Washington Wizards 111-105 Indiana Pacers
Gospodarze grali w drugiej połowie bez Bradleya Beala (kontuzja kostki), ale prowadzeni przez Johna Walla (jedna asysta od triple-double) zdołali wywalczyć wygraną. Rozgrywający Wizards zdobył 23 ze swoich 36 punktów w drugiej połowie, w tym 12 kolejnych pod koniec trzeciej kwarty, dzięki którym stołeczni mogli wyjść na 11-punktowe prowadzenie. Paul George (autor 34 oczek) i goście jednak nie ustępowali i doprowadzili do zaciętej końcówki, ale nie potrafili się zbliżyć na mniej niż 2 punkty. Wizards w ostatnich 11 meczach zaliczyli bilans 8-3 i wygrali siedem kolejnych spotkań na własnym parkiecie. Indiana od czasu swojej ostatniej wygranej nad Czarodziejami (19. grudnia) przegrała cztery kolejne mecze.
Wizards (15-16): Wall 36 (11 zb, 9 ast), Porter 22, Gortat 13 (16 zb, 4 ast), Beal 12, Morris 10 (7 zb)
Pacers (15-18): George 34 (4 ast), Teague 19 (11 ast), Turner 15 (8 zb, 3 blk, 4 TO), Miles 15
Orlando Magic 101-120 Charlotte Hornets
Nicolas Batum miał prawie triple-double po trzech kwartach i nie musiał grać w czwartej, bowiem jego Szerszenie nie miały żadnych problemów z pokonaniem Magic na drodze do swojego czwartego zwycięstwa w pięciu ostatnich meczach. On i Kemba Walker wypunktowali startujący backcourt Orlando 41-18, a Hornets odjechali rywalom w trzeciej kwarcie, wygrywając ją 35-13 i powiększając wówczas różnicę do niemal 30 punktów. Magikom pomimo niezłej pierwszej połowy (59% skuteczności z gry) nie udało się wygrać trzeciego kolejnego meczu. Goście w całym spotkaniu trafiali 55% swoich rzutów, w tym 10 z 24 za trzy punkty.
Magic (15-19): Vucević 21 (10/13 FG, 6 zb, 4 ast, 3 stl), Ibaka 20 (7 zb)
Hornets (18-14): Walker 21 (5 ast), Batum 20 (9 zb, 8 ast), Lamb 14 (4 zb), Sessions 13, Kidd-Gilchrist 12 (6 zb, 4 ast)
Atlanta Hawks 102-98 New York Knicks /OT
Knicks stracili Carmelo Anthony’ego w drugiej kwarcie, kiedy to uderzył on łokciem Thabo Sefoloshę, jednak Jastrzębie potrzebowały dogrywki, by uporać się z nowojorczykami. W ostatnich sekundach dodatkowego czasu gry trzy rzuty wolne na doprowadzenie do remisu miał Kristaps Porzingis, natomiast nie trafił jednego z pierwszych dwóch i trzeci musiał już pudłować umyślnie, natomiast nic to nie dało gościom. Zarówno Knicks, jak i Hawks mieli szansę zakończyć spotkanie po 48 minutach, ale swoich rzutów w końcówce nie trafił zarówno Derrick Rose, jak i Dennis Schroeder. Jastrzębie przerwały trzymeczową serię porażek w Philips Arena.
Hawks (16-16): Schroeder 27 (5 ast), Howard 16 (22 zb), Korver 13 (5 zb), Millsap 12 (7 zb, 6 ast), Sefolosha 11 (6 zb)
Knicks (16-15): Rose 26 (9/28 FG, 7 zb, 6 ast), Porzingis 24 (8 zb, 3 blk, 5 TO), Noah 14 (16 zb), Holiday 14 (4 ast)
Detroit Pistons 94-119 Milwaukee Bucks
Milwaukee zdobyło 58 punktów w pomalowanym, trafili 50% swoich rzutów zza łuku, mieli 36 asyst na 48 trafionych rzutach i bez problemu przeszli się po Detroit w The Palace. Kozły prowadziły 11 punktami w pierwszej połowie, jednak prawdziwie dominować zaczęli dopiero w trzeciej kwarcie, w której powiększyli różnicę do 25 oczek i do końca spotkania nie oddali już prowadzenia. Pistons przegrali szósty z siedmiu ostatnich meczów, wygrywając tylko spotkanie z pozbawionymi LeBrona Jamesa Cleveland Cavaliers. W trzech z czterech kwart Bucks trafiali ze skutecznością powyżej 60% z gry, a w drugiej kwarcie, gdzie im się to nie udało (45.5%) i tak zdobyli 31 punktów.
