Pamiętacie Baby Bulls? Drużyna, która regularnie zamiatała dno ligi niczym ścierka w rękach woźnego w pobliskiej podstawówce. Niemniej jednak w ich składzie roiło się od ogromnych talentów. Graczy, którzy w następnych etapach swej kariery byli znaczącymi postaciami w NBA. Dziś właśnie oni zawitają do mojego koszykarskiego salonu…
Dziś zaczniemy trochę od fantastyki. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że gracze NBA podpisują długie, 7-10 letnie kontrakty – takie same, które obowiązują chociaż a lidze MLB. Teraz otwórzcie oczy, żebyście nie zasnęli…
To nie koniec jednak naszego wyimaginowanego świata. Otóż niech w Waszej wyobraźni zakiełkuje taki oto następujący obraz. Jest rok 2008. W gabinecie generalnego managera Chicago Bulls siedzi Qcin i pewnym ruchem ręki odpala kolejne cygaro, które po raz wtórny ma symbolizować jego sukces. Triumf, którego geneza miała swój początek niecałe 8 lat temu.
Qcin wydmuchując kłęby dymu z ust patrzy na ściany swego wielkiego gabinetu, wprawia się niemal w stan zadumania i z sentymentem wraca do czasów kiedy to budował potęgę Bulls. Na jego biurku dzwoni nagle dzwoni telefon i wyrywa naszego bohatera z błogiego stanu. Po krótkiej rozmowie służbowej ponownie jego wzrok kieruje się w stronę kolejnych posterów i zdjęć jego obecnej ekipy. I znowu doświadcza tego cholernie miłego uczucia, uczucia sukcesu.
Po latach dominacji w NBA, u schyłku ubiegłego wieku, tych złotych latach w erze NBA, kiedy to Chicago Bulls pod wodzą Michaela Jordana stworzyli drużynę, którą czcić trzeba, niezależnie od tego czy się ich lubiło czy nie. Ówczesne byki to kwintesencja koszykówki i to najzwyczajniej zaakceptować trzeba.
Niestety tak to już w życiu jest, że po tłustych latach przychodzą lata chude i zgodnie z przysłowiem raz się jest na wozie a raz pod wozem. Tak więc po mistrzowskich latach wraz z odejściem z drużyny Jordana, Pippena, Rodmana, Harpera i nawet sympatycznego Australijczyka – Luca Longleya ekipa ze stanu Illinois stała się wraz z nowym wiekiem pośmiewiskiem ligi. O ile za czasów dynastii Byków wszyscy rywale drżeli ze strachu przed starciem z nimi, tak po 1998 roku mecz z Chicago przypominał świetną zabawę będącą kontynuacją treningowych gierek niż rzeczywistym sportowym wyzwaniem.
I właśnie w tych haniebnych czasach sportowego niebytu powstaje moja wyimaginowana drużyna, która za kilka lat mogłaby ponownie nawiązać do mistrzowskich aspiracji Bulls z lat 90-tych. Tutaj właśnie kluczową postacią jest nasz przemiły redakcyjny kolega i manager Bulls (oczywiście w postaci sci-fi), który najbardziej przyczynia się do przyszłych sukcesów tym, że nikogo z młodych i zdolnych graczy nie sprzedaje, nie wymienia, nie transferuje, tylko cały czas robi to co na początki naszej przygody z tym jakże zagmatwanym artykułem. Otóż po prostu siedzi w gabinecie i pali kolejne cygara, które zamawia z samej Hawany (ponoć pochodzących z niezbyt legalnych źródeł, ale jak sam twierdzi zwijanych po wewnętrznej stronie ud niezwykle urodziwych Kubanek).
Przez lata bycia czerwoną latarnią ligi NBA Bulls korzystali z okazji wybierania z dość wysokimi numerami w drafcie, co skutkowało tym, że do ich składu trafiały prawdziwe perełki, które jak na złość swym talentem eksplodowały dopiero w innych drużynach. No właśnie był to pech czy zwykły brak cierpliwości?
