Czy słyszeliście, kiedyś stwierdzenie Parszywa Dwunastka w odniesieniu do kadry amerykańskiej? Dziś uchylę Wam trochę historii, w odniesieniu do tego terminu.
Cofnijmy się do roku 1998, kiedy swój ostatni taniec notują Chicago Bulls, a Michael Jordan rozgrywa ostatni mecz w NBA (przynajmniej wówczas tak sądzono). Kibice Chicago Bulls mocno pamiętają ten moment, bo już wtedy mówiło się głośno o rozpadzie ich drużyny. Jednak nie w wyniku jakiegoś oświadczenia – Jordana, Pippena, Rodmana bądź Jacksona. Wtedy nad NBA rozciągnęło się duże widmo lock outu, które za chwilę zachwiało ludźmi związanymi z NBA. Weterani nie chcieli ryzykować i wiedząc co ciężkiego się święci postanowili poszukać nowych dróg w życiu.
Wszyscy doskonale mieli też w pamięci występy 3 kolejnych zespołów marzeń i legendarnych trenerów jak Chuck Daly, Don Nelson i Lenny Wilkens. Nową kadrę miał stworzyć Mistrz NBA z Houston Rockets (1994 i 1995) Rudy Tomjanovich a my mieliśmy ujrzeć w grze kolejnych wirtuozów.
Na swój dziewiczy występ, na greckiej ziemi, w szeregach Dream Team IV cieszyli się: Tim Duncan (rookie), Tim Hardaway (kontuzja wyeliminowała go z MS Toronto 1994), Vin Baker (zmieniał barwy klubowe z Bucks na Sonics), Terrell Brandon (był wówczas w wielkim gazie jako lider Cavs a po chwili wylądował w Minnesocie), Kevin Garnett (odłożył marzenia do 2000 roku i Igrzysk w Sydney), Tom Gugliotta (po problemach zdrowotnych już nigdy nie wrócił do poziomu, który gwarantowałby mu występy w kadrze USA), Allan Houston (stawał się gwiazdą Knicks i liderem z prawdziwego zdarzenia; dostał drugą szansę w kadrze), Glen Rice (przeżywał swój ‘prime’ jako lider Hornets; drugiej szansy nie dostał) czy Chris Webber (do dziś jeden z największych nieobecnych w historii Dream Team-ów). W kadrze miało też być miejsce dla innych gwiazd z poprzednich wielkich, koszykarskich imprez jak: Gary Payton, Grant Hill i Christian Leattner (niektórych dziwił jego wybór do oryginalnego Teamu Marzeń, a tymczasem jego solidna gra pod koszem Hawks przyniosła kolejny awans do US-Team).
Zespół ‘marzenie’ biorąc pod uwagę takich wirtuozów i wielce wszechstronnych w grze jak Hill, Garnett i Webber. Jeśli spojrzymy na obwód to mamy tutaj wielkie armaty w osobach: Rice’a i Houstona. Na rozegraniu dwóch wielkich tamtych czasów: Hardaway i Payton. Tomjanovich mógł realnie marzyć o złocie w greckich Atenach.
Teraz wróćmy pamięcią do wydarzeń z poprzedniego roku, kiedy część z nas nie mogła przełknąć, iż Marcin Gortat nie wspomoże polskiej kadry podczas Eurobasketu na Litwie. Dołóżmy do tego fakt, że tamtym razem, w ’98, nie chodziło o jedną koszykarską gwiazdę, ale całą ich galaktykę! W wyniku nieporozumień na linii związek graczy – władze ligi zawodnicy odmówili występów w kadrze amerykańskiej, nie chcąc ryzykować urazów, kontuzji oraz w wyniku braku ważnych kontraktów z zespołami. Liga – podobnie do poprzedniego lata – wykreśliła zawodników ze swojej listy pracowników. Podobnie postąpiła federacja amerykańska, nie widząc szans w nakłonieniu do gry tych wielkich.
Na ich miejsce Rudy T. musiał szukać zmienników; niektóre negatywne komentarze z tamtego okresu głosiły o reprezentacji amatorów. Na zgrupowaniu nowej kadry pojawili się, dla większości, fanów NBA, anonimowi gracze. Ujrzeliśmy: Wendella Alexisa z Alby Berlin, Ashrafa Amaya (ex gracz Grizzlies), Billa Edwardsa, Kiwane’a Garrisa, Michaela Hawkinsa (za chwilę zawitał do koszykarskiego Śląska Wrocław), Gerarda i Jimmy’ego Kingów, Trajana Langdona (który nie miał szczęścia w Cavaliers, ale zrobił wielką karierę w CSKA Moskwa), Brada Millera (który nie został wybrany w drafcie, ale ostatecznie dostał się do NBA, a nawet All Star Game), Jimmy’ego Olivera (zrobił solidną karierę w Europie), Jasona Sassera i Davida Wooda (charakteryzowały go ambicja i wola walki – cenił je trener Tomjanovich).
Jednym słowem zastępcy. Oni mieli zagrać za gwiazdy gwarantujące wysoki poziom sportowy i wielkie koszykarskie show. Magnesu dla kibiców i ogromnej promocji basketu zabrakło tym razem..
