Doskonale pamiętamy jak Tracy McGrady rzucił 13 punktów w 33 sekundy dając wygraną Rockets. Jednak to czego dokonali Lakers 18 lat temu, nie da się wytłumaczyć w żaden sensowny sposób.
Historia sportu zna wiele wspaniałych powrotów. Czy to po kontuzjach, czy po porażkach, ale taki come back, jaki zaliczyli Lakers 6 grudnia 2002 w meczu przeciwko Mavericks to prawdziwe mistrzostwo świata. „Jeziorowcy” tuż przed rozpoczęciem czwartej kwarty przegrywali 61-88, a duża część z 18 997 kibiców zgromadzonych w Staples Center powoli opuszczała już swoje miejsca i szykowała się do domu. Ci którzy zostali byli świadkami wspaniałego rekordu. Gospodarze wygrali ostatnie 12 minut 44-15 i ostatecznie cały mecz 105-103.
Prowadzeni przez Phila Jacksona Lakers, byli akurat świeżo po zdobyciu swojego pierwszego three-peatu. W finałach poprzedniego sezonu pokonali bezdyskusyjnie 4-0 New Jersey Nets. Jako, że skład zespołu z Miasta Aniołów nie uległ zmianie, ponownie byli uznawani za głównych faworytów do tytułu. W drużynie zaczęły pojawiać spore tarcia. Kobe Bryant był już na tyle ukształtowanym zawodnikiem, że nie miał zamiaru być w cieniu Shaquille’a O’Neala i dochodziło do kilku sporych wymian uwag za pośrednictwem mediów.
Z kolei Mavericks byli prawdopodobnie w tym okresie najbardziej niespełnioną obok Sacramento Kings drużyną w NBA. Wystarczy spojrzeć na skład Mavs, w którym brylowali – Dirk Nowitzki, Michael Finley, Steve Nash, Nick Van Exel oraz kończący powoli karierę w lidze Avery Johnson. Trenerem tej niezwykłej mieszanki był Don Nelson, a skoro on, to wiadomo, że Mavericks zajmowali pierwsze miejsce w lidze pod względem zdobywanych punktów. Mark Cuban nie mógł narzekać na efektowny styl zespołu, a na nieadekwatne do składu wyniki.
Oba zespoły rozpoczęły rozgrywki 2002/03 zgoła odmiennie. Mavs wygrali do 6. grudnia aż 17 z 18 meczów, natomiast mistrzowscy Lakers polegli w 13 z 20 starć. Tak fatalny bilans był po części pokłosiem kontuzji Shaqa, po której środkowy Lakers musiał opuścić aż 13 pierwszych spotkań sezonu.
Niestety dla fanów LAL, mecz z 6. grudnia 2002 przeciwko Mavericks wyglądał tak fatalnie w wykonaniu ich ulubieńców, jak cały dotychczasowy sezon. Goście osiągnęli pierwsze, wysokie prowadzenie już po ośmiu minutach i dwóch punktach z rzutów wolnych van Exela – o ironio – byłego wieloletniego zawodnika Lakers, było już 22-10. Dzięki skutecznej grze Roberta Horry’ego w końcówce tej kwarty, miejscowi częściowo odrobili straty i po 12 minutach przegrywali tylko 24-29. To co najgorsze miało jednak dopiero nadejść.
W ciągu pięciu minut drugiej kwarty, Mavs zanotowali run 16-1 i z 31-30, zrobiło się 47-31 dla zespołu Nelsona. Fatalnie pudłowali zarówno Shaq, jaki Kobe, a obaj nie mieli żadnego wsparcia w Dereku Fisherze. Goście wygrali tę kwartę w końcu 35-12 i do przerwy prowadzili już 64-36.
Jakby tego wszystkiego było dla Lakers mało, w trzeciej odsłonie zespół Jacksona za żadne skarby nie mógł choćby na chwilę zmniejszyć tej straty. Jak już pisałem wyżej, przed ostatnią „ćwiartką” było 88-61 i zapewne wielu myślało o tym meczu jako zakończonym i to w dodatku nudnym blowoucie.