Tyle się mówi, nawiązując do polskiej piłki nożnej o pracy z młodzieżą. Co by było, gdyby Byki nie pozbywały się sporej grupy koszykarzy, którzy w dalszych częściach swych karier stali się znaczącymi personami w lidze. Zróbmy zatem mały zestaw zawodników, którzy na przestrzeni dłuższego czasu stworzyliby z Bulls bardzo mocny team w mym mniemaniu. Oto on:
PG: Jay Williams (trafił do Bulls w 2001 roku z numerem 2 draftu) – historia tego chłopaka jest równie ciekawa, co zatrważająca, w jaki sposób zmarnował się niebywały talent (kto wie, być może na miarę samego Dericka Rose’a). Wypadek motocyklowy, który praktycznie przekreślił wszystko w karierze sportowej tego zawodnika. Skupmy się jednak na pozytywnych myślach, a w nich, oczami wyobraźni, widzę go na pozycji pierwszego rozgrywającego naszych Bulls. Chłopak przeszedł świetną koszykarską szkołę na uczelni Duke, gdzie dał się poznać zarówno jako świetny playmaker, ale przede wszystkim strzelec notując na trzecim roku średnią 21,3 pkt na mecz. Potencjał ogromny, znakomity snajper, a także dobry obrońca – wszechstronny zawodnik – idealny do naszych Baby Bulls.
Historię Jaya znajdziecie TUTAJ.
SG: Jamal Crawford (trafił do NBA w 2000 roku z 8 numerem draftu) – wyśmienity strzelec, znakomity drybler, człowiek uczący się basketu na ulicznych turniejach, a potem jego talent został oszlifowany na uczelni Michigan. Przez lata głównie rezerwowy, ale potencjał strzelecki jeszcze większy niż u Williamsa. Potrafi seryjnie rzucać trójki, co znacznie umożliwia uzyskanie jego drużynom runów w trakcie meczów. Dobrze biega do kontrataków, a także przyzwoicie broni. Czasem zbyt samolubny, ale już głowa w tym naszego trenera, aby nauczył go funcjonować w grupie bardzo zbilansowanych pod kątem poziomu umiejętności graczy.W Knicks rzucał średnio po 20 pkt i takie średnie przewiduje też u niego w naszych Bulls – oczywiście w naszej rzeczywistości nigdy nie trafił on do Knicks!!! NYK to nasi wrogowie!!!
SF: Ron Artest (16 numer naboru z 1999 roku) – nasz najlepszy obrońca, a za razem najbardziej niepokorna postać w naszej ekipie. Pamiętacie jego bójkę w Indianapolis? My lubimy takie rzeczy i twardo grających ludzi. Nie będziemy w nim zabijać koszykarskiego zwierzaka, którym jest. Bulls z lat 90-tych mieli Rodmana, a my mamy Artesta. Niezastąpiony w obronie, a także w ataku potrafi rzucić po 20 pkt. Posiada niezwykłą charyzmę i mało się przejmuje niepowodzeniami. Typowy wojownik i takiego właśnie potrzebujemy. To on nadaje styl naszej drużynie nawiązując trochę do ekipy Bad Boys. Qcin namawiał zarząd do wyboru go w drafcie i włodarze się nie zawiedli nastolatkiem z QB!! PS. Czasem po treningach wpada do szatni Nas z ekipą odwiedzić chłopaka z osiedla. Ron Ron też świetnie rapuje!!!
