Późne godziny wieczorne, 12 grudnia 2013 roku, Toronto, Ontario. Generalny manager Masai Ujiri siedzi zamknięty w swoim gabinecie. Wpatrzony w sufit swoimi przekrwionymi oczami rozkłada się na fotelu. Jest zmęczony, ostatnie dni były dla niego okresem ciężkiej, wytężonej pracy. 4 dni temu wymienił do Sacramento Kings swojego najlepszego zawodnika, Rudy’ego Gaya. Nie miał nic do stracenia, jego Raptors dołują i z bilansem 7-13 są poza pierwszą ósemką konferencji wschodniej, nie mając perspektyw na grę o cokolwiek więcej. Przebudowa wydaje się być jedynym właściwym rozwiązaniem.
Ujiri wziął głęboki oddech. Właśnie ustalił warunki wymiany, która pozwoli mu wysłać drugiego z liderów drużyny do New York Knicks. Kyle Lowry za Raymonda Feltona, Imana Shumperta i wybór w pierwszej rundzie draftu 2018. Solidna paczka do odbudowy zespołu, tym bardziej że Lowry’emu po sezonie kończy się kontrakt. Z Glenem Grunwaldem już dawniej udawało mu się robić dobre interesy. W lato, za niechcianego Andreę Bargnaniego Ujiri zdobył od Knicks m.in. wybór w pierwszej rundzie draftu 2016. Włoch i jego warty 23mln USD za 2 lata gry kontrakt wylądowali w Nowym Jorku i nie wyszli ze swojej przeciętności, a GM Raptors miał swój wybór w drafcie. Przechytrzanie innych generalnych managerów stało się jego specjalnością, co po raz kolejny udowodnił robiąc w konia Grunwalda.
13 grudnia 2013 roku, 10:30 czasu nowojorskiego, Nowy Jork. James Dolan stwierdził, że drugi raz się nie da Ujiriemu wpuścić w maliny. Niezadowolony z wycieku informacji o wymianie Dolan postanawia zablokować transfer. Wychylający lekko głowę z szamba przeciętności Lowry jeszcze trochę pogra w Kanadzie. Ale jak sam mówi, nie jest zainteresowany pozostaniem w Toronto po sezonie.
„Two and done and I’m going home” – mówił Kyle, gdy został wymieniony do Raptors przez Rockets za zastrzeżony wybór w pierwszej rundzie draftu i kogoś kto nazywał się Gary Forbes. Po dwóch najlepszych sezonach w karierze został sprzedany za worek kartofli i wylądował w największej dziurze ze wszystkich miast posiadających drużyny NBA. Miał jeszcze dwa lata kontraktu i został skazany na Raptors. Tamta wymiana była dla niego praktycznie jak wyrok.
„Pogram tu dwa lata i zostanę wolnym agentem, a potem pójdę gdzie indziej. To nie jest miejsce w którym chcę być. Powtarzam to cały czas.”
Z nastawieniem bycia zmuszanym do gry w koszulce Raptors, Lowry wyszedł na parkiet w sezonie 2012/13. Ospały, z niewielkimi chęciami, bez swojego pierwiastka bull-doga i zaciętości, charakterystycznych dla niego cech w czasach Houston. Dwane Casey nie do końca ufał swojemu rozgrywającemu, jego minuty spadły do 29.7 na mecz, a 16 ze swoich 68 spotkań zaczynał z ławki, kosztem Jose Calderona. Pojawiały się też problemy ze zdrowiem. Sezon skończył ze średnimi 11.6 punktów i 6.4 asyst na mecz, gorszymi od tych, które notował w barwach Rockets. Raptors nie weszli do play-offów po raz szósty z rzędu.
Rozgrywki 2013/14 nie miały być przełomowymi dla Raptors, ale Lowry mocno wziął się za siebie w lato. To był ostatni rok jego kontraktu, logiczne więc było, że Kyle będzie walczyć o nową umowę. Rozpoczął rozgrywki solidnie, od średnich 13.6 punktów i 6.6 asyst w pierwszych 18 spotkaniach sezonu. Wówczas, 8 grudnia, Raptors mieli serię 5 porażek z rzędu i bilans 6-12. Zespół grał w kratkę i nie można było widzieć tam perspektyw na grę o play-offy, a że draft miał być w tamtym roku bardzo mocny, to Masai Ujiri stwierdził, że zainwestuje w przyszłość i poświęci ten sezon dla dobra kolejnych. Jego pierwszą ofiarą padł Rudy Gay, z którym Kyle zaprzyjaźnił się podczas gry w Toronto. Nic więc dziwnego, że następnym obiektem wymiany Ujiriego miał być Lowry ze swoim spadającym kontraktem.
