Rok 2009 i polskie finały NBA. Pamiętacie to jeszcze? Marcin Gortat jako pierwszy nasz zawodnik debiutuje w finałowej serii przeciwko Wielkim Lakers. Pierwszy mecz to było kolejne frycowe, po wcześniejszym historycznym sweepie Magików z 1995 roku przeciwko Houston Rockets. Team Stana Van Gundy’ego przegrał 75:100 i nie zostawił dobrego wrażenia na inauguracji. Van Gundy przede wszystkim uparcie próbował wprowadzić do gry Jameera Nelsona, który po kontuzji robił sobie coraz więcej miejsca kosztem Rafera Alstona..
Mecz numer dwa już był zgoła inny, a Dwight Howard i spółka nie pękli w Staples Center. Superman wraz z Rashardem Lewisem (34 pkt) prowadzili gości do historycznej wygranej organizacji. Cały show wyjazdowe zepsuł jednak debiutant Courtney Lee, który nie wykorzystał doskonałego podania Hedo Turkoglu na koniec regulaminowego czasu. Spekulowano wówczas ,że rookie popełnił podobną gafę niczym Nick Anderson w finałach z Rockets (ten spudłował, niedawno przypominane przeze mnie 4 wolne). Trzeba jednak sprawiedliwie oddać, iż Pau Gasol ruszył obręczą kosza..W trzecim meczu czar prysł. Magicy po 6 kolejno przegranych finałowych grach, zaznali smaku wygranej. Znów Howard i Lewis (po 21) byli na ustach fanów Orlando prowadząc swój zespół do czteropunktowej wygranej (108:104). Przełom miał nastąpić w meczu numer 4, a Stan Van Gundy mocno wierzył w remis. Aż za mocno..
Wydawało się, że jego podopieczni mają zwycięstwo na przysłowiowym widelcu i dokonają niemożliwego. Najpierw odrobili kilkunastu punktową stratę do rywala (Lakers wygrali 3kw. 30-14) a następnie wyszli na prowadzenie (82-79). Niestety dwa pudła z rzutów wolnych Howarda otworzyły szansę gościom na remis i dogrywkę. Kiedy każdy z nas myślał, iż akcja finałowa padnie łupem Kobego, ten znalazł na obwodzie Big Fisha, który mimo, że zawodził w serii, trafił bez dłuższego namysłu. Parę minut później postawił on kropkę nad „i” w dodatkowym, pięciominutowym czasie gry aplikując gospodarzom kolejną bombę!
Teraz czasy bardziej odległe, ale czasy, które wspominamy z nutką słodyczy. 1993 rok i pięknie grające Słońca z Charlesem Barkley’em, Kevinem Johnsonem i Richardem Dumasem, próbowały dokonać wielkiej sztuki i ograć Latającego Byka, Michaela Jordana. Home court advantage było po stronie Suns i o dziwo nie byli oni w stanie tego atutu wykorzystać!
Lepsi, 27 lat wstecz, okazali się Charles Barkley i Michael Jordan, którzy nie w 53 minuty a w 48 minut, zdobyli też po 40 oczek. Jordan po pierwszej wygranej w Arizonie pokusił się o drugą wygraną nad słynnym rywalem oraz teamem numer 1 podczas regular season. Barkley, mimo, że dwoił się i troił, ostatecznie przegrał (a w samej końcówce próbował nawet rzutów zza łuku) swoją przewagę własnego parkietu..