W dzisiejszym cyklu Retro NBA powracamy do tekstu sprzed prawie 3 lat.
Jeśli interesuje Cię historia Bad Boys Pistons, a także Chicago Bulls i ich wspólnej rywalizacji na przestrzeni lat ’90 ubiegłego stulecia, zapraszam do lektury. Ekipa Tłoków była ostatnim etapem, niejako strażnikiem strzegącym bramy do Finałów NBA na Wschodzie, czego Michael Jordan i spółka nie mogli znieść.
Początku należy szukać w roku 1981, kiedy to z numerem drugim w drafcie Detroit Pistons wybrało Isiaha Thomasa. Mimo tego, że Thomas próbował zniechęcić zarząd Pistons, główny menadżer Jack McCloskey zbyt uważnie mu się przyglądał i wiedział, że wyrośnie na prawdziwego lidera. Thomas od początku chciał grać dla Chicago, miasta z którego pochodził, ale z uwagi na to że Wietrzne Miasto wybierało dopiero z 6-stym numerem taka sytuacja nie mogła mieć miejsca. Isiah z początku był przerażony perspektywą gry w Detroit z uwagi na to, że nie było tam komu podawać. McCloskey jednak dał mu do zrozumienia, że z czasem znajdzie dla niego odpowiednich zawodników. Jeszcze przed początkiem pierwszego sezonu do drużyny trafił środkowy, Bill Laimbeer. Był zawodnikiem wysokim i miał swoje ograniczenia, takie jak słaby wyskok, ale mimo tego zawsze potrafił się dobrze ustawić i w krótkim czasie stał się specjalistą od zbiórek. Ówczesny trener Pistons, Chuck Daly szybko zauważył, że Bill nie jest fanem gry w koszykówkę, ba, myślał nawet że w ogóle nie lubi tego sportu. Fatalnie zachowywał się na treningach i z hali wychodził jako pierwszy. Mimo tego miał w sobie ducha wojownika i choć nie lubił tego sportu, uwielbiał współzawodnictwo, które było jego częścią. W trakcie obozu przygotowawczego Thomas i Laimbeer trafili do jednego pokoju i chociaż byli zupełnymi przeciwieństwami od razu stali się przyjaciółmi.
Kolejnym ważnym elementem był nabór Vinniego Johnsona, znakomitego rzucającego obrońcy o mocnej budowie. Mimo tego, że cały ten proces wydawał się dla Thomasa powolny, wyniki były coraz lepsze. Rok 1985 i nabór Joe’go Dumarsa był momentem przełomowym, okazał się on idealnym dopełnieniem dla Thomasa z racji tego, że radził sobie dobrze po obu stronach parkietu. Tego samego roku do Pistons trafił Rick Mahorn, a ekipa od razu stała się bardziej bojowym, a jednocześnie skoncentrowanym zespołem. Był takim drużynowym śmieszkiem, zawsze z poczuciem humoru, a oprócz tego dogadywał się świetne z innymi zawodnikami i trenerami. Tutaj warto dodać, że był ogromny i niezwykle silny, a w drużynie pełnił rolę „gliny”, osłaniającym kogo trzeba. Rok później dzięki wymianie z Utah Jazz, Pistons pozyskali Adriana Dantleya, świetnego podkoszowego. Ostatnim elementem, był wybór w Drafcie Johna Salleya i Dennisa Rodmana i chociaż Salley’a wybrali jako 11 numer pierwszej rundy, tak naprawdę najważniejszy okazał się wybrany w drugiej rundzie Rodman. I w taki sposób Detroit Pistons miał świetny skład, ośmiu dobrych graczy, których trener Daly potrafił tak ustawić, że krycie dla przeciwnika było niezwykle trudne. W krótkim czasie stali się drużyną, z którą nikt nie chciał grać. Grali niezwykle agresywnie, a Laimbeer miał opinie mistrza nieczystych zagrań, zawodnika który wykorzystywał chwile największej słabości by prowokować przeciwnika. Pistons zostali okrzyknięci mianem Bad Boys, co było nawiązaniem do słów Al Pacino z filmu Scarface. Polskie tłumaczenie: „A teraz przywitaj się ze złym chłopcem bo nigdy już nie spotkasz takiego wrednego faceta jak ja”. W samym sezonie 1988/1989 Detroit zapłaciło łącznie 29 tysięcy dolarów kary za różnego rodzaju ekscesy. Teraz te pieniądze wydają się śmieszne, ale kiedyś była to naprawdę spora suma.