Pistons (15-19): Harris 23 (12 zb), Drummond 16 (9 zb), Jackson 14 (6 ast)
Bucks (15-15): Parker 31 (9 zb, 7 ast), Antetokounmpo 23 (8 ast, 5 zb), Monroe 14 (6 ast, 5 zb), Snell 11 (6 zb)
Chicago Bulls 101-99 Brooklyn Nets
Na pięć minut przed końcem spotkania Jimmy Butler skręcił kostkę i nie wiadomo było, czy w ogóle wyjdzie jeszcze na parkiet. W ostatnich 2 i pół minutach lider Chicago zdobył dziewięć punktów (niwelując 7-punktowe prowadzenie Nets), w tym najważniejsze dwa równo z końcową syreną i z season-high 40 punktami wygrał ten mecz dla Byków. Wziął sprawy w swoje ręce, bowiem nie mógł nawet liczyć na pomoc specjalisty od „zamykania” spotkań Dwyane’a Wade’a, który siedział wtedy w szatni z migreną. Brook Lopez trafił najlepsze w karierze 5 trójek (4/5 w pierwszej połowie), ale jego zespół po raz 12. z rzędu przegrał na wyjeździe.
Bulls (16-16): Butler 40 (11 zb, 4 ast, 4 stl), Wade 16 (4 zb), Lopez 12 (5 zb)
Nets (8-23): Lopez 33 (4 ast), Kilpatrick 18 (6 ast), Foye 11 (5 zb)
New Orleans Pelicans 102-98 Los Angeles Clippers
Chris Paul powrócił do gry po trzymeczowej absencji, jednak jego 30 minut gry nie uchroniło Clippers od czwartej kolejnej porażki. Goście utrzymywali się w meczu na jego finiszu, natomiast trójka Marreese’a Speightsa nie wpadła do kosza i Pelicans mogli cieszyć się z kolejnej wygranej. Defensywa gospodarzy zatrzymała Clippers na 38.5% z gry oraz 29.7% za trzy punkty. Z Davisem jako centrem Pels przegrali walkę na tablicach aż 50-70, ale popełnili tylko 7 strat. W końcówce drugiej kwarty z boiska został wyrzucony Alvin Gentry i przez resztę spotkania pieczę nad drużyną sprawował jego asystent Darren Erman.
Pelicans (13-21): Davis 20 (5 zb), Hield 17 (6 zb), Galloway 12 (4 zb), Evans 12 (5 zb, 5 ast), Holiday 11 (9 ast, 4 zb)
Clippers (22-12): Rivers 22 (4 zb), Paul 21 (8 zb, 6 ast), Jordan 13 (25 zb, 4 TO), Speights 11 (4 zb)
San Antonio Spurs 119-98 Phoenix Suns
Grając bez swojego najlepszego zawodnika – Kawhi’a Leonarda zatrzymał wirus żołądkowy – Spurs musieli odrabiać 10-punktową stratę, ale w czwartej kwarcie wypunktowali gości z Arizony 30-16, wymuszając w tym czasie siedem strat i po raz szósty z rzędu wygrali w AT&T Center. Łącznie Ostrogi zatrzymały Suns na 34 punktach w drugiej połowie po tym, jak w pierwszej dali sobie rzucić aż 64 (34 z pomalowanego). W ofensywie zaczął za to pracować LaMarcus Aldridge, który po trafieniu tylko 3 rzutów z gry w pierwszych 19 minutach zakończył spotkanie z 27 oczkami, trafiając 10 z 12 rzutów z gry. Phoenix nie potrafi wygrać w San Antonio od lutego 2013 roku.
