Sezon rozpoczął się ledwie kilka dni temu, a już pojawiło się kilka tematów do dyskusji. Najgłośniejszym są, niestety, urazy zawodników. A dokładniej, coś, co przez wiele osób (w tym przeze mnie) jest określane jako „plaga kontuzji”.
Wysunąłem niedawno tezę, że jest to najtragiczniejszy początek sezonu, jeśli chodzi o zdrowie zawodników. Pojawiły się głosy, że rozgrywki 2014-15 były pod tym względem gorsze. Cóż… Tamten sezon był straszny. Paul George, Joel Embiid oraz Steve Nash byli kontuzjowani jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek. Jabari Parker, Kobe Bryant, Chris Bosh i Kevin Durant wypadli w grudniu (ten ostatni, o ironio, w starciu z Warriors). Znaczące urazy na początku sezonu zanotowali chociażby: człowiek-kontuzja, czyli Derrick Rose, a także Ricky Rubio i Dwyane Wade. A to tylko część nazwisk. Większość kontuzji zdarzyła się jednak już w trakcie sezonu (bardzo dużo w grudniu). Można się spierać, czy gorzej wyglądało to na starcie tych rozgrywek, czy tych 3 lata temu. Gdyby patrzeć na początek przez pryzmat jedynie pierwszych 4-5 dni, to chyba ten sezon nie ma sobie równych. Rozpatrując pierwsze dwa-trzy tygodnie: 2014-15 wypada bardziej boleśnie. I oby tak zostało. Oby ten nie próbował go „pobić”.
Nie o tym jednak chciałem pisać. Nie chodzi tu o porównywanie, kiedy było więcej kontuzji, które były straszniejsze itd. Chciałbym w tym (felietonowym) tekście zwrócić uwagę na sam fakt, że we współczesnej NBA gracze coraz częściej wypadają z gry przez takie czy inne urazy – i to nierzadko na kilkanaście/kilkadziesiąt meczy, a czasem na cały sezon. Co prawda nie mam własnych wspomnień z poprzednich er Ligi Zawodowej – ale z tego, co wiem, w latach 80. czy 90. nie było aż takich problemów z kontuzjami. A koszykówka była wówczas dużo bardziej siłowa i kontaktowa – zatem w teorii powinna generować więcej urazów. A jest zupełnie odwrotnie – teraz mamy więcej kontuzji. Dlaczego?
Pierwszy powód został przeze mnie chwilę temu wymieniony. NBA była o wiele „brudniejszą”, czy może bardziej „twardszą”, Ligą, niż jest obecnie. Gracze byli de facto na to gotowi. Spodziewali się fizycznej gry i byli na nią przygotowani. Obecnie NBA poszła w inną stronę. Kontaktu ma być mniej, dużo łatwiej jest o faul, a niegdysiejsze zwykłe przewinienie jest już dzisiaj „flangrantem”. Nie mówię, że są to zmiany złe. Mam wrażenie, że momentami Liga była wręcz brutalna. Obecne zasady teoretycznie chronią zarówno zdrowie, jak i talent zawodników. Drobni, szybcy gracze obwodowi, którzy nie muszą w dużym stopniu operować swoją siłą, dopiero obecnie odgrywają pierwszoplanowe role w topowych zespołach. Dawniej to niemal jedynie atletyczni, potężni zawodnicy byli w cenie. Oczywiście nie zawsze, ale rozumiecie o co chodzi: mało było w latach 80. czy 90. super gwiazd o warunkach fizycznych np Stephena Curry’ego. Dzisiaj preferencje i wymagane umiejętności się zmieniły. Kiedyś nie trzeba było umieć chociażby rzucać z półdystansu, by być topowym zawodnikiem NBA. Teraz ciężko sobie wyobrazić, by gwiazda Ligi nie miała tej umiejętności.
Zmieniły się zatem przepisy, zaś nowe pokolenie graczy, wychowanych już według nowych zasad, dba już o zupełnie inne rzeczy. Siłownia ustępuje miejsca treningowi rzutowemu. Oczywiście gracze NBA nie rezygnują ze wzmacniania swojej siły – ale nie jest to już obecnie taki priorytet, jak kiedyś. Wspomniane zmiany w zasadach sprawiają, że zawodnicy nie boją się wchodzić pod kosz. I dobrze. Ale jednak koszykówka to nadal sport kontaktowy. A obecnie, gdy ich ciała są nieco inaczej wyrobione, dużo łatwiej o kontuzje. Zwłaszcza przy lądowaniach oraz wszystkim, co związane ze zderzeniami z innymi graczami. Najczęściej ma to miejsce przy wejściach pod kosz lub wyskokach z piłką/po piłkę. Tak było w tym roku z Jeremy’m Linem, Derrickiem Rose’m i, oczywiście, Gordonem Haywardem.