Po drodze na szczyt
W 1988 roku było jasne, że Chicago nie poradzi sobie z Pistons bez wysokiego gracza. Wybór padł na Billa Cartwrighta, który nie pasował do New York Knicks, z Patrickiem Ewingiem na czele. Pierwsza rywalizacja między obiema ekipami tej ery nastąpiła w Półfinałach Konferencji Wschodniej właśnie w 1988 roku. Wtedy to Chicago Bulls jeszcze pod wodzą Douga Collinsa przegrało 4-1. Phil Jackson, jego ówczesny asystent nie wiedział jeszcze, że jest głównym kandydatem na jego zastępce.
W sezonie 1988/1989 Chicago Bulls pod wodzą Mistrza Zen w sezonie regularnym miało bilans 47-35. Dzięki temu trafili w pierwszej rundzie play off na ekipę Cleveland Cavaliers, którą w pięknym stylu pokonali 3-2. W półfinałach natomiast zwyciężyli z faworytami do Finałów Konferencji, czyli ekipą New York Knicks. W finale trafili oczywiście na Detroit Pistons, ale byli w stanie wygrać 2 spotkania, o jedno więcej niż w roku ubiegłym. Michael Jordan był bardzo zły na swoich kolegów z drużyny i zapowiedział, że muszą stać się silniejsi.
W roku 1990 uważali, że są gotowi by w końcu pokonać Bad Boys. W sezonie zasadniczym wygrali 55 spotkań, jednakże w Finałach Konferencji przegrali pierwsze dwa mecze rozgrywane w Detroit. U siebie z kolei wygrali dwa kolejne. Według Jacksona jego drużyna była lepsza, brakowało jej tylko pewności siebie i doświadczenia, tak niezbędnych do gry na tym poziomie. W piątym meczu Pistons po raz kolejny zmietli u siebie podbudowane dwoma zwycięstwami Byki 97-83. Chicago pewnie wygrało mecz numer 6 u siebie wynikiem 109-91. To oznaczało decydujący, siódmy mecz w Detroit, gdzie Byki nie wygrali jeszcze ani jednego spotkania w play offach. Chicago Bulls ponieśli ogromną klęske. John Paxson skręcił nogę w kostce. 25-letni Scottie Pippen miał jeszcze gorzej. Rok wcześniej zniesiono go z boiska w pierwszej minucie szóstego meczu, kiedy Bill Laimbeer tak mocno uderzył go w głowę łokciem, że ten doznał wstrząsu mózgu. Tym razem, przed najważniejszym meczem w życiu Scottie dostał migreny. Tuż przed rozpoczęciem spotkania ledwo widział na oczy. Trafił 1 z 10 rzutów. W późniejszych wywiadach powiedział, że ledwo odróżniał stroje swojego zespołu od przeciwnika. Mecz zakończył się ogromną, 19-punktową porażką, 93-74.
Była to bardzo bolesna klęska dla Bulls, a w szczególności dla ich lidera, Michaela Jordana. Był bardzo niepocieszony. Główny menadżer Pistons, Jack McCloskey zauważył go idącego przez parking do autobusu. Jordan spytał go wtedy: Proszę pana, czy my kiedykolwiek przebijemy się przez Pistons? Czy kiedykolwiek uda się nam ich pokonać? Ten pewnym siebie głosem odpowiedział: Michael, wasz czas nadejdzie i to bardzo niedługo. Jordan wszedł do autobusu i usiadł na końcu, sam ze swoim ojcem, pogrążony w smutku, tego dnia płakał na tylnym siedzeniu i był to chyba najgorszy moment w jego karierze. On, były MVP i DPoY i wielokrotny najlepszy strzelec ligi nie mógł poradzić sobie z goryczą porażki, on jej po prostu nie uznawał. Warto dodać, że Bad Boys wygrali finały tego sezonu z Portland Trail Blazers 4-1 i obronili tytuł sprzed roku.
W 1990 roku Bulls i Pistons wyglądali na równych siebie przeciwników, tak naprawdę Finały Konferencji Wschodniej były Finałami NBA. Byki zdawały się mieć przewagę pod względem talentu, ale Detroit wygrywało bo potrafiło rozłożyć graczy Bulls psychicznie, a zwycięstwo w NBA jest częściej związane z cechami psychicznymi niż fizycznymi. Trenerzy i zawodnicy wiedzą, że to przede wszystkim odporność psychiczna stanowi o różnicy między zespołami. Pozytywnym elementem był fakt, że Bulls wygrali 55 meczów i byli coraz bliżej ostatecznego zwycięstwa. Michael Jordan niedługo kończył 28 lat i był blisko absolutnego szczytu swoich możliwości. Scottie Pippen i Horace Grant również się rozwijali, a Pistons wręcz przeciwnie, stanęli w miejscu. Świat już niedługo miał się o tym dowiedzieć.
