On znowu to zrobił! Damian Lillard trafił ważne rzuty na dogrywkę oraz na zwycięstwo w szalonym meczu z Denver Nuggets i od samego początku sezonu pokazuje, że on również będzie miał ochotę na walkę o statuetkę MVP. John Henson został pierwszym graczem tego sezonu z game-winnerem równo z syreną, Cleveland Cavaliers, Chicago Bulls, San Antonio Spurs i Atlanta Hawks wciąż są niepokonani, a Minnesota Timberwolves, Philadelphia 76ers, New Orleans Pelicans i Orlando Magic nie potrafili znaleźć wczoraj swojego pierwszego zwycięstwa.
Philadelphia 76ers 72-104 Atlanta Hawks
O ile w pierwszym spotkaniu przeciwko Oklahomie City Thunder zawodnicy Philadelphii 76ers nie mieli żadnych powodów do wstydu, tak o tym wcześnie rozgrywanym sobotnim spotkaniu (godzina 12:30 czasu lokalnego) będą chcieli prawdopodobnie jak najszybciej zapomnieć. Nawet przy fatalnym występie Dwighta Howarda, którego momentami ośmieszał Joel Embiid, zawodnicy Jastrzębi nie mieli żadnych problemów z odjechaniem Sixers już w drugiej kwarcie, po której prowadzili 14 punktami. W kolejnej odsłonie gospodarze próbowali jeszcze gonić, natomiast Hawks dobrze się bronili i na początku czwartej kwarty głównie dzięki Paulowi Millsapowi udało im się powiększyć swoją przewagę do 22 oczek. Zawodnicy ławki rezerwowej Atlanty zdobyli w całym spotkaniu aż 51 punktów, czyli o tylko 2 mniej niż gracze pierwszej piątki.
76ers (0-2): Embiid 14 (5/9 FG), Rodriguez 14 (7/13 FG, 5ast, 4zb, 4 TO), Holmes 10 (6zb)
Hawks (2-0): Millsap 17 (4zb, 4ast), Korver 15 (6/8 FG), Muscala 14 (7/8 FG, 5zb), Schroeder 11 (11ast)
Charlotte Hornets 98-104 Boston Celtics
Siedzący na końcu ławki rezerwowych Szerszeni Michael Jordan miał nadzieję na radosne zbijanie piątek po meczu, ale niestety jego podopiecznym nieco zabrakło do pokonania Celtów. To „nieco” można określić jako fantastyczny występ Avery’ego Bradleya, który trafił career-high 8 rzutów za trzy punkty (z 11 prób) i w czwartej kwarcie wydatnie pomógł zespołowi na wygranie spotkania. Brad Stevens grał Bradleyem całą czwartą kwartę, w której jego obwodowy był 5/7 z gry (3/3 za trzy punkty), a cały zespół Bostonu trafiał 75% swoich rzutów. Z prowadzenia Hornets w trzeciej kwarcie nagle zrobiło się 93-79 dla Bostonu i nie było już powrotu dla gospodarzy spotkania, którzy nie odpowiedzieli Bradleyowi i w całym meczu trafili tylko 9 z 32 swoich rzutów zza łuku (Boston 15/31). Trener Stevens nie był za to zadowolony z 13 strat zespołu, po których Szerszenie zdobyły 13 punktów.
Hornets (2-1): Walker 29 (10/16 FG, 4/8 3PT), Batum 12 (6ast, 4zb), Kaminsky 11 (4zb)
Celtics (2-1): Bradley 31 (11/19 FG, 8/11 3PT, 11zb, 4ast), Thomas 24 (7ast), Horford 14 (4zb), Crowder 9 (9zb, 4ast, 3blk)
New York Knicks 111-104 Memphis Grizzlies
„Super-drużyna” New York Knicks bardzo słabo rozpoczęła rozgrywki i nie chodzi tu tyle o rezultat ich potyczki z Cavaliers, ile o styl w jakim z nimi przegrali. Pierwszy mecz w Madison Square Garden w tym sezonie miał już zdecydowanie inny przebieg. Praktycznie każdy z zawodników pierwszej piątki Knicks pokazał się w trakcie spotkania z całkiem dobrej strony i od samego początku meczu gospodarze objęli dość pewne prowadzenie, które w drugiej kwarcie wynosiło już 18 punktów. Grizzlies zaliczyli za to dość wolny start, jednak mając w pamięci fakt, że w pierwszym meczu z Minnesotą zaczęli od wyniku 3-20, nie spoczęli na laurach i gonili Knicks. W czwartej kwarcie zbliżyli się do nowojorczyków na różnicę zaledwie 2 punktów, ale akcja 2+1 Carmelo Anthony’ego rozpoczęła run 12-0 Knicks, po którym Memphis nie udało się już otrząsnąć. W składzie Memphis po raz kolejny zabrakło Tony’ego Allena i Chandlera Parsonsa (kontuzje kolana).
