Jeśli ktoś wczoraj zdecydował się na oglądanie derbów Texasu to nie mógł żałować. Z jednej strony szalejący i trafiający zza łuku James Harden, z drugiej debiutant w NBA (bo przecież nie na zawodowych parkietach, na których występuje od 3 lat) Luka Doncić. Mecz był niesamowicie zacięty, obie drużyny wyraźnie walczyły od zwycięstwo, a weterani z Houston nie mogli się nadziwić jak świetnie radzą sobie ich wiele młodsi przeciwnicy (Finney-Smith czy Brunson zastępujący Smitha Jr). Jeszcze przed sezonem wydawało się, iż to Rockets będą walczyć o jak najwyższe miejsce w ósemce, tymczasem sezon i pierwsze jego 2 miesiące pokazują, iż to Mavs – jak na razie – walczą o jak najwyższe miejsce w TOP8 Zachodu. Tymczasem Rockets – jeśli nie dokonają wzmocnień – mogą za chwilę oglądać plecy uciekającego po play offs peletonu…
Dallas Mavericks (13-11) – Houston Rockets (11-14) 107:104 (32:30, 24:27, 28:27, 23:20)
PKT: Doncic 21, Matthews 21, Barnes 14, Brunson 14, Finney-Stein 14 oraz Harden 35, Paul 23, Gordon 12, Capela 12
- im dalej w mecz tym bardziej rozgrzewał się James Harden. Najsłynniejsza Broda NBA nie miała łatwego zadania i już w pierwszych 7 minutach musiała odpoczywać po 3. faulu. Luka Doncić umiejętnie wymuszał faule słynniejszego rywala. Harden jednak ostygł emocjonalnie i wrócił do gry w drugiej odsłonie, wówczas też poprawiał swój dorobek punktowy. Z drugiej strony mieliśmy świetnie dysponowanego Wesley’a Matthewsa, który w całym meczu trafił 4 z 7 trójek , kończąc mecz na poziomie 21 pkt. Kiedy wydawało się, że spotkanie przechyli się na korzyść gości, a 8-punktowa zaliczka wystarczy Rakietom na odniesienie 12. zwycięstwa, do gry wyraźnie wkroczył Doncić. Słoweniec do ostanich dwóch minut meczu miał problemy z agresywną obroną (na nim; nie raz sugerował, że obrońcy Rockets go faulują; 1/9 do przerwy z gry), ale w końcu wziął ciężar zdobywania punktów na swoje barki i popisał się własnym 11-punktowym runem z 3 trzema trójkami! Miejscowi fani oszaleli, kiedy Słoweniec najpierw doprowadził do remisu, a następnie zadał decydujący cios (część z tych akcji była trafiona przy Clincie Capeli). Harden, który w pewnym momencie meczu miał skuteczność 6/11 na trzy, nie trafił niemal nic w ostatnich – ważnych minutach i zakończył mecz z 35 pkt i przy 6/16 za trzy. Luka po niemrawym początku zapisał na koncie 21 pkt – 7 as – 3 przech. Warto odnotować bardzo mocny występ DeAndre Jordana przy swoim niedawnym koledze Chrisie Paulu (23 pkt i 8 as) – na poziomie 12 pkt – 20 zb – 3 blk. Jordan wykonał też arcyważną asystę do innego debiutanta Mavs – Jalena Brunsona (14 pkt) – a po punktach młodziana można było dopisać 13. zwycięstwo w sezonie na konto gospodarzy.