Latem 1990 roku gracze Bulls zaczęli chodzić na siłownie. Nikt ich o to nie prosił, zrobili to sami z siebie. Podobno 4 lipca – w święto, jeden z trenerów wpadł do centrum treningowego, by ku swojemu zdumieniu ujrzeć praktycznie cały skład Bulls ćwiczący na siłowni. Ważnym punktem tej historii jest również spotkanie Michaela Jordana z Timem Groverem, który został jego osobistym trenerem. Ułożył dla Michaela taki trening, który miał poprawić jego sylwetkę i uchronić go przed kontuzjami. Gdy pierwszy raz się spotkali, Jordan ważył 89 kilogramów. Zastanowili się wtedy razem jaka waga powinna być dla niego odpowiednia i zgodzili się na 98 kilogramów. Przed rozpoczęciem treningu, Grover ostrzegł Jordana że przez pierwsze kilka miesięcy będzie nieco dezorientujące, bo nowe ćwiczenia zepsują celność jego rzutów. Michael oczywiście nic sobie z tego nie zrobił, ale ku swojemu zdziwieniu słowa Grovera okazały się prawdą. Dzięki przybraniu na wadze, Michael zdecydował się na obniżenie swojej prędkości. Wiedział jednak, że ciągle obijany, musi stać się silniejszy. Ale nie tylko on pracował nad sobą.
Scottie Pippen również miał przełomowy sezon, zdobywał średnio 18 punktów na mecz i dokładał do tego 7 zbiórek i 6 asyst, jednocześnie stając się znakomitym obrońcą. Ktoś kiedyś powiedział Philowi Jacksonowi, że ma ogromne szczęście, a to dlatego, że dwóch najlepszych atakujących w jego drużynie to jednocześnie najlepsi defensorzy. Trudno było się z tym nie zgodzić. Przełomowym punktem sezonu 1990/1991 był mecz z Detroit Pistons tuż przed Weekendem Gwiazd. Wszystko było gotowe i dodatkowy zbieg okoliczności sprawił, że Isiah Thomas nie mógł zagrać z powodu kontuzji nadgarstka. Mimo tego nie było im łatwo. Bill Cartwright wyleciał w trzeciej kwarcie z boiska za przepychankę z nie kto innym jak, Billem Laimbeerem, który zasymulował przyjęcie ciosu i błyskawicznie upadł na parkiet. W czasie czwartej kwarty gra stawała się coraz brutalniejsza. Horace Grant ciągle oglądał się na sędziów, wiedział że specjalnie nie gwiżdżą przewinień Pistons, ot, taka jej siła mistrzów NBA. 5 minut przed końcem Pistons prowadzili pięcioma punktami, co z ich obroną było wystarczającym zapasem na końcowe minuty. Ale Pippen trafił z wyskoku, po czym Jordan rzucił po ofensywnej zbiórce Granta. Byki wygrały to spotkanie 95-93, w końcu potrafili w przechylić szale zwycięstwa na swoją korzyść, do tego grając na boisku przeciwnika, w słynnym The Palace.
Chicago Bulls sezon regularny skończyli z bilansem 61-21 co było najlepszym rezultatem w historii, z kolei Detroit Pistons wygrali jedynie 50 spotkań. W play offach Byki nie przestawały wygrywać. W pierwszej rundzie roznieśli New York Knicks 3-0, a w półfinałach pokonali Philadelphię 76ers 4-1. Dostali to czego najbardziej pragnęli i po raz kolejny w Finałach Konferencji Wschodniej stanęli naprzeciwko Detroit Pistons. Tym razem to Bulls zaczęli grać ostro. Już na początku pierwszego meczu Jordan przywitał Dumarsa, wbijając mu łokieć w żebra. Oprócz tego przez całe spotkania drwił z Dennisa Rodmana, czym chciał dać pewność siebie swoim zawodnikom. Gracze Pistons zdali sobie sprawę, że ich dawne czary już nie działają. Nie dali rady w czwartej kwarcie i przegrali pierwsze spotkanie 94-83. Bulls jeszcze bardziej zdominowali mecz numer dwa i wygrali 105-97. Wtedy seria wracała do Detroit, gdzie Bykom grało się niezwykle ciężko, z resztą nie wygrali tam jeszcze ani jednego spotkania w play offach. Jednak seria Pistons dobiegła końca i Bulls wygrali po bardzo wyrównanym meczu 113-107. W czwartym meczu Źli Chłopcy nie chcieli dać o sobie zapomnieć. Najpierw Bill Laimbeer brutalnie sfaulował Paxsona, gdy ten wchodził pod kosz. Ten odpowiedział mu celnymi rzutami wolnymi, a następnie trafił kilka prób z wyskoku. W drugiej kwarcie Rodman uderzył Pippena z taką siłą, że spokojnie mógłbym wylecieć za to z boiska. Skończyło się na sześciu szwach na rozciętej brodzie Scottiego. Sam Pippen nie wymiękł, tak jak i jego drużyna. Bulls stali się prawdziwymi twardzielami, a zawdzięczali to właśnie starciom z Pistons. Łatwo wygrali czwarte spotkanie i przegnali złe duchy. Pod przewodnictwem Isiaha Thomasa zawodnicy Pistons zeszli w ostatnich sekundach z boiska, nie podając ręki graczom Bulls. Był to pomysł samego Thomasa, a całą akcje ustawili już wcześniej. Zeszli z boiska i nie podziękowali swoim kibicom za sezon, jednocześnie nie okazując należytego szacunku dla zwycięzców. Spośród wszystkich uczynków Bad Boys kibice najlepiej zapamiętali właśnie tę scenę.
