nie jest wybitnie ofensywnym graczem takim jakim byl Shaq, Ewing czy Olajuwan
O widzę że będzie niezły shitstorm o przereklamowanego (acz z pewnością przydatnego) Boguta, jeżeli nawiązywać do Graczy jak Olajuwon czy Robinson to najbardziej mi się KAT podoba.
AD chociaż nie uważam, że to tacy sami środkowi jak kiedyś bo są niesamowicie szybcy. No jest Kuzyn, który wygląda jak drugi Diesel ale czy da rade ?
Lata 2000 – 2010 – Ben Wallace. Z młodych KAT i Embiid, który ma sufit naprawdę wysoko. Ze starych pamiętam pojedynki Mutombo z Jordanem. Jako fan Jazz pilnie obserwuje rozwój Goberta i idzie to w dobrą stronę.
W latach 98 – 2010 do ligi wysocy wchodzili głównie dlatego, że są wysocy, silni i atletyczni. Brakowało im tego, czego nie brakuje obecnym wysokim ( takim jak KAT The Brew, może Embild – chociaż jego meczu jeszcze nie widziałem) – czyli umiejętności technicznych. Obaj Gasolowie dlatego są tacy, dobrzy bo po za centymetrami mają odpowiednią technikę niestety brakuje im atletyzmu by móc konkurować z zawodnikami z lat 80 – 90.
Taka ciekawostka – Gortat przed wyborem był na kampie z przeciwnikiem, który regurlanie ogrywał go w gierkach 1 na 1, głównie dzięki swojej atletyce. Wybrali jednak Gortata, bo masy i siłę mógł jeszcze zrobić, techniki już nie.