Indiana Pacers (16-10) – Sacramento Kings (13-12) 107:97 (24:31, 30:21, 19:18, 34:27)
PKT: Young 20, Bogdanovic 18, Collison 14, Sabonis 14 oraz Hield 20, Fox 18, Cauley-Stein 14
- Domantas Sabonis (został wybrany graczem roku na Litwie, a tym osiągnięciem nawiązał do swojego bardziej utytułowanego ojca) jednak zagrał i mimo problemów żołądkowych dał solidne wsparcie w postaci 14 pkt i 6 zb wygrywającej Indianie. Pacers mogli liczyć na swoich podkoszowych, którzy budowali przewagę i tak za sprawą Thadda Younga (20 pkt i 9 zb) oraz Mylesa Turnera (9 pkt i 13 zb) zapracowali na 16. już wygraną w sezonie. Pacers wygrali na deskach 52-42 i przede wszystkim mogli liczyć na ławkę, wrzucającą rywalom 36 pkt (McDermott i Joseph). W kluczowej odsłonie miejscowi włączyli wyższy bieg i uciekli rywalom na 10 oczek (7-mioma wygrana ostatnia odsłona)
Atlanta Hawks (6-20) – Denver Nuggets (17-9) 106:98 (25:35, 26:21, 35:21, 20:21)
PKT: Collins 30, Bembry 18, Carter 13 oraz Jokic 24, Beasley 19, Hernangomez 17
- mecz, na którym padł niejeden max w ostatniej kolejce typera. Osłabione brakiem Paula Millsapa czy Gary’ego Harrisa Denver nie tylko mocno niespodziewanie przegrało w Atlancie, ale również spadło z pozycji lidera Zachodu (Warriors znów na szczycie) już na 4 miejsce! Jedna porażka z jedną najsłabszych ekip Wschodu to najboleśniejsza w skutkach przegrana minionej nocy. Jastrzębie zagrały fantastyczną jak na siebie trzecią odsłonę, wygrywając ją aż 35-21. Wiele w tym zasługi rewelacyjnie dysponowanego Johna Collinsa, autora 30 pkt – 12 zb – 5 as. Z kolei Nikola Jokić zakończył spotkanie z 24 pkt – 11 zb – 7 as. Goście zagrali na niskiej 37% skuteczności z gry…
Cleveland Cavaliers (6-20) – Washington Wizards 116:101 (11-15) (38:25, 24:21, 25:20, 29:35)
PKT: Sexton 29, Thompson 23, Burks 14 oraz Beal 27, Green 17, Porter Jr. 15
- drugą największą niespodziankę minionej nocy obserwowaliśmy w Cleveland, gdzie miejscowi Cavs wybili koszykówkę z głowy ekipie Wizards. Już w pierwszej kwarcie można było mocno przecierać oczy, bowiem mocno osłabieni Cavs (oddali Hilla i Dekkera, nie grał jeszcze Delly, z kontuzją zmaga się Hood) wyszli na 13-punktowe prowadzenie, wrzucając rywalom aż 38 pkt. Do przerwy przewaga miejscowych wzrosła i głównie za sprawą Collina Sextona (29 pkt gracza to jego nowy punktowy rekord kariery) odjechali gościom na 16 oczek. Wcześniejsze doniesienia mówiły o wątpliwym występie Johna Walla, i chyba rzeczywiście jest coś na rzeczy, że zdrowiem obrońcy, gdyż podczas 26 minut spędzonych na parkiecie nie trafił on żadnego z pięciu rzutów z gry. Trafiali natomiast gospodarze, a obok coraz pewniejszego siebie Sextona fantastycznie zaprezentował się Tristan Thompson, autor 23 pkt i 19 zb
New York Knicks (8-19) – Brooklyn Nets (10-18) 104:112 (23:30, 22:26, 32:38, 27:18)
PKT: Kanter 23, Trier 15, Mudiay 13 oraz Dinwiddie 25, Hollis-Jefferson 20, Crabbe 17
- ESPN w tym spotkaniu stawiał na wygraną gospodarzy, jednak po pierwszych dwóch kwartach odnosiło się wrażenie, iż to goście zza miedzy są i lepiej ułożeni taktycznie, i grają milej dla oka. Spencer Dinwiddie znów pokazał, że warto na niego stawiać, a on solidnie odpłaci bardzo dobrą zmianą. 10 z 17 oddanych rzutów z gry wpadło do koszy Knicks oraz 6 asyst do kolegów ustawiło spotkanie pod jego dyktando. Jarrett Allen z kolejnym dubletem w sezonie, na poziomie 14 pkt i 12 zb. Kluczem do zwycięstwa okazało się 11 celnych trójek Nets przy 22 wykonanych. 100% skuteczności zza łuku i 5 celnych trójek zaliczył Allen Crabbe
