W dzisiejszym odcinku cyklu „Zdarzyło się kiedyś” powspominamy o popisach strzeleckich, graczach zza Żelaznej Kurtyny oraz o prawdziwym Iron Manie.
Wspominałem ostatnio o podbojach miłosnych Wilta Chamberlaina. Tym razem chciałbym przypomnieć o jednym z wielu jego popisów strzeleckich. 3 listopada 1962 Wilt, jako zawodnik San Francisco Warriors rozegrał spotkanie przeciwko Los Angeles Lakers, których to barw przez ostatnie pięć lat swojej kariery bronił.
W 1962 roku, Wilt był zawodnikiem dopiero wchodzącym tak naprawdę do NBA. Rozgrywał bowiem dopiero trzeci sezon na zawodowych parkietach, a jego drużyna zmieniła swoją siedzibę. Warriors przenieśli się z Filadelfii, właśnie do San Francisco. Popularny „Szczudło” był po najbardziej ekscytującym indywidualnym sezonie w historii ligi. W rozgrywkach 1961/62 notował średnio 50.4 punktów i 25.7 zbiórek grając po 48.5 minut w każdym spotkaniu. To właśnie podczas tamtego sezonu zdobył swoje słynne 100 punktów. Jako jedyny w historii przekroczył wtedy barierę 4000 punktów zdobytych w ciągu jednego sezonu (4029).
O samym spotkaniu przeciwko Lakers, w którym Wilt rzucił 72 nie wiadomo zbyt wiele. „Wojownicy” jechali do Los Angeles z bilansem 5-1 z nadzieją na kolejną wygraną. O sile „Jeziorowców” stanowili w tamtych czasach Elgin Baylor (43 pkt, 14.3 zb, 4.8 ast.) i Jerry West (27.1 pkt, 7 zb.). Za krycie Chamberlaina miał odpowiadać Rudy LaRusso. Jednak 25-letni center Lakers przeżył jeden z najgorszych indywidualnie meczów w swojej karierze. Wilt rzucił 72 punkty, co jest piątym najlepszym wynikiem strzeleckim w historii NBA. Cztery z nich należą także do niego, a jedynie Kobe Bryant w 2006 roku nawiązał do wielkich strzeleckich popisów i zdobył 81 punktów przeciwko Raptors.
Lakers mimo wszystko wygrali ten mecz 127-115, odnosząc czwarte zwycięstwo w sezonie, a ich bilans zrównał się na 4-4. Warriors w sezonie 1962/93 wygrali tylko 31 spotkań i nie awansowali nawet do playoffs. Lakers natomiast zdołali odnieść 53 wygrane i dopiero w Finale NBA musieli uznać wyższość Celtics (2-4).
3 listopada 1989 roku miało miejsce niezwykle ważne wydarzenie w historii koszykówki. Dokonało się połączenie dwóch zupełnie przeciwstawnych organizmów jakimi były USA i Związek Radziecki. Co prawda Zimna Wojna już się skończyła, a ZSRR chyliło się ku upadkowi, stosunki obu mocarstw dalej ciężko było nazwać ciepłymi. Zresztą sytuację taka obserwujemy także i obecnie. Ale nie o tym miałem pisać.
Mianowicie właśnie 22 lata temu na parkietach NBA zadebiutowało dwóch pierwszych koszykarzy ze Związku Radzieckiego. Oczywiście pierwszym koszykarzem zza Żelaznej Kurtyny, który wystąpił w zawodowej lidze za oceanem był Bułgar Georgii Glouchkov, ale jego państwo mimo, że także pogrążone w komunistycznym reżimie nie należało do Związku Radzieckiego.
Tymi prekursorami w 1989 roku byli Sarunas Marculionis i Alexander Volkov. Pierwszy został wybrany w Drafcie dwa lata wcześniej przez Golden State Warriors z numerem 127 w szóstej rundzie. Volkov natomiast jeszcze rok wcześniej przez Atlantę Hawks także w szóstej rundzie, ale z numerem 134. Oczywiście wcześniej żaden z nich nie mógł marzyć o wyjeździe do USA, ale w 1989 roku sytuacja powoli się rozluźniała i dostali zgodę na wyjazd do „kapitalistycznego wroga”.
Marculionis zadebiutował w barwach Warriors meczem przeciwko Phoenix Suns. Wyszedł na parkiet jako rezerwowy, ale spędził na nim 24 minuty i spisał się świetnie, rzucając 19 punktów (5-10 FG, 9-9 FT). Jego partnerami w zespole z Oakland byli wtedy między innymi Mitch Richmond, Tim Hardaway, Chris Mullin i Manut Bol, a trenerem tego niezwykle ciekawego zestawu był Don Nelson. Spotkanie wysoko wygrali jednak Suns 136-106, a 27 punktów, 6 zbiórek i 6 przechwytów zanotował dla nich Dan Majerle.
Kariera Marculionisa to historia na zupełnie oddzielne opowiadanie. Dzisiaj skupiłem się tylko na tym jednym meczu, ale warto choćby pamiętać, że to on był jednym z inicjatorów odbudowania koszykarskiej reprezentacji Litwy zaraz po odzyskaniu przez ten kraj niepodległości w 1990 roku. Zespół ten zdobył brązowy medal olimpijski na Igrzyskach w Barcelonie.
Volkov to z kolei mistrz Olimpijski z Seulu z reprezentacją ZSRR. W NBA zadebiutował tej samej nocy co Marculionis. Jako gracz Atlanta Hawks wystąpił przeciwko Indiana Pacers, a jego zespół także przegrał na inaugurację rozgrywek (103-126). Volkov (208 cm, 99 kg) wyszedł na parkiet jedynie na minutę i zdążył rozdać jedną asystę.
Ukrainiec biegał po parkietach NBA przez dwa sezony. W sumie rozegrał 149 spotkań,notując średnio 6.8 pkt, 2.6 zb. i 2.2 ast. Marculonis zaliczył o wiele bardziej udaną karierę za oceanem, ponieważ w ciągu 7 sezonów rzucał po 12.8 punktów w każdym z 363 spotkań.
Ich wstąpienie w bramy zawodowców otworzyło drogę kolejnym graczom, którzy niebawem zaczęli napływać do NBA.
Ostatnim aktem naszych dzisiejszych wspomnień będzie osoba Randy’ego Smitha. MVP All-Star Game z 1978 roku zasłynął w swojej karierze z dwóch rzeczy. Pierwszą była niezwykła zdolność do przechwytywania piłek. W sumie „ukradł” ich 1403 podczas gry w NBA co plasuje go na 44. miejscu w historii tej klasyfikacji.
Teraz zajmę się jednak krótko dniem 3 listopada 1982, kiedy to Smith rozegrał swój 845 mecz z rzędu czym pobił ówczesny rekord ligi. Był wtedy zawodnikiem San Diego Clippers, a jego drużyna pojechała na mecz do Filadelfii, zmierzyć się z 76ers. Co prawda spotkanie zakończyło się wygrana gospodarzy, ale największym bohaterem był właśnie Randy Smith, który ustanowił rekord w najdłuższej serii spotkań bez opuszczenia choćby jednego, a tym który rekordowy wynik tracił był Johnny „Red” Kerr.
Dopiero po latach jego wynik poprawił obecny rekordzista A.C. Green. Jego wynik 1192 meczów, przy obecnej niezwykle szybkiej i agresywnej grze wydaje się być nie do pobicia.
You must be logged in to post a comment.