Knicks (1-1): Porzingis 21 (7/11 FG, 5zb), Anthony 20 (6zb, 5ast), Lee 16, Rose 13 (4zb), Noah 6 (10zb, 7ast)
Grizzlies (1-1): Gasol 20 (6zb), Ennis 16 (5/7 FG, 4zb), Martin 13 (5/9 FG), Randolph 13 (9zb), Conley 11 (5zb, 5ast)
Cleveland Cavaliers 105-99 Orlando Magic
Nieradzący sobie zarówno w preseason, jak i na początku seoznu Orlando Magic przyjechali wczoraj do domu mistrzów NBA i niewiele wskazywało na to, że będą w stanie powalczyć o zwycięstwo. Tym bardziej, że w pierwszej połowie LeBron James urządził sobie małe 'show’ z dwoma świetnymi wsadami i akcją 3+1, a w trzeciej kwarcie zawodnicy z Cleveland wypracowali sobie aż 22-punktowe prowadzenie. Od tamtego czasu jednak Kawaleria zdecydowanie osiadła na laurach (o co słuszne pretensje po meczu miał trener Tyronn Lue) i pozwoliła Magikom na złapanie kontaktu. Podopieczni Franka Vogela krok po kroku zbliżali się do Cavaliers, aż na 4 minuty przed końcem nagle okazało się, że tracą do gospodarzy już tylko 3 punkty. W czwartej kwarcie inicjatywę po stronie Cavs wziął jednak J.R. Smith, który zdobył w niej 11 punktów, a jego trójka z rogu w ostatniej minucie przy 3-punktowym prowadzeniu Cleveland praktycznie zakończyła nadzieje gości na dobry rezultat.
Cavaliers (3-0): James 23 (9ast, 6zb), Irving 20 (4zb), Love 19 (6/17 FG, 5zb), Smith 16 (5zb)
Magic (0-3): Fournier 22 (9/16 FG, 5ast), Ibaka 19 (7zb), Hezonja 13, Vucević 11 (5/8 FG, 9zb)
Chicago Bulls 118-101 Indiana Pacers
Indiana Pacers jako pierwsza drużyna w tym sezonie poznała wątpliwy smaczek grania 3. spotkania w ciągu 4 dni, a przynajmniej tak wyglądało to w spotkaniu z ich rywalem z dywizji centralnej. Bulls odjechali Pacers w drugiej kwarcie, zdobywając w niej łącznie aż 38 punktów, trafiając 14 z 18 swoich rzutów i szybko powiększając swoją przewagę do 21 punktów. Drugie kwarty to ewenement w wykonaniu Pacers na początku sezonu, bo w trzech meczach łącznie przegrali je różnicą 33 oczek. Defensywa Indiany spała, tymczasem ławkowicze Chicago – z Dougiem McDermottem na czele – nie marnowali swoich okazji. W punktach z kontrataku w całym meczu Bulls wygrali aż 19-0. Byki nie nacisnęły na hamulec aż do garbage time i w pewnym momencie czwartej kwarty prowadziły już 29 punktami.
