Bob Cousy był obok Billa Russella najważniejszym ogniwem mistrzowskich składów Boston Celtics z lat 5o-tych i 60-tych. Po zakończeniu kariery próbował swoich sił w pracy trenerskiej i właśnie jako coach Cincinatti Royals postanowił powrócić na krótko na parkiety NBA.
Mówiąc o złotej dekadzie Boston Celtics i nie wspomnieć o Bobie Cousy’m to tak jakby pominąć połowę tej historii. Sześć tytułów mistrzowskich, jeden raz MVP sezonu, 13 razy wybrany do udziału w Meczu Gwiazd i 10-krotnie nominowany do miejsca w pierwszej piątce NBA. To tylko najważniejsze z długiej listy sukcesów genialnego na owe czasy rozgrywającego.
Nowojorczykowi z urodzenia nigdy nie było dane założyć koszulki Knicks, a mogłoby się stać inaczej jeśli Cousy posłuchałby swojej rodziny, która wybrała dla niego po szkole średniej Uniwersytet z Nowego Jorku. Mierzący 185 cm młodzian już wtedy miał jednak w głowie jedną myśl – zostać zawodowym koszykarzem. Wiedział, że aby to osiągnąć musi trafić do uczelni specjalizującej się w dobrym szkoleniu przyszłych zawodników. Jego wybór padł na Holy Cross umiejscowiony ok. 60 kilometrów od Bostonu. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę. Pod skrzydłami odważnie stawiającego na pierwszoroczniaków Alvina „Doggie” Juliana Cousy niesamowicie się rozwinął i po czterech latach śmiało mógł przystąpić do Draftu NBA.
W Drafcie 1950 roku z numerem czwartym na Cousy’ego postawili Tri-Cities Blakhawks (kto wiedział o istnieniu takiego zespołu ręka do góry?). Młody rozgrywający nie wykazywał jednak entuzjazmu na myśl o grze w tym klubie. Blakhawks oddali go więc do Chicago Stags, skąd z kolei Cousy trafił już do Bostonu dzięki temu, że Stags wycofali się z rozgrywek. Tym sposobem Cousy dość przypadkowo stał się częścią wielekiej historii. Nie o tym jednak dzisiaj miałem pisać.
Po zakończeniu zawodniczej kariery w roku 1963, kiedy to zdobył z C’s szósty mistrzowski pierścień wcielił się na chwilę w rolę pisarza i wydał swoją autobiografię „Basketball Is My Life„. Kilka miesięcy później został trenerem koszykarskiego na Uniwersytecie w Bostonie. W ciągu sześciu sezonów poprowadził swoją drużynę do 119 wygranych przy tylko 38 porażkach.
Koszykówka uniwersytecka wydawało mu się jednak nudna i postanowił poszukać swojej szansy tam, gdzie osiągał największe sukcesy. Co prawda nie otrzymał posady trenera w Celtics, ale z otwartymi ramionami przyjęli go Cincinnati Royals. Był to zespół jednej wielkiej gwiazdy, którą był Oscar Robertson. Jak przyznał później Cousy, przyjął ofertę od Royals tylko i wyłącznie ze względu na pieniądze, jakie zaoferowały mu władze klubu. Mówił, że takiej oferty nie mógł odrzucić, a pozwoliła mu ona na spokojne utrzymanie swojej rodziny co nie było tak oczywiste w czasach pracy na uniwersytecie. Podczas przerw między sezonami Cousy był przedstawicielem firmy sprzedającej gaz. Sytuacja nie do pomyślenia w obecnych realiach.
Cousy nie wrócił jednak do NBA tylko dlatego, że był wybitnym szkoleniowcem. Szefom Royals zależało na innym aspekcie związanym z osobą sześciokrotnego mistrza NBA. Mianowicie Cousy dalej był magnesem przyciągającym kibiców. Dlatego też zgodził się aby 21 listopada 1969 powrócić na parkiety NBA jako zawodnik w wieku 41 lat.
Jako grający trener wystąpił tylko w siedmiu meczach w koszulce Royals. W sumie grał średnio po zaledwie 4.9 minut i notował 0.7 pkt, 0.7 ast i 1.4 zb, w żaden sposób nie mogąc pomóc swojej drużynie, ale dla kibiców z Cincinnati nie miało to znaczenia. Ilość sprzedawanych wejściówek na spotkania Royals wzrosła o 77% i władze klubu zacierały ręce licząc przychody z biletów.
Royals wygrali w sezonie 1969/70 tylko 36 gier i nie awansowali do playoffs. W kolejnych rozgrywkach tylko 33, 30 i 36, a w międzyczasie organizację przeniesiono do Kansas Citya, drużyna nosiła nazwę Kansas City-Omaha Kings.
Po 22 meczach sezonu 1973/74, z których Kings wygrali tylko 6, Cousy postanowił zrezygnować. W sumie jako trener w NBA wygrał 141 meczów i przegrał aż 209. Później zajmował się między innymi komentowaniem boiskowych zmagań Celtics, a obecnie w wieku 83 lat jest doradcą od spraw marketingu w swoim ukochanym klubie.
You must be logged in to post a comment.