I tak dochodzimy do wydarzeń z 12 i 13 grudnia 2013.
Gdy pojawiły się pierwsze plotki o wymianie Lowry’ego, tj. 10 grudnia, Raptors gościli w San Antonio i znowu przegrali, a Lowry zagrał przeciętnie, na 11 punktów i 7 asyst. Jego drużyna miała bilans 7-13 i była właśnie sprzedawana przez swojego generalnego managera, a on miał być kolejną ofiarą wyprzedaży. Historii prowadzącego Toronto na szczyt ligi Lowry’ego mogłoby nie być, ale James Dolan nie byłby sobą jakby nie pomógł swoimi działaniami jakiejkolwiek innej drużynie niż Knicks i nie zablokował dobrze wyglądającej dla swojej drużyny wymiany.
Od porażki w południowym Teksasie Raptors wygrali 9 z 11 kolejnych spotkań, w końcu mieli powyżej 50% zwycięstw i stali się rewelacją ligi. Lowry w tym czasie notował średnio 17.3 punktów, 8.9 asyst i 1.8 przechwytu na mecz, wraz ze skutecznością 42.9% zza łuku. Stał się pełnoprawnym, dojrzałym liderem. Masai Ujiri, który dopiero co chciał go wymienić, zakochał się w grze nowego Lowry’ego, a także w tym jak rozgrywający zmienił się poza boiskiem. Z narwanego dzieciaka sprawiającego problemy w Houston do kochającego ojca, jednego z najinteligentniejszych rozgrywających ligi, przyszłego All-Stara i zwycięzcy nagrody dla najlepszego sportowca Toronto w 2014.
Charakter Lowry’ego był jego głównym problemem przez całą karierę. W przeciwieństwie do tego co oglądaliśmy na boisku, Kyle był strasznym samolubem i zadufaną w sobie osobą. Omijał spotkania drużyny, nie utożsamiał się z kolegami z zespołu, był też mistrzem w podważaniu autorytetów. W 2012 postawił Houston Rockets ultimatum. Albo zwolnicie McHale’a albo będziecie musieli mnie wymienić. Jako gracz co najwyżej dobrze zapowiadający się już chciał dyktować warunki. Lowry skonfliktował się z trenerem, nie podobało mu się, że Rockets nie przedłużyli kontraktu z Rickiem Adelmanem. Później, podczas kwietniowego spotkania z Denver Nuggets doszło do kłótni między McHale’em i Lowrym, która skończyła się odciągnięciem Kyle’a na bok i ostrą reprymendą od trenera.
W lato 2013 nastąpiła przemiana. Lowry wielokrotnie spotykał się ze swoim mentorem w lidze – Chaunceyem Billupsem. MVP Finałów 2004 miał wtedy powiedzieć Kyle’owi, że marnuje on swoją wielką życiową szansę na zaistnienie w NBA. I trudno było nie przyznać mu racji, skoro musiał to zrobić nawet tak krnąbrny człowiek jak Lowry. Zrozumiał, że musi się zmienić. Nie chciał zostać zawodnikiem, który miał talent do gry na poziomie All-Star, a skończył jako przegrany i nie potrafił znaleźć sobie miejsca w NBA.
„Musiałem spojrzeć na siebie w lustrze. Wiem, co ludzie teraz mówią – „och, to jego ostatni rok kontraktu”, ale nie tylko o to chodzi. Tak, chcę nowy kontrakt. Ale też chcę po zakończeniu nowej umowy dostać kolejną. Chcę wygrywać. Chcę rozwijać się. A żeby to zrobić, musisz zaakceptować to co robi trener i dać się trenować.”
Billups jest dla Lowry’ego jak surowy ojciec, a „trudna miłość” jaką obdarzył go Chauncey w lato 2013 była kluczowa dla rozwoju Kyle’a i tego kim jest teraz. Znany ze swojej nieustępliwości w defensywie i inteligencji na boisku Billups był graczem do którego możemy Lowry’ego śmiało porównać. Lepszego mentora mieć nie mógł. Obu panów poznał ze sobą agent Andy Miller, którego klientami są zarówno Chauncey jak i Kyle. Miller szybko zauważył podobieństwa między tymi zawodnikami i od samego początku kariery Lowry’ego pokładał w nim wielkie nadzieje.