Niektórzy podają jako powód dietę. Obecnie pojawia się w sporcie sporo ograniczeń żywieniowych: chociażby brak glutenu, ziemniaków czy smażonego mięsa. Mamy dzisiaj większą wiedzę o danych produktach i dostrzegamy, które z nich możemy wykluczyć, bo np mają więcej negatywnych skutków niż pozytywnych. Jednak coraz częściej słyszy się zdania, że „gracze kiedyś jadali normalnie i nie mieli problemów z kontuzjami, a obecnie sportowcy wydziwiają i z byle powodu muszą opuszczać spotkania”. Nie jestem dietetykiem, ale nie sposób nie zauważyć, że jest trochę prawdy w powyższym stwierdzeniu. A dokładniej: bardzo restrykcyjna dieta sportowców oraz ich sposób dbania o ciało w mojej ocenie sprawiają, że mogą osiągać lepsze wyniki, ponieważ nie ogranicza ich np tłuszcz, ale za to ich organizm jest de facto dosyć kruchy (w porównaniu chociażby ze sportowcami sprzed 20-30 lat).
Idealnie pasuje mi tu przykład Cristiano Ronaldo (dla niezorientowanych: piłkarza), który z jednej strony bije kolejne rekordy i uchodzi za przykład gracza, który bardzo dba o swoje ciało – ale jednak w finale Euro doznał kontuzji, do której doszło po dosyć niegroźnie wyglądającym zderzeniu (mówię o samym zderzeniu; po reakcji Ronaldo widać było, że jest to groźne). Jego absencja z powodu tego urazu trwała aż 60 dni. Tak, wiem, że ta kontuzja była poważna i wynikała z faktu, że został uderzony kolanem w udo. Ale przynajmniej ja, patrząc na ten uraz, odnoszę wrażenie, że powodem jest to, że organizm Ronaldo to „niemal perfekcyjnie nastawiony zegarek„, dla którego działanie czynników zewnętrznych jest prawie zabójcze. Zresztą, oceńcie sami, czy rzeczywiście samo zderzenie wyglądało aż tak groźnie:
Ostatni (w tym artykule) przypuszczalny powód jest nieco powiązany z pierwszym. NBA w większym stopniu stała się biznesem. Niemal tak samo ważne jak umiejętności koszykarskie stały się zdolności marketingowe. Wielu zawodników skupia się na ogromie innych elementów – kontraktach, reklamach, mediach społecznościowych, et cetera, et cetera. Czasem wręcz zapominają, jak ważna (i jak bardzo wymagająca) jest koszykówka NBA. Jak mocno eksploatuje ich ciało. Nie chcę tu wyjść na kogoś, kto poucza zawodników NBA. Chodzi mi tylko o to, że wg mnie niektórzy gracze mają zbyt wiele spraw pozaboiskowych, które sprawiają, że nie są wystarczająco skupieni na baskecie. Który przecież, z racji treningów, samych meczy oraz długich podróży jest bardzo wymagający pod względem fizycznym. A przemęczenie organizmu sprzyja kontuzjom. Do tego, gdy ciało jest jak wspomniany wyżej „zegarek”, to każda chwila nieuwagi może skutkować kontuzją. Wystarczy źle wylądować po wejściu pod kosz – i nieszczęście gotowe.
Jakie są zatem powody kontuzji? Rozluźnienie graczy, którzy czują się czasami zbyt pewnie, bo przecież według zasad nic im się nie powinno stać? Dieta oraz ćwiczenia, które nie rozwijają aż tak bardzo siły, tylko w większym stopniu szybkość i umiejętności rzutowe? Zbyt duże obciążenie pozaboiskowe graczy? Możliwości jest wiele. To były jedynie moje przypuszczenia. Jedno jest jasne – kontuzje stały się realnym problemem. A powodem nie jest brutalna gra. Zatem coś innego musi być na rzeczy. Kto wie, może coś z tego, co wymieniłem powyżej? Dajcie znać, czy się ze mną zgadzacie, czy wręcz przeciwnie. Chętnie podyskutuję – zapewne wielu z was znajdzie lepsze wytłumaczenia. Może wykażecie jakieś błędy w moim rozumowaniu? Będę wdzięczny – warto codziennie uczyć się czegoś nowego. Ten post ma być zachętą do dyskusji.