PF: Tyson Chandler (wybrany przez LAC w 2001 roku trafi do Bulls w wymianie za Eltona Branda) – kolejny trudny charakter dodający pikanterii naszej ekipie. Wychowywał się w Compton w LA, a to już o czymś świadczy. Wysoki i zwinny gracz, głównie nastawiony na obronę, ale także p’n’r z naszymi niskimi graczami. Bardzo skoczny zawodnik, który będzie asekurował Branda w strefie podkoszowej, dodatkowo też dobrze biega w transition offense. Bloki, zbiórki, średnie na poziomie double double – takie oczekiwania spełnia nasz gracz na pozycji numer cztery.
C: Eddie Curry (wybrany przez Bulls w 2001 roku z nr. 4) – chłopak urodzony w Illinois, a więc rodzinnym stanie. Sweet Home Chicago jak to niesie refren popularnej piosenki z soundtracku do Blues Brothers. Ma „lekką” nadwagę, ale nie pozwolimy mu na to, żeby to zniszczyło jego karierę. Etos ciężkiej pracy wpajamy naszym graczem niemal codziennie i znakomicie nam to wychodzi. Realnie rzecz biorąc, gdy ktoś zaopiekował się lepiej tym młodym graczem mentalnie to uważam, że to materiał na naprawdę wysokiej klasy gracza. Już w Nowym Jorku pokazał, że potrafi dominować strefę podkoszowa i umie też tam odnaleźć się w aspektach ofensywnych. Średnie na poziomie 20 pkt nie wzięły się z kosmosu. On sam sobie je wypracował. Tylko, że grał w… Knicks. Pośmiewisku ligi. Najlepszy przykład jakim smietniskiem byli Knicks wówczas jest Z-Bo, który wyszedł na ludzi, kiedy tylko trafił do Memphis. Tam go wyprostowano moralnie i naszym zadaniem jest to samo uczynić już od samego początku kariery z Currym.
Rezerwowi:
Kirk Hinrich (trafił do Bulls w 2003) – nasz drugi rozgrywający. Gracz posiadający bardzo dobrą wizję gry. Zazwyczaj uspokaja grę i to jest jego ogromny atut. Może nie posiada takiej finezji jak Williams, ale jako drugi playmaker ma za zadanie dać głównie dobrą i równa zmianę i na to nadaje się wyśmienicie.
Za chwilkę dalsza część naszej drużyn… Curry skąd masz Hot Dogga!!!??? Odłóż go i zapieprzaj 10 okrążeń wokół parkietu!!! wybaczcie już kontynuujemy…
Ok już jesteśmy. Potrzebujemy jeszcze kliku weteranów, którzy już z niejednego pieca chleb jedli i wiedzą jak wygrywa się mistrzostwo. Przyjąłem, że nasza ekipa maksimum osiągnie około 2008 roku. W swym toku myślenia kierowałem się troszkę stereotypem, że najlepszy wiek koszykarski to ten pomiędzy 27-30. Być może poszedłem trochę na skróty, ale teza ta nie powinna być zbyt myląca, gdyż właśnie w tym przedziale wiekowym Artest czy Chandler zdobywali mistrzostwo z Lakers i Mavs.
W 2008 roku w rosterze Bulls byli m.in
Ben Wallace – znakomity defensor, którego nikomu nie trzeba przestawiać. Idealnie pasuje do koncepcji naszego teamu. Może najlepsze lata ma już za sobą, ale szatnia go potrzebuje, a na parkiecie też nie pęka. Zresztą mamy ambitne plany i on tez chce sięgnąć po swój drugi i pewnie juz ostatni pierścień.
Joe Smith – kolejny gracz, który pod koszem czuje się jak ryba w wodzie. Sporo widział już w koszykówce i sporo gier już rozegrał w najlepszej lidze świata. Z takim doświadczeniem wniesie bardzo dużo w trakcie play off. Do tego widać, że jeszcze chce mu się grać w kosza (ma 33 lata) i nigdy nic konkretnego nie osiągnął. Ciągnie się za nim ten nieszczęsnemu numer 1 draftu i czas go okrasić pierścieniem i zamknąć paszczę hejterom!!!