Mr. Big Shot również widzi dużo swoich cech w Lowrym i zauważa nawet podobny rozwój kariery obu zawodników. „Wciąż mu to powtarzam – twoje przejście do Toronto jest jak moje przejście do Detroit. To była moja ostatnia prawdziwa szansa, tak samo jak Raptors są jego ostatnią szansą”. Billups swojej ziemi obiecanej szukał przez 5 sezonów, podczas których krzątał się w Celtics, Raptors Timberwolves i Nuggets. Grał tam solidnie, ale zawodził wysokie oczekiwania, które pojawiły się po tym jak został wybrany jako trzeci w drafcie 1997. Chauncey odnalazł siebie dopiero w Detroit i skończył karierę jako 6-krotny All-Star, mistrz NBA, MVP Finałów i przyszły Hall of Famer. Wraz z rozwojem Lowry’ego nie możemy wykluczyć podobnej drogi w przypadku jego kariery. Sam Lowry mówi, że cały czas dziękuje za pomoc Billupsowi i będzie próbował być lepszym od niego.
„Kyle zawsze był uparty, myślał, że wie wszystko. To zatrzymywało jego rozwój. Ale myślę, że w końcu spojrzał głębiej w lustro i stwierdził „hej, to nie moja gra jest przyczyną problemów, ale wszystko inne”. Musiał nauczyć się słuchać konstruktywnej krytyki. Musiał nauczyć się jak być liderem. To jak cię postrzegają jest w tej lidze wszystkim. Jak już zdobędziesz reputację to będzie ci ciężko ją zmienić. On myśli jak gracze starej generacji, a posiada umiejętności graczy nowej generacji. To idealne połączenie.”
Tamto lato było też pierwszym od dawna, w którym Lowry nie musiał leczyć kontuzji. To dało mu okazję do cięższych treningów w wakacje i odebrało mu wszystkie wymówki, w których jeszcze niedawno był mistrzem. Musiał wrócić silniejszy fizycznie i psychicznie, w czym bardzo pomógł mu Billups. Kiedy Kyle wrócił do treningów z drużyną podczas obozu przygotowawczego, Dwane Casey od razu widział różnicę. Lowry schudł, był silniejszy i lepiej przygotowany kondycyjnie. Już nie gubił szybszych zawodników w defensywie i był w stanie prowadzić ofensywę swojej drużyny w każdym posiadaniu z taką samą, wysoką intensywnością. Billups i agent Andy Miller znaleźli mu też szefa kuchni, który zmienił nawyki żywieniowe rozgrywającego.
Lowry przeszedł transformację i w tamte wakacje stał się zupełnie innym człowiekiem. Znacznie pomogło to drużynie, która w końcu miała lidera z krwi i kości. Kyle ewoluował jako lider, co można było zauważyć w tym jak zmieniły się jego kontakty z resztą drużyny. Lowry zaczął być generałem, nie tylko na boisku, ale też w szatni. Pomaga kolegom, rozmawia z nimi, prowadzi ich na każdym treningu i w każdym meczu, potrafi zmotywować ich w szatni. Kilka lat temu coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Raczej spodziewano by się, że przed meczem Kyle pokłóci się z asystentem trenera i tylko zrobi niepotrzebną zadymę, a interes drużyny będzie miał w głębokim poważaniu. Jak powiedział DeMar DeRozan – Lowry stał się dużo cierpliwszy i wciąż był pełen życia, co okazało się kluczem do zwycięstw Raptors.
Na naukę cierpliwości Kyle musiał poświęcić sporo czasu poza boiskiem. 3 lata temu urodził mu się syn, Karter. Bycie ojcem i mężem również mocno wpłynęło na Lowry’ego i wiele go nauczyło. Pozwoliło mu się uspokoić. Przez swoją karierę, Kyle nie ma zbyt wiele czasu dla syna, ale spotyka się z nim przed każdym meczem rozgrywanym w Air Canada Centre. Rozmawiają o tym co ostatnio im się przytrafiło, tata mówi synowi, że go kocha, a syn życzy tacie powodzenia. Lowry uwielbia spotkania z synem przed meczami, pozwala mu się to rozluźnić i łatwiej wykonywać swoją pracę.
„On [syn] robi dla mnie więcej niż ja zrobiłem dla niego. Ma na mnie ogromny wpływ. Sprawia, że czuję się lepszym człowiekiem. Sprawia, że czuję się doroślejszy i dojrzalszy. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, że życie jest większe niż koszykówka i stałem się spokojniejszy. Dawniej ciągle byłem na coś wściekły. Poza boiskiem, nigdy nie jestem wściekły. Na boisku, no cóż, to już inna historia.”