Ponownie życzę nam wszystkim, by więcej tak tragicznych kontuzji już się w tych rozgrywkach nie zdarzyło. Miłego sezonu!
Lubisz naszą pracę? Wspieraj nas na Patronite.pl!
Moim zdaniem trzeba przede wszystkim rozróżnić kontuzje przeciążeniowe z tymi mechanicznymi typu złamania jak PG czy Haywarda. Rose był zwyczajnie zbyt szybki, gibki i grał zbyt agresywnie jak na swoje parametry fizyczne.
Czy dieta może mieć wpływ? Moim zdaniem tylko pośredni. Liga jest dużo bardziej dynamiczna niż 20 lat temu, zawodnicy są bardziej smukli, z długimi konczynami, a zawodnicy z dużą masa mięśniową są coraz mniej potrzebni że względu na swoje ograniczenia.
Niestety ale podatność na kontuzje poszczególnych jednostek była jest i będzie zawsze. Pamiętajmy jak z urazami walczył Eric Gordon czy nawet curry. Liczba kontuzji raczej będzie przybywała, a niżeli malała niestety.
Oczywiście nie zawsze, ale rozumiecie o co chodzi: nie było w latach 80. czy 90. super gwiazd o warunkach fizycznych np Stephena Curry’ego (190cm)
hmm Isiah Thomas Bad Boy 185cm, AI 183cm, Earlo Monroe 191cm, Walt Frazier 193cm, Kevin KJ Johnson 185cm, MArk Price 183cm, Tim Hardaway 183cm, KC Jones 185cm, Maurice Mo Cheecks 183m, Bob Cousy 185, Bill Sharman 185, Lenny Wilkens 185, Nate Tiny Archobald 185, John Stockton 185, Jerry The Logo West 188
jeszcze można by łądnie uzupełnić listę mniejszych lub równych Hall of Famerów czy ikon własnych klubów nie licząc zawodników typu Spudd Webb czy Mougsy Bouges
Siłownia ustępuje miejsca treningowi rzutowemu.
Jeśli tak to raczej w szkole średniej czy collegu…wystarczy popatrzeć na obwód łapy zawodniłków czy foto bez koszulki, że to nie są mali zawodnicy (w Europie raczej słabszy trening siłowy)…KD czy Curry czy GIannis byli chudzi wchdząc do ligii, ale trochę mięsa nabrali już, nie każdy był czołgiem jak James…Mike wchodząc do ligii też był tyczką..a kontuzja kolan CP3, kostek Currego czy Khawiego może wynikają z przypadku, urazu-zderzenia czy w ostateczności braku mobility.
Jako ciekawostkę od fizjo słyszałem stwierdzenie, że koszykówka jest uważana za najbardziej kontuzjogenny sport : /
Może dłuższy pobyt niektórych zawodników na uniwerku dałoby czas nabrać więcej siły i odporności, lecz przypadu nie wyeliminuje się….
jak 2012 gdzie Byron Davis, Derrick Rose, Josh Smith, Iman Shumpert, Mo Williams, Amare Stoudemire , Caron Butler, w playoofach Ray Allen chwilowo, Joakim Noah, Jeremy Lin…
Odnośnie warunków Curry’ego – mea culpa. Nie chodziło mi tylko o wzrost, ale także o inne elementy. Chociaż większość przykładów bardzo adekwatnych. Przyznaję, napisałem głupotę.
Niekoniecznie głupotę. Co prawda takich zawodników pod względem warunków trochę było, ale ilu bylo tak agresywnie grających jak Rose, czy tak szybkich i zwinnych jak Curry?
Niestety ale każdy przypadek jest odrębny, obciążenie około 100 spotkań w sezonie + przeloty + treningi + okres przygotowawczy + reprezentacja + zmęczenie psychiczne i mamy efekty.
Stąd też coraz cenniejsi będą zawodnicy, którzy potrafią regularnie rozegrać +80 spotkań w sezonie.
Nie mówię, że siłownia całkowicie znika. Tylko po prostu kiedyś siła miała większe znaczenie. A teraz nawet center musi rzucać chociaż z półdystansu.
Poprawiłem tekst na „mało super gwiazd o warunkach Curry’ego”.