Przejrzałem też listę wolnych agentów przed 2008 rokiem i kilka nazwisk obgadałem z trenerem i naszym GM-em. Postanowiliśmy zakontraktować:
Elton Brand – historia zatoczyła koło. My go wybraliśmy, a potem oddaliśmy do Los Angeles Clippers. Teraz wraca do Chicago i ma pomóc w zdobyciu mistrzostwa. Widać, że bardzo się cieszy na samą myśl w Wietrznym Mieście. uzupełnia nasza pakę graczy podkoszowych. Mamy moc pod koszem!!!
Bonzi Wells – kolejny niepokorny w naszym zespole. Jesteśmy gorsi od Jail Blazers!!! i dobrze nam z tym. Idealna alternatywa dla Artesta. Nigdy nie daje za wygraną, nieustępliwy i zadziorny. O to nam chodzi, bo przecież nikt nasz lubić nie musi. Mają nas szanować. Przyszedł za minimum, bo chce wygrać ligę! Qcin świetnie się spisał!!!
Eddie House – wyrwaliśmy go Celtom, którzy też bardzo go chcieli. U nas będzie zmiennikiem Crawforda i energizerem na ławce. Ma nakręcać atmosferę. Agent Ricky Davisa strasznie naciskał, ale grzecznie podziękowaliśmy. Być może jesteśmy zbyt staroświeccy, ale wolimy jednak graczy, którzy rzucają na kosz przeciwnika.
Austin Croshere – wszyscy pamiętamy gościa z jego znakomitej gry w Pacers. Widać, że coś się jeszcze ostało z jego umiejętności i pomoże nam zwiększyć konkurencję w rotacji. Dobrze broni i tez potrafi się ustawić pod koszem. Widać u niego chęci jak u pozostałych graczy. Jesteśmy wszyscy na dobrej drodze.
Dla tej całej naszej wesołej gromadki potrzebujemy trenera a charakterem, który nie da sobie w kaszę dmuchać i zrobi z tej bandy niepokornych graczy prawdziwą drużynę.
Po długich namowach zgodził się. Trzyletni kontrakt, który podpisaliśmy w 2007 roku. Larry Brown powiedział, że zdobędzie mistrzostwo tak jak to uczynił w Pistons. Wierzymy mu. Zna się na robocie. Pokazał, że potrafi poradzić sobie z trudnymi charakterami koszykarskimi, a takowych u nas nie brakuje. Wcześniej na drodze stawał mu a to Jordan, a to Kobe & Shaq. Teraz patrząc na naszą ekipę powiedział, że to jest team, który osiągnie wszystko co tylko mu się zamarzy, jeśli nie będzie bał się ciężkiej pracy. Chłopaki wylewają z siebie siódme poty na treningach. Znaleźli wspólny język z Brownem. Widać ogień w ich oczach! idziemy po mistrza.
Podsumowując! Uważam, ze tak oto zestawiona drużna, której szkielet stanowiliby gracze wybierani przez Byki w drafcie na początku minionego milenium mieliby bardzo duże szansę na zdobycie mistrzostwa, gdyż talent tych koszykarzy był nieprzeciętny. Problem w tym, że u niektórych eksplodował w innych ekipach, a u innych szybko zgasł. Cała powyższa symulacja ma oczywiście charakter zwykło poglądowy. Zwyczajnie dajmy się ponieść wyobraźni, aby zobrazować sobie punkt kulminacyjny – w którym cała ta śmietanka młodzieńców dorasta wspólnie. Zakończyłoby się to tym, że staliby się potężną siłą w NBA. Moim zdaniem na miarę tytułu NBA.
PS. Wszelkie zdarzenia są w powyższym artykule fikcją, a podobieństwo do prawdziwych wydarzeń czy osób jest całkowicie przypadkowe.
i nawet Eddie Curry przerzucił się na kotlety sojowe…
super się czyta. A Deng i Gordon?