Rozgrywający, który zyskał największą sławę w lidze dzięki plączącemu nogi obrońcy – dryblingowi (potocznie zwanemu cross-over, UTEP 2 step) przez lata uważany był za najlepszego kozłującego NBA. Stawiamy w jednym rzędzie obok Kevina Johnsona i Isiaha Thomasa playmaker ciągnął za sobą całą rzeszę fanów, uwielbiających jego dynamiczne minięcia, niesamowite podkoszowe penetracje oraz seryjne rzuty za trzy punkty.
Tim Hardaway jest trzecim koszykarzem, który dostąpił zaszczytu ze strony Miami Heat, a jego koszulka zawisła pod kopułą American Airlines Arena. Swoją wysoką pozycję wśród najlepszych rozgrywających NBA zawdzięcza dwóm wybitnym postaciom trenerskim: Patowi Riley oraz Donowi Nelsonowi. Ma on na swoim koncie 5 występów w Meczach Gwiazd oraz olimpijskie złoto z Sydney w 2000 roku.
Hardaway to rozgrywający, który drugi w historii po Wielkim Oscarze Robertsonie, zdobył najszybciej 5000 punktów i 2500 asyst na parkietach zawodowej ligi. Jest też 7 w historii zawodnikiem, który w jednym sezonie miał na koncie średnie 20pkt i 10as. Jego zdolności wybierania piłki rywalom znali fani wszystkich drużyn, w których miał okazję wystąpić (Warriors, Heat, Mavs, Nuggets i Pacers). Podczas jednego spotkania play offs (drugi wynik w lidze) potrafił on zabrać piłkę rywalom aż 8 razy.
Z Timim związana jest pewna historia łącząca jego osobę z Chrisem Mullinem oraz Mitchem Richmondem. Sięga ona początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku i bierze swój początek od filozofii trenerskiej Dona Nelsona, run’n’gun. Hardaway był wielkim – mimo 183 cm wzrostu – motorem napędowych akcji Wojowników. To po jego nieprawdopodobnych dograniach grom punktów z kontr zdobywali właśnie Mullin i Richmond. Obaj wybitni strzelcy uwielbiali rozgrywającego, który zawsze potrafił wynaleźć ich wolnych na obwodzie lub posłać kilkumetrowe podanie, tuż pod obręcz kosza rywala. Hardaway miał też jedną słabość, były to stawy kolanowe, które nie raz hamowały jego zapędy w grze a on sam spędził miesiące na wizytach w gabinetach lekarskich.
Kiedy jego kariera w Warriors dobiegała końca – zespół stawiał na młodość w osobach Webbera i Sprewella – klub zdecydował się na oddanie weterana do Heat. Tam pod skrzydłami Pata Riley’a otrzymał on drugą wielką szansę i był o krok od finałów NBA. Riley jak żaden inny trener wymusił na nim większe zaangażowanie do gry w obronie oraz związał z jego osobą inną gwiazdę, Alonzo Mourninga. Obaj wielcy gracze z pozycji 1 i 5 wyprowadzili team z Florydy ligowej szarości, pozwalając Żarowi na wyrównaną walkę z takimi wcześniejszymi potentatami jak Bulls oraz Knicks. Celne trójki (buzzer beatery czy game winnery) wspominają do dziś fani Żaru z wielkim uśmiechem na twarzy.
To jeden z tych wielkich, którym zabrakło tej kropki nad przysłowiowym „I”. Mimo tego można śmiało potwierdzić, iż jego gra oraz umiejętności były zjawiskowe czy niezapomniane. Takiego talentu nie spotyka się często!
Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie z perspektywy czasu powodu, wręcz go niecierpiałem :)
Może dlatego, że nie potrafiłem płynnie nauczyc sie jego „firmowego zwodu…?