@Kubala nie tyle głupota, co panuje takie przeświadczenie wśród kibiców czy środowiska nba, zwłaszcza byłych graczy którzy z sentymentem opowiadają jakby się nie rozprawili z obecnymi zawodnikami, zapominając, że właśnie z nimi czy większe legendy były 175-190, swoją drogą chyba kiedyś pisałem jak Wilt wyśmiewał miękkość gry w kosza lat 90tych i 80tych, że w jego czasach nikt by nie dał rady ; )
swoją drogą nazwiska pod jakiś artykuł o małych wielkich nba
@Kubala nie tyle głupota, co panuje takie przeświadczenie wśród kibiców środowiska nba, zwłaszcza byłych graczy którzy z sentymentem opowiadają jakby się rozprawili z obecnymi zawodnikami, którzy są słabi, nieudolni bla bla, zapominając, że właśnie z nimi grali czy część z nich to większe legendy
swoją drogą chyba kiedyś pisałem jak Wilt wyśmiewał miękkość gry w kosza lat 90tych i 80tych, że w jego czasach nikt by nie dał rady ; )
swoją drogą nazwiska pod jakiś artykuł o małych wielkich nba
A może po prostu zbyt dużo meczy/treningów/obozów/turniejów/mistrzostw. Nie ma czasu na odpoczynek. Nawiązując do piłki nożnej, wymyślono Puchar Narodów, aby tylko zgarnąć kasę za transmisję i bilety. I nikt się nie zastanawia, że trzeba grać cały okrągły rok. W NBA tak samo. Koniec sezonu to mistrzostwa Świata, Europy lub Olimpiada, turnieje, dodatkowe treningi organizowane przez samych zawodników, presezon. No i w końcu organizm wysiada
Właśnie też o tym myślałem – ale z roku na rok terminarz jest coraz bardziej przystępny.
@airball prawda sezon/treningi+play off+tourne promocyjne+mistrzostwa/eliminacje+liga letnia+obóż przygotowawczy+preseason –>nowy sezon a sorki tydzień przerwy w all star weekend próbując dać jakby przy takiej intensywności byłoby to zbawcze…stąd słowa Silvera nie ma magii w 82 meczach (mimo, że ok 80 meczy grali chyba od 60 lat przy 8klubach) to może warto by pomyśleć…
Kiedyś kontuzja naderwania łękotki była końcem kariery. Teraz Arek Milik w rekordowym tempie wraca do zdrowia… i ma kontuzję drugiej nogi. Medycyna idzie do przodu, chudzieliny z collegu szybko obrastają mięśniami, a organizm ciągle na tym samym DNA zbudowany. Kto w czasach Jordana potrafił tak dynamicznie grać, a ilu dzisiaj gra porównywalnie. A minęło niewiele, niecałe 20 lat. Gdyby Barkley próbował grać jak Jordan też by się połamał kilka razy.
Ja upatrywałbym zwiększenia kontuzyjności w eksploatowaniu zawodników, i nie mam na myśli intensywności sezonu w NBA. Myślę bardziej o wczesnych etapach rozwoju gracza, kiedy jeszcze na uczelni kładzie się nacisk na rozwój umiejętności indywidualnych, a nie na rozwój ogólnej motoryki i stabilizacji. To na prawdę duży problem podobnie jest u piłkarzy na nawet na naszym,rodzimym podwórku. Dzieciaki łapią kontuzje bardzo wcześnie, podobnie młodzi piłkarze dużo wcześniej zgłaszają problemy, które po diagnostyce okazują się przeciążeniami charakterystycznymi dla doświadczonych graczy.
Grant Hill, Penny Hardaway, Yao Ming, Tracy McGrady, Greg Oden, Brandon Roy, Allan Houston, T.J Ford, Jonathan Bender, Jamal Mashburn to tak na szybko co przychodzi mi do głowy – kontuzje były, są i będą :) gra się staje się coraz szybsza i bardziej fizyczna, a ludzkie ciało ma pewne ograniczenia :)
Nie dopatrywał bym się jakiejś epidemii :)
Ja też bym nie dramatyzował. Jordan po kontuzji z początku kariery też nie było wiadomo czy wróci w pełni sił. Jakie było halo, jak w play-offach rzucił rekord, a trener olał restrykcje minut.