Spurs (26-6): Aldridge 27 (8 zb), Parker 20, Gasol 16 (10 zb), Ginobili 12 (5 zb), Green 11 (4 stl)
Suns (9-23): Warren 23 (6 zb), Knight 14 (5 ast), Chriss 13, Bledsoe 13
Denver Nuggets 105-103 Minnesota Timberwolves
Danilo Gallinari trafił dający prowadzenie rzut na 27 sekund przed końcem meczu, a Wilson Chandler zablokował próbę lay-upu Andrew Wigginsa, co przypieczętowało zwycięstwo Nuggets. Gospodarze prowadzili 10 punktami w połowie czwartej kwarty, ale podopieczni Toma Thibodeau nie ustąpili i wrócili do spotkania. Wilkom nie pomogło pierwsze w karierze triple-double podwajanego przez większość spotkania Karl-Anthony’ego Townsa, który w czwartej kwarcie zdobył 11 ze swoich 15 punktów. To już 10. przegrany przez Timberwolves mecz, w którym prowadzili dwucyfrową liczbą punktów.
Nuggets (14-18): Gallinari 18 (5 zb), Chandler 17 (7 zb), Harris 17 (4 zb), Jokić 16 (11 ast, 8 zb), Mudiay 11 (5 ast)
Timberwolves (10-22): Wiggins 25 (5 zb), Dieng 20 (8 zb), Rubio 18 (8 zb, 7 ast, 4 stl), LaVine 17 (5 ast), Towns 15 (11 zb, 10 ast)
Portland Trail Blazers 102-89 Sacramento Kings
Portland w drugim kolejnym meczu (ponownie bez Damiana Lillarda) pokazało się z bardzo dobrej strony w defensywie i przerwało nareszcie najdłuższą w tym sezonie sześciomeczową serię porażek. Blazers bardzo dobrze rozpoczęli spotkanie, kontrolując je od samego początku i w drugiej połowie prowadzili już 20 punktami. Sacramento zbyt późno zaczęło odrabiać straty, zmniejszając prowadzenie gospodarzy do 9 oczek na 2 minuty przed końcem meczu i nie przedłużyło swojej czteromeczowej serii zwycięstw. Była to także ich ósma z rzędu porażka w Portland.
Trail Blazers (14-20): McCollum 20 (7 ast), Leonard 16 (5 zb), Crabbe 13, Harkless 12 (4 zb), Plumlee 12 (14 zb), Turner 11 (6 zb, 4 ast, 5 TO)
Kings (14-18): Cousins 28 (8 zb, 6 ast), Temple 14, Barnes 13 (5 zb)
Golden State Warriors 121-111 Toronto Raptors
Gospodarze nie patyczkowali się i zaliczyli piorunującą pierwszą kwartę, budując w niej już 25-punktowe prowadzenie, jednak o zwycięstwo musieli się starać także w dalszej części meczu. Toronto walczyło do samego końca, zmniejszając w pewnym momencie czwartej kwarty prowadzenie Warriors do 5 punktów, ale w kluczowych momentach swoje rzuty trafiali Stephen Curry, Klay Thompson i Kevin Durant, a Raptors przerwali swoją najdłuższą w historii 7-meczową serię wygranych na wyjeździe. DeMar DeRozan z 29 punktami wyprzedził Chrisa Bosha i jest już najlepszym strzelcem w historii organizacji z Toronto.
Warriors (28-5): Curry 28 (7 ast, 7 zb), Durant 22 (17 zb, 7 ast, 5 blk, 6 TO), Thompson 21 (6 zb), Green 14 (10 ast, 6 zb)
Raptors (22-9): DeRozan 29 (6 ast, 5 zb), Lowry 27 (11 ast, 6 zb), Ross 24 (7 zb), Carroll 13 (7 zb)
Warriors są mistrzami w budowaniu dużej przewagi na początku meczu, żeby później podnosić sobie ciśnienie i walczyć o zwycięstwo pod koniec meczów. Stało się to ich znakiem rozpoznawczym.