To wszystko doprowadziło Kyle’a do świetnego poprzedniego sezonu, który zakończył z średnimi 17.9 punktów i 7.4 asyst na mecz. Poprowadził Raptors do bilansu 48-34 i pierwszych play-offów od sześciu lat. W Toronto nikt tego nie przewidywał i było to ogromne, pozytywne zaskoczenie. Kanada walczyła o swoje i stworzyła niesamowitą atmosferę wokół drużyny, która walczyła z Brooklyn Nets. W decydującym, siódmym meczu Lowry spudłował być może najważniejszy rzut swojej kariery, który mógł wysłać Raptors do drugiej rundy. Blok Paula Pierce’a zabrał Toronto pierwszą wygraną w serii play-offów od 2001 roku. Cała tamta akcja była farsą w wykonaniu Lowry’ego, typową dla dzieciaka, którym był jeszcze kilka lat temu. Zgubił piłkę i sforsował akcję pod siebie, musiał oddać rzut z kompletnie nieprzygotowanej pozycji, przestrzelił i Raptors stracili swoją wielką szansę.
Tamte wydarzenia Lowry już zostawił za sobą i w żadnym stopniu nie zabrały mu one pewności przy rzutach w ostatnich sekundach. Nie myśli o tamtym rzucie.
„Kobe Bryant spudłował wczoraj potencjalnego game-winnera [wywiad był udzielany dzień po spotkaniu Thunder – Lakers, w którym Bryant spudłował w ostatniej sekundzie – przyp. red.]. Powiem ci jedną rzecz: jeśli jutro Kobe dostanie szansę na taki rzut, to odda go z taką samą pewnością siebie. Muszę myśleć w podobny sposób. Spudłowałem dwa potencjalne game-winnery w tym sezonie. Dajcie mi kolejny taki rzut. Jestem gotowy go oddać i trafić.”
Sezon 2013/14 drastycznie zmienił Lowry’ego. Już nie traktował Raptors jako drużyny, w której nie chce grać. Już nie ciągnęło go do rodzinnej Philadelphii, Los Angeles, Miami czy Nowego Jorku. Kyle uświadomił sobie, że Toronto może stać się dla niego tym, czym Detroit stało się dla Chaunceya Billupsa. Uświadomił sobie, że mogą mu tu za kilkanaście lat stawiać pomniki. Sprawę z kontraktem załatwił zatem możliwie szybko, bez żadnych plotek i straszenia drużyny. Wynegocjował 48mln za 4 lata gry i 5 lipca złożył podpis na nowej umowie.
W kolejnych rozgrywkach Lowry kontynuował swój rozwój, zarówno jako gracz i jako człowiek. Sezon 2014/15 jest najlepszym w karierze Lowry’ego i niemal jego najlepszym w historii Toronto Raptors. Kyle ze średnimi 20.2 punktów, 7.6 asyst i 1.5 przechwytu na mecz był jednym z dziesięciu najlepszych graczy NBA w sezonie, a gdyby nagrodę MVP rozdawano z podziałem na konferencje to prawdopodobnie zostałby wybrany MVP konferencji wschodniej.
Mimo tego wszystkiego, Lowry’ego nie uważano za gwiazdę. Uważano za nią Anthony’ego Davisa i LeBrona Jamesa. Chrisa Paula i Kevina Duranta. Marca Gasola i Russella Westbrooka. „To są gracze kalibru nagrody MVP. Ja nie jestem jednym z nich.”. Umniejszał swoją rolę, ale widać, że nauczył się pokory.
„Piękno NBA polega na tym, że każdy ma swoją własną, specjalną umiejętność i talent. Nie ma dwóch takich samych graczy. Każdy ma w sobie coś unikalnego. W tej lidze, musisz znaleźć swój unikalny talent.”
28 grudnia 2014 roku, Toronto, Ontario. Masai Ujiri wygodnie rozłożył się na fotelu w swoim biurze. Spojrzał raz jeszcze w tabelę konferencji wschodniej. Raptors byli na pierwszym miejscu po dwóch miesiącach sezonu 2014/15. Gdy przychodził tu z Denver, raczej spodziewał się zobaczyć taki obrazek dopiero kilka lat później.
Na ścianie wisiało oprawione w ramkę zdjęcie tamtej drużyny. Na czoło wybijał się gracz z numerem 7. To on dodawał temu obrazkowi kolorytu. Pozostali zawodnicy też potrafili przykuć uwagę, ale to jednak na postać z „siódemką” była tą na której dłużej zawieszano oko. To samo robił właśnie Masai Ujiri. Wpatrując się w zawodnika uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową, po czym głęboko westchnął i obrócił się na swoim krześle obrotowym. „Może powinienem w końcu podziękować Dolanowi?” – pomyślał.
You must be logged in to post a comment.