Bulls (2-0): McDermott 23 (9/14 FG, 4zb), Butler 16 (6/9, 5zb), Wade 14 (4/7 FG, 5zb), Gibson 12 (8zb), Lopez 12 (5/7 FG, 6zb)
Pacers (1-2): George 20 (8/12 FG, 4/3 3PT), Turner 20 (8/12 FG, 4zb, 3blk), J. Young 11, Robinson 11
San Antonio Spurs 98-79 New Orleans Pelicans
W historycznym, bo pierwszym od 20 lat meczu otwarcia sezonu we własnej hali bez Tima Duncana San Antonio Spurs stanęli naprzeciwko zmęczonym po potyczce z Warriors New Orleans Pelicans Anthony’ego Davisa. Przed meczem Gregg Popovich zdecydował się dać wolne Tony’emu Parkerowi i Manu Ginobiliemu, natomiast nie miało to wczoraj większego znaczenia. Pelikany grały bez energii, zdecydowanie spuścił z tonu Anthony Davis (dobrą robotę w obronie wykonał LaMarcus Aldridge) i w efekcie od początku meczu Spurs prowadzeni przez Patty’ego Millsa kontrolowali jego przebieg. To właśnie jego trójka pod koniec pierwszej połowy dała im 10 punktów przewagi, a po przerwie tylko powiększali swoje prowadzenie, które w pewnym momencie osiągnęło nawet 27 punktów.
Spurs (3-0): Leonard 20 (4zb), Mills 18 (5ast), Aldridge 12 (4/13 FG, 5zb)
Pelicans (0-3): Davis 18 (5zb, 3blk), Moore 18 (8/13 FG)
Milwaukee Bucks 110-108 Brooklyn Nets
Kto by się spodziewał, że po trzecim meczu sezonu będziemy mówić o Brooklyn Nets jako o drużynie, która w każdym z tych spotkań miała swoje szanse na zwycięstwo. W poprzednim ją wykorzystali, a we wczorajszej potyczce z Milwaukee do samego końca byli w grze. Bucks bardzo dużo zawdzięczają drugoroczniakowi Rashadowi Vaughnowi, który nie dość, że zdobył career-high 22 punkty, trafiając 6 rzutów za trzy punkty, to 3 takie próby trafił w ostatniej odsłonie spotkania, trzymając swój zespół w meczu. Najlepszy strzelec Nets w tym meczu Bogdan Bogdanović (Brook Lopez nie grał w meczu back-to-back) na 11 sekund przed końcem rzutem za trzy wyrównał stan rywalizacji, jednak to do Kozłów należało ostatnie słowo. Jabari Parker przestrzelił rzut spod kosza, ale we właściwym miejscu we właściwym czasie znalazł się John Henson, który równo z syreną dobił piłkę do kosza i dał Bucks pierwsze zwycięstwo w sezonie. W składzie Milwaukee debiut zaliczył Tony Snell, który od razu wyszedł w pierwszej piątce.
Bucks (1-1): Vaughn 22 (6/12 3PT), Antetokounmpo 21 (10/18 FG, 11zb), Parker 14 (8zb, 4ast), Dellavedova 14 (9ast)
Nets (1-2): Bogdanović 26 (9/15 FG, 8zb), Kilpatrick 15 (5/9 FG), Booker 14 (14zb), Scola 14 (5/5 FG, 8zb), Lin 12 (4/16 FG, 10ast)
Denver Nuggets 113-115 Portland Trail Blazers
To była niezapomniana noc w Pepsi Center. Na 9 minut przed końcem czwartej kwarty na hali w Denver zgasło światło i na 28 minut uniemożliwiło rozgrywanie meczu. Chwilę wcześniej w trzeciej kwarcie, przegrywający 11 punktami Nuggets zrobili niesamowity run 17-0, przejęli kontrolę nad meczem i do samej końcówki utrzymywali minimalną przewagę. W ostatniej minucie spotkania Damian Lillard trafił ważną trójkę, Wilson Chandler spudłował dwa rzuty wolne, które prawdopodobnie dałyby jego zespołowi zwycięstwo i dzięki temu Portland dostało jeszcze szansę na remis bądź zwycięstwo. Do dogrywki doprowadził nie kto inny jak Lillard, a w dodatkowym czasie gry błyszczał jego back-courtowy partner C.J. McCollum – zdobywca 7 punktów w samym overtime. Ostatnie słowo należało jednak do najlepszego zawodnik Trail Blazers. Lillard przed ostatnią akcją meczu nie wziął przerwy na żądanie, widząc trzech wysokich Nuggets na boisku, po czym bezlitośnie to wykorzystał ogrywając Kennetha Farieda i trafiając floater na 0.3 sekundy przed końcem. Ten szalony mecz trwał łącznie aż 3 godziny i 18 minut.