Problemy z koncentracją lub zbyt duża pewność siebie i nonszalancja – nic innego nie przychodzi mi do głowy. Z Cavs też byli +14 by ostatecznie przegrać.
Faktem jest, że potrafią tez szybko wracać na bezpieczną przewagę, z +5 na +17 w 2 minuty, ale to się staje niebezpieczne. Wydaje mi się, że dobrze wiedzą, iz takich rzeczy sie nei robi i raczej nie wynika to z nonszalancji, na którą po ostatnich finałach nie mogą sobie pozwolić.
Marek, zauważ, że GSW zaliczają bardzo dużo strat, co jest ewidentną oznaką nonszalancji właśnie. To, że potrafią szybko wracać na bezpieczną przewagę to wynik potencjału i talentu, którego mają najwięcej w lidze.
Masz rację – to jest niebezpieczne i może im odebrać ewentualny tytuł.
Nie wiem czy nonszalancji, spierałbym się, że raczej taktyki zespołu, szybkie podania, każdy ma piłkę w rekach w czasie akcji, ten kto na czystej ten oddaje rzut. Fakt, sa na 22 miejscu pod wzgledem strat, 15, ale na 1 w asystach 31. Może szybka gra, wymaga dużej liczby strat, patrz na OKC i HOU, 16 strat w meczu.
„Jak nie masz nic ciekawego do powiedzenia, to lepiej przemilczeć”
Fajnie. Wyżaliłeś się, teraz już Pana żegnamy.
PS. możecie coś chłopaki z takimi trolami zrobić ??
Komentarz usunięty.
Jeżeli Durant będzie dalej się rozwijał w obronie, to zapewne pod koniec sezonu będzie machiną nie do powstrzymania. Mamy w GSW nowych zawodników, stara gwardia też musi się dostosować do nowego sposobu gry, jak to zatrybi i wejdzie w rutynę, to w pewnym momencie wejdzie na taki poziom, że będą długo jechać z 0 po stronie porażek. Śmiało można powiedzieć, że Durant prze na seryjne zdobywanie mistrzostw bez półśrodków i wchodzimy w erę zepchnięcia L. Jamesa w cień. Uważam że Kerr ma ambicję, by zepchnąć Jordana z fotela ikony NBA i umieścić tam Duranta.
Chyba za wcześnie na wieszczenie masowych mistrzostw dla GSW i Duranta. Kibice NBA też wcale nie są po stronie Warriors, nie są oni odbierani pozytywnie tak jak np. Bulls swego czasu, nie mówcie mi że to nie ma znaczenia.
POP — przesadzasz z tym hejtem w stronę GSW, oczywiście, jest masa dzieciaków, tak i w Polsce jak i na całym świecie, ale większość kibiców nie jedzie po GSW, bo taka jest moda itp. Przeciez ich się przyjemnie ogląda i chyba o to chodzi w tym sporcie, a jeśli sie mylę, to polecam jaranie sie meczami Philly, Magic, Nets, Kings
Marek – modą modą, ale serce dalej każe kibicować swojej ulubionej drużynie. ja jestem typem kibica, który nie idzie za moda, tak jak w piłce nożnej nie cierpię Realu Madryt, Barcelony, Man City, Chelsea etc. Tak w koszykówce nie lubię drużyn typu obecni Warriors, czy Lakers z początku lat 00. Wyjątkiem tutaj jest sympatia do Shaq’a. Poza tym samych Lakers darzyłem nienawiścią. Od zawsze byłem fanem 76ers, Spurs i od kiedy do NBA wszedł Kemba Walker to oglądam też i kibicuję Charlotte. Z zawdników – żaden Durant, żaden Curry czy inny C. Anthony czy L.James nie jest moim ulubieńcem. Tylko właśnie Kemba, KAT, obserwuję też Jabari Parkera oraz G. Antka z Bucks :) Wiem, że za chwile może polac się fala hejtu. Ale – jak napisałem wczesniej – nie idę za modą, nie kibicuję drużynom, na które jest obecnie moda. Pamiętacie 2000/2001 i finał NBA Lakers – 76ers? Oglądałem te finały. Oglądałem osamotnionego Iversona który wprowadził 76ers do finału NBA jak i wszystkie 5 meczy finałów.