Reszta jest historią.
Ludzie nie doceniają Bad Boy’ów z Detroit, była to jedna z najlepiej broniących drużyn w historii i należy pamiętać, że powstrzymali Jordana kiedy ten był najbardziej atletyczny (dysponował ogromną szybkością i dynamiką). Gdyby nie Pistons i oklep jaki od nich otrzymywał MJ nie stał by się tak dobrym zawodnikiem. Trzeba pamiętać że lata 90, to strasznie fizyczna dekada i wypracowana siła pozwalała Michealowi i Bullsom wygrywać z innymi ostro grającymi drużynami np.Knicks. Abstrahując od Chicago, to Detroit Pistons zakończyło panowanie dwóch wybitnych drużyn z lat 80tych. Niby w 87 przegrali z Celtics, a rok później z Lakersami, ale obie te drużyny nie wzbiły się potem na podobny poziom.
Z całym szacunkiem dla Pistons mocno spłyciłeś upadek Celtics i Lakers. Polecam obejrzeć historię Celtics i Lakers , serdeczni wrogowie.
Z mojej strony, to były rzeczy o których zapominamy a warto wspomnieć:
1. Celtics, śmierć wybranego z dwójką Lena Biasa w 1985 r., następnie w 1993 r. śmierć Reggiego Lewisa. Celtics zabrakło świeżej krwi.
2. Lakers , HIV u Magica Johnsona. To na dobre i na lata zatrzymało Lakers. Lider, który przejął pałeczkę po Jabbarze, z genem zwycięzcy, mógł zbudować dobrą dynastię, konkurującą z Bulls.
Zgadzam się z opinią, Pistons to była najlepsza drużyna tamtych czasów a Bulls tak naprawdę wyrośli na rywalizacji z nimi. To pokazało jakim fenomenem był Jordan, pomimo tylu porażek spiął się na maksa, zażądał od całej drużyny dodatkowych treningów siłowych żeby w końcu wygrać. Tłoki ostatecznie wygrały tylko dwa mistrzostwa a mogło być więcej. O ekipie z 2014 można napisać podobnie, jedno mistrzostwo, potem przegrana w finale z SAS na własne życzenie a następnie cztery przegrane finały na Wschodzie bo zawsze wyskakiwał jakiś diabeł z pudełka. Optymistycznie patrząc można było wyciągnąć więcej tak ze trzy plus trzy to na pewno. Ale to też moja subiektywna ocena chociaż na pewno realna.
Z 2004 oczywiście..czas leci
Znam historię kontuzji (i śmierci) w szeregach Lakersów i Celtics, no i faktycznie mogłem źle to ująć. Detroit może nie zakończyło ich panowania, ale na pewno przyspieszyło upadek, tym bardziej że (to akurat tylko moja opinia) Pistons mieli najlepszą drużynę w lidze już w 1988, a przegrali finały bo Isiah skręcił kostkę. A co by się stało gdyby Bias się nie zabił (bodajże przedawkował kokainę) to nie chcę nawet dywagować. Len Bias był wręcz stworzony do gry dla Celtics, uzupełniał by wszystkie luki i przeke wszystkim Larry nie musiał by grać 44 min, a McHale 39,5 ze skręconą kostką(w PO na mecz). Wielka strata dla NBA.