… i słynne słowa Andersona.
Niejeden z Was pamięta pierwszy i wielki powrót Michaela Jordana przeciwko Indianie w 1995 roku. To było największe, sportowe wydarzenie medialne w USA od czasów oświadczenia Magica Johnsona, o niespodziewanym zakończeniu kariery. Jordan po 18 miesiącach wrócił, ale nie nosił tradycyjnego i zastrzeżonego wówczas numeru 23. Założył baseballowy numer 45.
Jordan zanotował pod koniec sezonu imponujący zryw z Bykami, które popadły w przeciętność, (13-4). Zapisał się on w pamięci fanów – z tą 45tką – wspaniałym występem na poziomie 55 oczek w Madison Square Garden (znów) przeciwko Knicks. W mojej pamięci też został game winner przeciwko Hawks, na ręką Steve’a Smitha..
Lecimy jednak do play offs 1995 roku i konfrontacji z Orlando Magic. Rosnący w siłę Shaq, grający piękną koszykówkę wzór combo-guarda Penny Hardaway, były kolega Jordana i Pippena – Horace Grant czy – właśnie – Nick Anderson.
Mecz numer jeden na Florydzie okazał się wielką porażką Michaela, gdyż dał on sobie zabrać piłkę w kluczowej dla losów meczu akcji. Piłkę w tej pamiętnej akcji zabrał Jordanowi właśnie Anderson. Jednak Nick popełnił małą gafę po meczu i mocno rozdrażnił Jego Powietrzną Wysokość, słowami, że Jordan z tym numerem wyglądał jak 45-latek! Kto wie czy gdyby nie strata Air Mike’a to Byki nie zmieniłyby przyszłej historii play offs?
Mike odreagował dokładnie 25 lat temu. W meczu numer 2 tej serii. Bez zgody NBA, okraszonej karą 100 000 USD, założył on swoją koszulkę z #23, a Andersonowi i Scottowi mocno utarł nosa w końcówce spotkania, prowadząc Bulls do wyjazdowej wygranej. Co ciekawe, Jordan w każdym następnym spotkaniu – było ich jeszcze 4 – płacił dodatkowe 25 tys. USD – za używanie numeru bez zgody NBA.