To mam na myśli – wolałem oglądać zapierdalającego Iversona, który wypruwał sobie żyły żeby ugrać choć 1 mecz, niż napakowaną griazdami jakąkolwiek drużynę która z łatwością dominuje i rozjeżdża każdego rywala jak walec. Taki ze mnie kibic. Poryty – może, ale tak mi dobrze.
Ani słowa w komentarzach o meczu Alt-NYK, a to był jeden z najlepszych meczy sezonu. Stosunek do NYK po tym meczu, mam zdecydowanie ambiwalentny. Z jednej strony bez Carmelo drużyna pokazała, że głębia składa daje im możliwość dojścia daleko w PO (to że tam będą jest dla mnie w tej chwili pewne). Z drugiej, na 42 sec przed końcem regulaminowego czasu, Kristas wyraźnie kłócił się z Rosem o to kto ma mieć kończyć rzutem, aż musiał ich rozdzielać asystent trenera. Zacząłem zwracać uwagę na chemię. I potem po dobitce Kristasa, Noah normalnie trzymający stronę Rose’a przysiada się do Łotysza, aby mu pogratulować a ten ostentacyjnie się odsuwa. Ogólnie o NYK jest 4 alpha samców (do Melo, Kristasa, Rosa doliczam B.Jennigsa) i tylko dwóch z nich powinno być przyszłością NYK w przyszłym roku. Kristas i Brandon, z całym szacunkiem do dorobku Melo i Rosa, ale oni nic nie osiągnęli jeśli chodzi o sukcesy zespołowe i raczej nie osiągną.
Co do Atlanty, boże to powinna być drużyna Milsapa, on jest all star i każdy powinien go słuchać, a decydują o wszystkim Dennis i Howard. Bez sensu, szkoda tak dobrego teamu(Thabo najlepsza piątka obrońców jak dla mnie). Jeśli Howard i Dennis usunęli by się w cień dając Paulowi przywództwo to by była szansa na finał, ale Millsap jest tzw blue collar worker, nigdy nie będzie kierownikiem, a szkoda, bo powinien, ale nie ma jaj. Myśli, że grając perfekcyjnie, poświęcając się, zdobędzie władze, TAK NIE JEST, trzeba być przebojowym.
Szkoda
Jeśli już wybieramy z grona Anthony, Porzingis, Rose, Jennings, to przyszłością NYK powinni być Anthony i Porzingis.
Pierwszy, mimo okazjonalnych wpadek, zdaje się zmądrzał w ciągu ostatnich lat, drugi jest kandydatem na przyszłego MVP.
Budowanie jakiejkolwiek przyszłości na Brandonie Jenningsie, jest równie błyskotliwe, co poleganie na J.R. Smith. Bardzo podobna mentalność. Jennings w sam raz nadaje się do roli lidera drugiego składu, podobnie zresztą jak J.R, ale niczego więcej nie można od takich zawodników wymagać.
Mogą oczywiście odpalić, bo obydwaj mają talent, ale nie należy się na to nastawiać, a już budowanie przyszłości na zawodniku o takiej mentalności, podchodzi pod proszenie się o kłopoty.
thegodnr12 – jak chcesz wymagać od kristasa osiągnięć jak on jest od 2015 w NBA….. z resztą skoro nie chcesz opierać na kimś takim swojego składu, to ja jako zawodnik nie chciałbym rgać pod twoją trenerką, bo byłbyś do bani trenerem-menadżerem…..