Jednak w sporcie należy walczyć do końca. Prawda, że nieco utarte stwierdzenie do takich sytuacji? Akurat 18 lat temu, to stwierdzenie sprawdziło się w 100%.
W ostatniej kwarcie Mavs nagle przestali grać. Z drugiej strony Lakersom wychodziło wszystko. Dosłownie. Z każdą akcją gospodarzy, ich strata malała, ale ciągle ciężko było uwierzyć w szczęśliwe zakończenie. Pierwsza oznaka nadziei miała miejsce na 7:18 przed końcem meczu, kiedy to Kobe Bryant po wbiciu pod kosz zdobył dwa punkty, a na tablicy pojawił się wynik 79-92. Don Nelson momentalnie poprosiło timeout, jakby wyczuwając co się święci. Publiczność, która została w hali do końca, nagle zaczęła wierzyć w radosne zakończenie tej szarży.
„Black Mamba” grał jak natchniony, w sumie rzucił aż 21 z 27 swoich punktów w finałowej kwarcie. Na minute i 27 sekund do końca meczu, asystował przy celnym rzucie za trzy Briana Shawa, dzięki któremu wynik spotkania został wyrównany po 100. Chwilę później Dirk Nowitzki spudłował rzut z półdystansu, a faulowany przez Walta Williamsa Robert Horry trafił jeden z dwóch rzutów wolnych. Lakers prowadzili 101-100.
Nick van Exel uciszył kibiców w kolejnej akcji swoją celna trójką, ale taki stan trwał tylko chwilę. Kiedy na zegarze pozostawało 58 sekund, ponownie trafił Shaw i mieliśmy remis po 103.
Mavs dalej mieli szansę na wygraną, ale przy tumulcie jaki panował wówczas w Staples Center, nawet taki wygra jak Steve Nash stracił piłkę pod koszem Lakers. Tak więc, ostatnie słowo należało do Kobe Bryanta. Grający wtedy jeszcze z ósemką rzucający obrońca „Jeziorowców” zbiegł do prawego rogu „trumny”, wykonał piwot w stronę pomalowanego i rzucił ponad rękąmi bezradnego Exela. 8.4 sekund do końca, 105-103 dla Lakers!
Timeout dla Mavs, niecelna trójka Finleya. Te dwa fakty miały miejsce później, ale ta próba zawodnika Mavs nie mogła dojść do celu. Czasami nawet zastanawiam się, czy aby na pewno NBA sama nie reżyseruje takich spotkań, rekordów, sensacyjnych pościgów, tylko po to, żeby móc wokół tego pisać wspaniałą historię, którą uwielbiają kibice na całym świecie. Ok, tego nie dało się wyreżyserować…
Lakers trafili 16 z 18 rzutów w ostatniej kwarcie, 11 na 12 rzutów wolnych. „This is indeed one of the toughest losses I can remember as a coach” powiedział Don Nelson, trener Mavs. – „We don’t normally lose games when we’re ahead. This is an exception to the role by an exceptional team.”
Większą stratę w ostatniej kwarcie odrobił tylko zespół Milwaukee Bucks, który w 1977 roku przegrywał 28 punktami z Atlantą Hawks, ale ostatecznie wygrał z Jastrzębiami.
Mavericks wygrali 60 spotkań w tamtym sezonie i odpadli z finałach Konferencji Zachodniej 2-4 ze Spurs. Lakers do końca sezonu wygrali 42 z 61 meczów, ale bilans 50-32 nie pozwolił zająć odpowiedniego miejsca przed playoffs. Z dopiero piątym bilansem na zachodzie, Lakers już w drugiej rundzie polegli także 2-4 ze Spurs.
Na koniec obejrzyjmy ostatnie akcje jeszcze raz
nie idzie odtworzyć filmu