Nuggets (1-1): Jokić 23 (17zb, 4stl), Mudiay 21 (7zb, 4ast), Gallinari 17 (4/16 FG, 5zb), Barton 16 (6zb)
Trail Blazers (2-1): Lillard 37 (15/27 FG, 7ast, 5zb, 5 TO), C.J. McCollum 23 (10zb), Plumlee 13 (5ast)
Sacramento Kings 106-103 Minnesota Timberwolves
Minnesota Timberwolves Toma Thibodeau nie wystartowali tak jak sobie to zaplanowali, tym bardziej patrząc na to, jak ułożyły się ich oba spotkania. W obu rozpoczęli piorunująco (ostatniej nocy prowadzili w drugiej kwarcie już 18 punktami), natomiast potem coś zaczęło szwankować. Należy tutaj zrobić także ukłon w stronę nowych-Joergerowskich Sacramento Kings, którzy nie położyli się na tarczy, a po prostu zaczęli walczyć w drugiej połowie. W trzeciej kwarcie zdobyli 17 kolejnych punktów obejmując prowadzenie, zatrzymali Timberwolves na zaledwie 12 punktach (sami zdobyli w całej kwarcie aż 32) i 3/12 z gry i w czwartą kwartę wchodzili zarówno z prowadzeniem, jak i dużą pewnością siebie. W samej końcówce nie mogli liczyć na wsparcie DeMarcusa Cousinsa, który z szóstym faulem musiał zejść z boiska. Wtedy Karl-Anthony Towns zmniejszył prowadzenie Kings do dwóch oczek, ale Andrew Wiggins nie trafił rzutu na dogrywkę i rzuty wolne Matta Barnesa ustaliły wynik spotkania.
Kings (2-1): Cousins 29 (9/16 FG, 7zb, 4ast), Gay 28 (11/20, 5zb), McLemore 13, Barnes 12 (9ast, 5zb)
Timberwolves (0-2): Wiggins 29 (10/19 FG), LaVine 21 (5zb), Towns 15 (6zb, 5ast), Dieng 14 (13zb)
Knicks grali bardzo przyjemną dla oka koszykówkę. Bradley show :)
Lillard też jest cyborgiem, obstawiłem go jako kandydata do MVP
Całkiem możliwe z tym Lillardem. Spurs zagrali sobie taki przyzwoity trening ;-)
Davisa dziś zatrzymali ;)
Naprawdę Nets mi się podobają świetnie rozciągali grę i grali z pomysłem tylko Lin bez Brook’a jakiś taki zagubiony😉
Stawiałem na nich w tym meczu, szkoda.
Rown
Oglądałem mecz 'new yorków’ i zastanawiam się za co Conley 'All Star 0 times’ dostał te 150 baniek. Popałętał się trochę po boisku, rzucił kilka pktów, a z całego meczu zapamiętałem tylko jego jedna akcję.
Po 1 meczu przekreślać gracza? Coraz ciekawiej:).
Czemu Miśki przedłużyły? Głównie ze względu na Gasola i brak alternatyw. Gasol i Conley to typowe 2+2=5. Ci goście się świetnie uzupełniają i tyle. Czy zasługuje na ten kontrakt? Oczywiście, że nie, czy Grizzlies mogli podjąć inną decyzję? Tym bardziej nie.
Pewnie masz rację :-).
Anyway. Jak tak będzie grał w kolejnych meczach to będzie najbardziej przepłaconym zawodnikiem ever. Jego 150 baniek zrobiło na mnie wrażenie(najwyższy kontrakt NBA), więc będę mu się przyglądał w tym sezonie :-). Zobaczymy.
Oglądałem Byki, którym kibicuję i zaczyna mi się to podobać. Rondo ma jednak wysokie IQ taktyczne i widać, że już rozumie jaka jest jego rola w koncepcji Hoiberga. Nie unika szybkiego grania piłką, penetracji, ale z szukaniem wolnych graczy do rzutu. Plus reszta graczy rozumie ruch bez piłki i zaczyna to bardzo dobrze wyglądać {efektywnie+efektownie}, tym bardziej, że doświadczenie Rondo+Wade a także umiejętności Butlera, Gibsona w defensywie również zaczynają dawać pozytywny obraz. Do tego Byki mają naprawdę mocną rotację.
Jeszcze co do Hornets. Niestety w drugim już meczu Batum gra bardzo, bardzo przeciętnie, jeśli nie słabo. Facet podpisał taki kontrakt i coraz bardziej wygląda na to, że to był błąd. Źle to wróży Hornets.