Chicago Bulls (6-21) – Boston Celtics 77:133 (15-10) (17:35, 26:29, 17:29, 17:40)
PKT: Harrison 20, LaVine 11, Payne 10 oraz Brown 23, Theis 22, Tatum 18
- dla fanów Bulls – „taki mecz się odbył…” Celtics przeszli ładnie i płynnie od stanu 0:0 do 17:0 i Bulls mogli dopisać na konto 21. porażkę. W oczekiwaniu na Bobby’ego Portisa czy Krisa Dunna podopieczni Jima Boylena znów zagrali fatalną pierwszą połowę i dali się zmieść z parkietu pędzącym Celtom. Do startowej piątki Celtics wszedł Marcus Smart i przy jego impulsie już przed przerwą goście prowadzili 21-punktami. Niemiec Daniel Theiss zanotował rekordowe w karierze 22 pkt przy 10 zb. 133 pkt to nowy rekord sezonu w ataku Celtics. W ostanim meczu przeciwko Knicks mieli 128 oczek, zatem poprzedni rekord został szybko przebity
Memphis Grizzlies (15-10) – Los Angeles Lakers (16-10) 88:111 (16:27, 24:36, 26:28, 22:20)
PKT: Selden 17, Conley 12, Gasol 11, Jackson Jr. 11 oraz James 20, Kuzma 20, Hart 16, Caldwell-Pope 16, Mykhailiuk 11
- po fatalnej czwartej kwarcie przeciwko Spurs – LeBron James i spółka potraktowali starcie w Memphis bardzo ambicjonalnie. LeBron zanotował 20 pkt – 9 as – 8 zb i pchnął wózek Lakers w kierunku 16. wygranej, czym też wyprzedzili w tabeli Western Conference ostanich rywali. Lakers od początku meczu mocno narzucili swoje tempo gry i nie dawali większych szans na defensywę Grizzlies. Pierwsza odsłona 11-stona i druga 12-stoma to również spora zasługa Kyle’a Kuzmy (20 pkt – 9 zb – 6 as). Wysocy Lakers – McGee (10 pkt / 10 zb) oraz Chandler (4 pkt /14 zb) – zadbali o gorszy dzień w grze Marca Gasola (11 pkt / 6 zb). Mike Conley miał 4 z 12 celnych rzutów z gry i praktycznie Grizzlies zostali bez odpowiedzi na występy najlepszych Jeziorowców
Portland Trail Blazers (15-11) – Minnesota Timberwolves (13-13) 113:105 (30:27, 23:24, 28:29, 32:25)
PKT: Lillard 28, Nurkic 22, McCollum 19 oraz Wiggins 20, Towns 19, Rose 18
- Blazers zagrali o poziom lepiej niż przed kilkoma dniami, podczas porażki w Minneapolis. Damian Lillard z 28 pkt zdominował grę na pozycji numer, a Jusuf Nurkić wyrównał strzelecki rekord sezonu (22) przy okazji zaliczając dublet z 11 zb. Ważne dla wyniku okazały się częste pudła Derricka Rose’a, który tym razem wyszedł w pierwszej piątce (9/25 z gry). Wart podkreślenia jest fakt, że Wilki prezentują się fatalnie na wyjzdach, przegrywając w tym sezonie 9 z 11 spotkań w hali rywali
Los Angeles Clippers (16-9) – Miami Heat (11-14) 98:121 (30:34, 32:31, 28:26, 8:30)
PKT: Harris 20, Williams 18, Gallinari 12 oraz Wade 25, Winslow 21, Johnson 18
- fantastyczna pod względem obrony i ataku finałowa odsłona w wykonaniu Heat, przyniosła gościom z Miami niespodziewaną wygraną w Staples Center. Bohaterem spotkania okazał się występujący po raz 1000. na parkietach NBA – Dwyane Wade. Flash trafił 5 z 10 trójek, notując 25 oczek oraz dostając 21-punktowe wsparcie od Justise’a Winslowa. Heat znów zagrali bez odsuniętego Hassana Whiteside’a i znów zaskoczyli rywala bardzo solidnym występem Bama Adebayo (14 pkt i 8 zb). Wart podkreślenia jest fakt, że obok Wade’a bardzo mocną zmianę dał nieco zapomniany w tym sezonie – Kelly Olynyk (15 pkt i 10 zb). „Nasz” Marcin Gortat nie wszedł nawet na minutę, a para Harris – Williams rzucała w nocy poniżej 50% skuteczności. Zakończył się serial 9. zwycięstw LAC na własnym parkiecie
You must be logged in to post a comment.