Grant Hill w początkach kariery stracił wiele sezonów. Mógł być gwiazdą na miarę Magica Johnsona. Był graczem przynajmniej tak dobrym jak Jason Kidd. Jason jest jednym z najlepiej asystujących w historii, a Hill nawet nie zrobił 20 tys. punktów i gdyby Suns nie postawili go na nogi w końcówce kariery, to w ogóle nie byłoby go widać w statystykach. Podobnie Penny Hardeway. Ewing nie zagrał w finałowych meczach jak już Knicks się do nich dostali. W drugiej części kariery Larry Bird grał non stop na przeciwbólowych lekach. Kontuzje albo niszczyły im kariery, albo mocno stopowały. Mistrzostwo Celtics z big 3 było tylko w 2008, bo później albo Garnetta nie było, albo kogoś innego. Kontuzje były, są i będą. Miały wpływ zawsze na mistrzostwa. Tak to wygląda. A nikt nawet nie pamięta teamów, w których zbierały się obiecujące paczki, a potem rozpadały się nie osiągnąwszy niczego, bo w kolejnych sezonach wypadały różne układanki. Kings po fantastycznej serii z Lakers w 2002 w 2003 przegrali w 2 rundzie z Dallas, bo Chris Webber padł w 2 meczu serii. Każdy sezon przynosi dramaty i ostatecznie rywalizują ci, którym się poszczęściło zdrowiem.
Hayward i George to kontuzje, których nie da się przewidzieć, bo nie wynikały z przeciążeń. Po prostu pech. Jak padają ACL po normalnym wyskoku, to można się zastanawiać, ale źle nogę może postawić każdy.
Kiedyś było wolniej, ale mocno, teraz jest szybko i zwinnie, kiedyś jedli bardziej naturalne jedzenie, teraz wszelka chemia nie tylko w jedzeniu, ale napoje i proszki powodują, że zawodnicy są megazwinni i szybcy, ale za to bardziej krusi, natury nie oszukasz…
Ale żeby wiedzieć czemu jest tyle kontuzji trzeba by mieć dostęp do danych osób odpowiadających w danej drużynie za przygotowanie fizyczne, pewnie szybko by wyszło, jak znacznie więcej kiedyś godzin było przeznaczonych na ćwiczenia siłowe na nogi, stawy itp, a teraz jest więcej godzin przeznaczone na trening rzutowy i pracę nad szybkością i zwinnością…
Nie zgadzam się z podstawową tezą postawiona już na początku artykułu: W latach 80 i 90 także były problemy z kontuzjami, ale jako, że liga nie była taka medialna, to się o tym nie słyszało. Ponadto zupełnie inaczej wyglądała gra, niż w obecnych czasach – dzisiaj jest mnóstwo izolacji + rzutów dystansowych, kiedyś walka była głównie w post, rzuty były z okolicy 5 – 8 metra, a agresywnie na obręcz wchodziło głównie 2 – 3 najbardziej atletycznych zawodników drużyny.
Dzisiaj każdy jak tylko może pcha się na obręcz, bo jest to wymagane. Ilu ekspertów tego wymaga. A są ograniczenia, których się nie przeskoczy. Jeśli w ciągu 2 lat urosłeś 20 – 30 centymetrów, to nie oczekuj, że Twoje stawy, wiązania, czy kości będą tak samo mocne, jak u kogoś kto rozwijał się stopniowa. Najlepszy przykład – Tim Duncan – jako jeden z nielicznych o tym wiedział i nie obciążał stawów efektownymi wsadami. Pograł 19 sezonów?
Kontuzje w obecnych czasach to niestety norma, ale głównie dlatego, że zawodnicy chcą grać efektownie ( dużo wsadów, szybkich powrotów do obrony kończących się efektywnymi blokami) czyli rzeczami, które mocno obciążają stawy + jeśli jesteś w tłoku jest duże prawdopodobieństwo, że spadniesz komuś na nogę i ta kostkę siłą rzeczy podkręcisz.
Nie wiem jak uważnie oglądacie mecze, ale w pierwszych trzech meczach sezonu, które ja widziałem ( BOS – CAV GSW – HOU i WIZ – PHI) kilku zawodników przekrzywiło nogę w kostce ( Bayless, Gortat, Durant?), ale zrobili to bez dużej dynamiki i to rozbiegali.
Nie sądzicie, że duży wpływ na budowę zawodników do połowy lat dziewięćdziesiątych miała farmakologia?
Później liga zaczęła dostrzegać problem nie zrobią takiego pancerza jak kiedyś…
Wlasnie Teodosic wypadl z gry z kontuzja stopy. eeeech…