Mimo teoretycznie słabego składu, US-Team zaczął imprezę w wysokiego ‘C’. 83-59 przeciwko ambitnym Brazylijczykom, pokazywało charakter ekipy oraz poważne zaangażowanie w imprezę światowej rangi niżej notowanych graczy. Już drugiego dnia imprezy mieli się oni zmierzyć z czołową siłą Europy, Litwą. Amerykanom zabrakło zimnej krwi i wyrachowania, a może i zgrani. Sam mecz przegrali w nerwowej końcówce (82-84). Na osłodę porażki ograli podczas trzeciego dnia Koreę (88-62).
Druga faza turnieju to również podział na grupy. Po trzech meczach w pierwszej części MS, druga przyniosła 3 z rzędu wygrane drużyny Tomjanovicha. Bardzo dobrze prezentował się na rozegraniu Hawkins, swoje dystansowe rzuty trafiał Langdon, pod koszami widoczne było doświadczenie i europejskie ogranie kapitana, Alexisa. Amerykanie kolejno ogrywali Argentynę (87-74), następnie nie dali się Hiszpanom (wiele krwi obrońcom USA napsuł wybrany do piątki turnieju Alberto Herreros) – wydzierając wygraną w samej końcówce (75-73), by na koniec zmagań grupowych znokautować Australię (96-78). Morale rosło, gracze czuli się jako pełnoprawni członkowie kadry – nikt już nie pamiętał o gdzieś daleko spędzających wakacje, gwiazdach. Nikt z obserwatorów pamiętających pierwotny skład drużyny, nie narzekał na wyniki, które były bardzo obiecujące. Mówiło się o małej sensacji.
Faza ćwierćfinałowa przyniosła Amerykanom trzecią po spotkaniach przeciwko Litwie i Hiszpanii, nerwową końcówkę, z Włochami. Spotkanie rozgrywane na styku zostało wygrane trzema punktami, a faworytom mocno opór stawiał Gregor Fućka (mocno wiązany z NBA podkoszowy). Ostatecznie to Brad Miller, David Wood i Michael Hawkins doprowadzili do wygranej swojego zespołu. Zespół ‘niechcianych’ był w półfinale i walczył o medal Mistrzostw świata. Był to pierwszy sukces w perspektywie lock outowych wydarzeń.
O ile US-Team miał spotkać się ze Sborną (porażka numer dwa tego turnieju, znów po wyrównanym meczu, 64-66), o tyle gospodarze walczyli o awans do finału z naszpikowaną gwiazdami Serbią (73-78 na niekorzyść organizatorów turnieju). Dejan Bodiroga i Zeljko Rebraca trafili do najlepszej piątki turnieju, a w najważniejszych momentach dał się poznać jako wyborowy strzelec, przyszły gracz Blazers, Aleksandar Djordjević. Wszyscy trzej po chwili mieli znaleźć się w NBA (Bodiroga ostatecznie się nie zdecydował na wyjazd za ocean, zostając ‘tylko’ europejską legendą po dzień dzisiejszy) a w 2004 roku odniósł jeszcze większy sukces. Otóż po tryumfie nad Rosją (64-62) na greckim mundialu, dokonał niemożliwego i na amerykańskiej ziemi, podbijając Indianapolis, ograł amerykańską drużynę gwiazd. Tym samym broniąc złotego medalu.
W świetle amerykańskich komplikacji, wyrosła nam inna potęga (przegrali finał IO w Atlancie z drużyną Lenny’ego Wilkensa), która dominowała przez dobre cztery lata w światowej koszykówce. Jak wiecie kopalnia talentów nadal ma się świetnie i dostarcza nam co wielką imprezę 2-3 bardzo ciekawe nazwiska. Jeśli nie trafiają one do NBA, to wyławiają je sternicy największych, europejskich potęg.
Amerykanie w finale pocieszenia, podjęli wyzwanie, starając się zamazać porażkę z Rosją i zdeklasowali Greków (84-61). Dla niektórych koszykarzy to wydarzenie pozostało największym sportowym sukcesem, o którym wspomnienie wywołuje uśmiech na twarzy. Michael Hawkins, Kiwane Garris oraz Trajan Langdon co prawda próbowali sił w NBA, ale tak naprawdę swoją klasę potwierdzili na Starym Kontynencie. Wendell Alexis od zawsze był kojarzony z solidnością w Bundeslidze i Eurolidze. Praktycznie tylko Brad Miller zrobił większą od Mistrza Euroligi – Langdona – karierę. Medal, był drugim sukcesem, o którym z ochotą i po latach, wspomina sztab szkoleniowy ówczesnej kadry.
Wydawało się, że lock out ’98 zahamował amerykańską wizję wielkości i dominacji nad reprezentacjami innych krajów (zwłaszcza nad Serbami). Dopiero Mike Krzyzewski i jego zespół z 2006 roku miał zmazać przysłowiową plamę (w między czasie jeszcze większą zostawił George Karl i jego drużyna). Ta sztuka nie udała się nawet LeBronowi Jamesowi, Carmelo Anthony’emu i Dwayne’owi Wade’owi. Grecka ziemia była również przeklęta na IO w Atenach, gdzie Amerykanie ulegli w półfinale. Dopiero Redeem Team w Pekinie (2008) pozwolił przywrócić blask reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Mike Krzyzewski i jego chłopcy przywrócili USA złoto MS podczas tureckiego mundialu z Kevinem Durantem w roli głównej (od 1994 roku i Mistrzostw w Toronto minęło 16 lat).